Archiwum
23.04.2019

Mały mistrz Yoda

Sebastian Walczak
Literatura

Mówi się, że inteligentne dzieci dojrzewają szybko. A te bardzo inteligentne – to bardzo szybko. Gdyby spojrzeć na listę osiągnięć i zainteresowań dorosłego już Filipa Zawady, można mieć wątpliwości, czy w ogóle zdążył być dzieckiem. A jeżeli zdążył – kiedy mu się to udało?

Jest bardzo zajętym człowiekiem i prawdziwym humanistą. W przeciwieństwie do tych zwykłych, przeciętnych, nieodpowiadających wzorcowej definicji tego słowa, robił praktycznie wszystko. Grał w trzech zespołach rockowych: AGD, Indigo Tree oraz – chyba najbardziej znanym – Pustki. Nie tylko gra, ale i komponuje. Komponuje nie tylko gitarowe przeboje, bo na swoim koncie ma także kilka realizacji teatralnych i filmowych. Wydał tyle samo tomików poetyckich, ile prozatorskich. Studiował chemię na Politechnice Wrocławskiej, kulturoznawstwo na Uniwersytecie Wrocławskim, psychologię sportu na SWPS we Wrocławiu oraz fotografię na Uniwersytecie Śląskim, ale nie naszym, tylko czeskim, gdzie mieszkał i uczył się strzelać z łuku pod opieką wicemistrza świata Tomasa Hanusa. Jako zawodnik Reflexu Rybnik został mistrzem Polski w 2014 roku w strzelaniu z łuku instynktownego. I w tym natłoku zajęć niedawno udało mu się napisać i wydać „Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek”.

Bohater utworu, Franciszek, jak sam o sobie mówi i jak mówią o nim inni, jest bękartem. To określenie dziś nieco szokuje dosadnością, ale chłopak nie bawi się w subtelności. Od siedmiu lub ośmiu lat mieszka w sierocińcu prowadzonym przez siostry zakonne. Powiedzieć, że jest nie tylko bohaterem, ale i narratorem opowiadanej historii, to mało. Właściwie tylko sobie znaną mocą sprawczą zapełnia te dwieście sześćdziesiąt stron historii opowiedzianej na kartach książki.

Każdy rozdział, mieszczący się na kilku stronach lub w jednym zdaniu, to zbiór refleksji na podany temat. Wątek fabularny stanowi jedynie pretekst do snucia dywagacji. Choć brzmi to groźnie, naukowo i nudno, komentarz Franciszka to błyskotliwy strumień świadomości o ludziach, zwierzętach, tolerancji, śmierci, konieczności pisania testamentu, szkodliwości cukru czy szczęściu. O co go nie zapytacie, na pewno będzie znał odpowiedź.

Domorosły filozof za pomocą krótkich dykteryjek, najczęściej śmiesznych i kuriozalnych, próbuje przez filtr swoich dziecięcych okularów zinterpretować rzeczywistość dziejącą się tu i teraz, wokół niego, ale i nieco dalej. Podpatruje także poczynania dorosłych, którzy nie zważając zbytnio na obecność Franciszka, nie zdają sobie sprawy, że chłopiec obserwuje ich bardzo uważnie. Gdyby o tym wiedzieli, z pewnością byliby bardziej powściągliwi.

„Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek” można określić jako prozę aforystyczną. Zawada, dekonstruując rygory sentencji, umieszcza swoją myśl – niemieszczącą się w krótkim, jednozdaniowym komunikacie – w bardziej rozbudowanej formie. Wie, że nie da się zbudować spójnej, dobrze opowiedzianej historii tylko za pomocą błyskotliwego zbioru złotych myśli, bo ucierpiałoby na tym obrazowanie czy ukazywanie interakcji bohaterów. Spostrzeżenia Franciszka zawierają także – co do zasady – przykład obrazujący, komentarz oraz umiejscowienie w konkretnym miejscu i czasie. Odpowiednio wychodząc od szczegółu, autor uporządkował zbiór historii w ciąg logiczny i podaje nam strawnie przygotowaną i przemyślaną historię, która po rozłożeniu na części pierwsze jest nadal komunikatywna i wartościowa. Co ważne, daleki jest od misyjności i dydaktycznych dopowiedzeń. Stanowisko na dany temat czytelnik musi zająć samodzielnie, ale też nie musi tego robić wcale. Ta wolność wyboru wyzwala radość czytania, chęci czytania po raz wtóry.

Oddając głos dziecku, Zawada posługuje się bezpośrednią frazą. O Niemcach Franciszek ma taką opinię:

Ja się boję Niemców, chociaż nigdy w życiu żadnego nie widziałem. Jednak są starsi ludzie, którzy ich widzieli, i nie mówią o nich dobrze. Niemcy potrafią tylko palić i gwałcić, a ci Polacy, którzy do Niemiec jeżdżą pracy szukać, to zwykłe kurwy bez honoru. Nigdy nikt mi nie wyjaśnił, co robią kurwy i co to honor, ale o jednym zawsze warto mówić, a drugie to jedno z tych słów, za które idzie się do piekła (s. 17).

