Archiwum
20.09.2012

Make love not war

Michał Piepiórka
Film

Tam, gdzie Joseph Conrad zakończył „Jądro ciemności”, Kim Nguyen dopiero rozpoczyna swoją „Wiedźmę wojny”: w samym sercu Afryki – w nieokreślonym państwie, w którym toczą się nieustanne i wyniszczające walki między rebeliantami a siłami rządu. Pierwsze sceny filmu zdają się obrazować duszę bohatera Conrada – Kurtza – który jedynie mógł przeczuwać przerażającą przyszłość kontynentu, pozostawionego samemu sobie – gnijącego od środka. Jego słowa „horror, horror” najlepiej opisują życie 12-letniej Komony, której wioskę najeżdżają partyzanci zabijający wszystkich dorosłych i porywający dzieci. Jej samej każą rozstrzelać rodziców, by uchronić ich przed brutalną śmiercią od maczety. Z dnia na dzień skończyło się dzieciństwo dla niej i wielu jej rówieśników, którym rodziców musiał zastąpić karabin.

Film Nguyena nie jest, jak można byłoby się spodziewać po takim wstępie, ani historią zemsty rodem z „Maczety”, ani opowieścią o narodzinach mrocznego superbohatera w stylu „Batmana”. To kino boleśnie realistyczne. Dlatego oglądając ukazaną w nim surrealistyczną wręcz, dziecięcą przemoc, mamy ochotę zepchnąć je do roli mało prawdopodobnej, choć szokującej bajeczki o bolesnym dojrzewaniu. Wszak znajdziemy w nim afrykańskie legendy i wierzenia, czarowników, magię, duchy i amulety – wszystko to, co składa się na konwencję magicznego realizmu. Nguyen jednak trzyma się blisko rzeczywistości, która kłuje w oczy i boli, gdyż opowiada o świecie dzieci, którym nie pozwolono być dziećmi, w zamian każąc zabijać, nierzadko swoich rówieśników.

Nguyen równoważy dwa światy: duchów i magii oraz wojny i wszędobylskiej śmierci, żadnego nie faworyzując ani na moment. Dwie płaszczyzny nieustannie się przenikają i koegzystują ze sobą. Czuć w tym specyficzną, afrykańską wrażliwość percypowania rzeczywistości, dla której nie ma sprzeczności między racjonalizmem a czarami, wiarą w siłę karabinu i omenu. Dlatego może dziwić, że film jest produkcji… kanadyjskiej! Nie osłabia to jednak poczucia, że oglądamy Afrykę od wewnątrz i to jej własnymi oczami. Nie ma tu ani hollywoodzkiego patosu, ani zakłamanego, bo z gruntu neokolonialistycznego, współczucia filmów zachodniej produkcji, pokazujących afrykańskie wojny domowe. Jest za to brutalna historia dziewczyny, która przechodzi przez piekło.

Polski tytuł jest nieco mylący (oryginalny to „Rebelle”), gdyż podkreśla tylko jeden z epizodów filmu. Komona zostaje tytułową wiedźmą wojny w dramatycznych okolicznościach: wychodzi cało z bitwy z rządowymi siłami, podczas której giną wszyscy jej koledzy i koleżanki. Inni żołnierze wierzą, że dziewczyna ma moc widzenia duchów ostrzegających przed wojskami przeciwnika. Afrykańską wojnę domową oglądamy jednak tylko przez pierwszą połowę filmu, druga to typowa historia miłosna, uwypuklająca rolę żony i matki, którą staje się główną bohaterka. Trzeba przyznać, że tę część filmu ogląda się jak zupełnie inną opowieść: zgroza i przerażenie ustępują miejsca nieco frywolnemu i rzewnemu, a momentami nawet zabawnemu wątkowi poszukiwania białego koguta przez zakochanego w Komonie chłopca. „Wiedźma wojny” pokazuje zatem dwubiegunowość współczesnej Afryki – obok toczących się, brutalnych konfliktów zbrojnych żyją zwykli, radośni ludzie – młodzi się kochają, rodzą się dzieci, a starcy dożywają spokojnej starości. A wszystko to podkreślone ścieżką dźwiękową – niezmiernie radosną i rytmiczną – jakby Afrykańczycy, mimo okrucieństw ich świata, nie potrafili przestać cieszyć się życiem. Należy jednak dodać, że wraz ze zniknięciem z ekranu wojny spada również trzymające w napięciu tempo i zanika wyrazisty koncept filmu.

Przejście między dwoma aspektami filmowej rzeczywistości nie byłoby tak płynne, gdyby nie świetna rola Rachel Mwanzy grającej Komonę. Ta młodziutka aktorka, doceniona na tegorocznym Berlinale, była niezwykle przekonująca zarówno jako rebeliantka, jak i żona oraz matka. Jej rola zdaje się skrzyć wszystkimi barwami Afryki: odnajdziemy w niej zarówno rozpacz i żałobę po stracie rodziców, radosne uniesienie miłosne oraz nadzieję matki. Jedynie dzięki niej ukazane przez Nguyena światy wydają się współegzystować, gdyż konstytuują postać bohaterki.

„Wiedźma wojny” nie jest banalną, współczującą opowieścią o ludzkiej niegodziwości i nieszczęściach trzeciego świata. To historia walki o normalność i miłość w świecie, w którym nie ma na nie miejsca. Walki o przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, które są reprezentowane przez rodziców, męża i dziecko Komony. Pogrzebać zmarłych, kochać małżonka i troszczyć się o dziecko – takie cele stawia sobie bohaterka filmu, choć nie zmieni tym biegu historii, a kolejne pokolenia nadal będą się nawzajem wyniszczać. Dlatego optymistyczny wydźwięk zakończenia filmu ma tak gorzki posmak.

„Wiedźma wojny”
reż. Kim Nguyen
premiera: 21.09.2012

Tam, gdzie Joseph Conrad zakończył „Jądro ciemności”, Kim Nguyen dopiero rozpoczyna swoją „Wiedźmę wojny”: w samym sercu Afryki – w nieokreślonym państwie, w którym toczą się nieustanne i wyniszczające walki między rebeliantami a siłami rządu.