Rzeczywistość nie jest taka, jaką się wydaje. W środę, trzeciego dnia Festiwalu Malta, nie była. Spektakle, wrażenia, sposoby oddziaływania na widzów – a nawet pogoda – ulegały wielokrotnym zawirowaniom i rozszczepieniom. Nie pozostawało to bez wpływu na sposób widzenia świata festiwalowej publiczności i stopień jej zaufania do własnych zmysłów. Staliśmy się jak Alicja, która – stojąc przy grzybie wysokim jak ona sama – usłyszała od pana Gąsienicy: „Od jednej strony się rośnie, od drugiej – maleje” („Alicja w Krainie czarów”, przekł. Antoni Marianowicz). Podobnie jak ona, nie wiemy, z której strony właśnie się znajdujemy.
Goście Malty, gotowi na nowe, nieznane i trudne do przewidzenia wrażenia, chętnie pozwalali się zahipnotyzować Kurtowi Hentschlägerowi i odważnie wchodzili w przestrzeń przygotowanej przez niego instalacji „Feed”. Na własne ryzyko, co trzeba było potwierdzić odpowiednią deklaracją, poddawaliśmy się bezpośrednim, oślepiającym bodźcom. W oparach sztucznej mgły, przy dźwiękach wszechogarniającej muzyki i pod wpływem stroboskopowego światła o zmiennych kolorach i częstotliwości, kiedy wydawało się, że nie widać nic, pojawiły się zmienne i pozostające w ciągłym ruchu fantastyczne przestrzenie. Bliski, a jednak nieuchwytny kosmos otaczał nas ze wszystkich stron. Projekcja w prologu ukazywała pozbawione tożsamości ciała, szybujące w nieokreślonej przestrzeni. Światło i dźwięk wystarczyły, żeby w trakcie tej „akcji” część publiczności doświadczyła podobnego stanu. Znany nam świat przestał istnieć. Doświadczenia znane miłośnikom niegdysiejszych techno parties z pewnością nie dla każdego były nowe. A jednak oszukane zmysły wywoływały wrażenia momentami zapierające dech w piersiach.
Psychodelia wydawała się także osią i głównym tematem ruchowego, choć niepozbawionego narracji i słów przedstawienia „Mush-room” zespołu Needcompany z muzyką The Residents. Fraza Jana Lauwersa „Życie jest absurdalne, więc trzeba je dobrze wykorzystać” (cytat za filmem „I Want (No) Realisty” Any Brzezińskiej) mogłaby posłużyć za motto całej twórczości grupy, którą założył on razem z Grace Ellen Barkey, autorką choreografii „Mush-rooma”. To spektakl z krainy czarów, w której prawo głosu oddane jest grzybom. A one – niepoprawne, niezdyscyplinowane, nieokiełznane, ale sympatyczne – myślą tylko o realizacji podstawowych, biologicznych celów i pragnień. Scenografia przedstawienia sugeruje, że znajdujemy się pod leśnym poszyciem, gdzie takie błahostki jak rozróżnienie góry i dołu nie mają znaczenia. Pojawiają się pojedyncze komórki grzybni i rozrastająca się plecha. Zarozumiałe owocniki – ustami aktorów w śmiesznych czapeczkach – opowiadają swoje historie. Spektakl prowadzony jest lekko, momentami może aż nadto, zwłaszcza dla kogoś, kto od belgijskiej grupy oczekiwał idealnego dopracowania całości. Tymczasem widz jest raz po raz zwodzony i nabijany w butelkę. Jeśli nie wymaga się od tego przedstawienia wiele więcej, zabawa jest przednia. Innych rozwiązań i pełniejszego, wielowymiarowego oddziaływania na widzów spodziewam się po spektaklu „Marketplace 76” w reżyserii Lauwersa (28 i 29.06, 21.30 sala POSiR).
Tymczasem jeszcze dzisiaj kolejne atrakcje, a pomiędzy nimi możliwość zobaczenia wspomnianego filmu o Needcompany (22.00, Dziedziniec Szkoły Baletowej), usłyszenia muzyki odległych sfer niebieskich w kompozycjach Scotta Gibbonsa z oprawą Romea Castellucciego („Prelude to an Event”, Plac Wolności, 22.30), kolejna odsłona chóru Marty Górnickiej („Requiemaszyna”, 20.30 i 22.00, Stara Rzeźnia) i Gisèle Vienne z „The Pyre” (Aula Artis, 19.00, także pojutrze). Może tym razem – oh man, oh machine! – znajdziemy kolejne możliwe odpowiedzi na powracające pytanie: where is my mind?.
Malta Festival Poznań 2013
Wstępniak: Oh, man! Festiwal!
Dzień 1.: Para buch! Maszyna w ruch!
Dzień 2: Moje serce to pompa
Dzień 3: W dół króliczej norki
Dzień 4: Przesilenie. Samobójstwo cyborgów
Dzień 5: Guzik naciskamy, melodyjkę wygrywamy
Podsumowanie: Sześć dni, sześć nocy
fot. Arkadiusz Kalin, „Mush-room”, Needcompany