Inny przykład: kiedy pojawia się w sierocińcu czarnoskóre dziecko, od razu zostaje ochrzczone przez głównego bohatera przezwiskiem Sadza. Wiejska społeczność po raz pierwszy spotyka się z innym, dlatego – idąc jej tokiem myślenia – można stygmatyzować, tym bardziej że robi to dziecko. Dziecko jest niewinne, mówi, co myśli.

Do obiadu każdy z nas miał wymyślić propozycję imienia dla naszego nowego brata. Ja stworzyłem nowe imię: Sadza, i pomimo, iż ostatecznie nazwano go Paweł na cześć jednego z apostołów, to i tak wszyscy mówili na niego Sadza, bo to bardziej pasujące imię. Dzięki temu, że tak go nazwałem, Sadza na nikogo się nigdy nie obrazi (s. 35–36).

W „Rozdeptałem czarnego kota…” nie ma miejsca na uprzejmości i pokrętną dyplomację: pisarz próbuje zdefiniować nasze oceny, obawy i mity o rzeczach, osobach, zjawiskach, o których zwykle opowiadamy okrągłymi zdaniami. Przybierając narrację pacholęcia, autor ucina możliwość identyfikowania słów bohatera jako własną deklarację światopoglądów i zwalnia się z konieczności udzielenia odpowiedzi na mogące budzić kontrowersje oceny lub pytania, dlaczego, ach, dlaczego przedstawił postać lub sytuację w ten czy inny sposób. Przywdzianie kostiumu to sposób dobry, ale i łatwy. Może ożywić dialog o fałszywej tolerancji i posługiwania się eufemizmami, by mówić o rzeczach trudnych – tylko szczerość dziecka jest w stanie przekazać bez emocji to, co w świecie dorosłych natychmiastowo kwalifikowałoby się na wokandę.

Siostry nie są dziewicami, bo jest tylko jedna taka na świecie, i to jest matka Jezusa. Reszta kobiet to grzesznice, dlatego żadna siostra nie urodzi już nigdy Jezusa. Tak przynajmniej twierdzi Błażej, ale nie wiadomo, skąd o tym wie. Chyba znikąd, jak zwykle (s. 58).

Siostra Aurelia ma krzywe nogi. Szkity nie potrafią kłamać, tak samo jak tyłek (s. 58).

Żeby zapanować nad człowiekiem, trzeba mu zabrać to, co jest dla niego ważne, bo wtedy przez resztę swojego życia próbuje to odzyskać. Dlatego udaję, że wszystko, co jest wartościowe, jest dla mnie gówno warte (s. 73).

Jest to książka na pewno udana, ciekawa, pełna (czarnego) humoru, czego dotkliwie brakuje polskiej prozie, jednak nasuwają się pewne wątpliwości. Śledzenie wypowiedzi dziesięcioletniego chłopca prowokuje do zadania pytań o granice poznawcze naszego bohatera. Naturalne jest, że charakterystyczny i skondensowany splot osób, wydarzeń, sytuacji jest prawem dobrze napisanej literatury. Jednak czy autor nie przesadza trochę, każąc Franciszkowi zastanawiać się nad powyższymi problemami? Czy są one rzeczywiście dla dziecka istotne? Czy aby na pewno czytelnik może uwierzyć małemu opowiadaczowi? Niech każdy czytający rozstrzygnie w ciszy osobistej lektury.

Juliusz Kurkiewicz w swojej recenzji namaścił „Rozdeptałem czarnego kota…” stwierdzeniem, że jest to „Mikołajek dla dorosłych”. Nie do końca zgodziłbym się z takim porównaniem, gdyż bohater René Goscinny’ego i zilustrowany przez Jean-Jacques’a Sempé posługuje się dziecięcą wyobraźnią, dzieli i mnoży wypadkowe wydarzeń, jest wolny od rozterek, które dręczą dorosłych. Nie zauważa ich, gdyż takie są prawa małoletniej ślepoty. Ton wypowiedzi Franciszka jest nie tylko o niebo smutniejszy, bardziej wulgarny, doprawiony brakiem rodzinnego ciepła. Przede wszystkim jego głowę zajmują rzeczy, które są istotne tylko dla świata dorosłych. To mistrz Yoda w innym wcieleniu. I ma prawdopodobnie mniej zmarszczek niż pierwowzór.

Niemniej Kurkiewicz ma rację – to bardzo dobra lektura.

 

Filip Zawada „Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek”
Wydawnictwo Znak
Kraków 2019

fot. Michał J. Gadek