Archiwum
23.11.2018

Londyn. Miasto kar

Maciej Duda
Literatura

„Historia miasta od czasów rzymskich po dzień dzisiejszy” – tak brzmi podtytuł polskiego tłumaczenia książki „Londyn. Miasto queer” Petera Ackroyda. Już w tym miejscu pojawiają się czytelnicze wątpliwości i krytyczne pytania. Najważniejsze z nich brzmi: jak na około trzystu stronach, na których znajdziemy sporo ilustracji, zamknąć historię tysięcy lat trwania miasta? Nawet jeśli jest to historia apendiksowa, uzupełniająca, przyczynkowa, to wydaje się to przedsięwzięciem karkołomnym. Wskazana kwestia jest nie tylko problematyczna logistycznie, ale też metodologicznie. Zakreślając taką historię, musimy sobie odpowiedzieć na pytania, jak skonstruować historię czegoś, co jest nieuchwytne, antyesencjonalne, antytożsamościowe oraz czy w ogóle odruch spisywania historii queeru jest zgodny z założeniem queerowych praktyk życiowych i akademickich teorii?

Oczywiście w tej kwestii nie ma jednej, obowiązującej wykładni, która pozwoli lub nie pozwoli nam podjąć prób spisania czy opisania fenomenów kryjących się pod tytułowym, słusznie nieprzełożonym na język polski pojęciem. Wydaje się jednak, że już na samym początku swojej pracy autor „Londynu. Miasta queer” zmierzyć się musiał z powyższymi pytaniami. Szkoda, że jego ustalenia czy założenia nie znalazły się w samej książce, choćby w kształcie autotematycznych akapitów albo wprowadzenia czy posłowia do głównego tekstu. Bez nich książka staje się pozycją popularyzatorską, wprowadzającą.

Autor prezentuje ciekawostki z dziedziny seksualności nie mieszczącej się w oficjalnie przyjętych normach kulturowych, które obowiązywały w danym wieku na terenie Londynu, ale nie odnosi się do nich krytycznie. Poza kilkoma przykładami, które zliczyć można na palcach jednej ręki, setki prezentowanych epizodów z życia queerów (bo tak określa ich autor) stają się tylko przyczynkiem do potwierdzenia prostej tezy, wedle której nieheteronormatywny seks uprawiano w Londynie od czasów rzymskich, do dzisiaj.

W tym miejscu warto postawić kolejne pytanie: dlaczego właściwie w tytule książki pojawia się określenie queer i co ono dla Ackroyda oznacza? Na drugą część pytania odpowiedziałem wcześniej. W opisywanej publikacji brytyjski pisarz skupił się na jednopłciowych praktykach uwodzenia i seksu między mieszkankami lub mieszkańcami Londynu. Taki opis miasta staje się uzupełnieniem czy dodatkiem do wydanej siedemnaście lat wcześniej biografii Londynu. Trudniej odpowiedzieć na pierwszą część tego pytania, ponieważ autorski wybór jednego ze współczesnych określeń antytożsamościowych, nienormatywnych seksualności odebrać można jako współczesną ingerencję w historię seksualności. Na szczęście nie jest tak do końca.

Świadomość autora w powyższej kwestii odsłania pierwszy rozdział tej książki, w którym zaprezentowane zostały oryginały i tłumaczenia historycznych określeń osób praktykujących seks, który później określono jako homoseksualny. Seks w większości uprawiany pokątnie, nielegalnie, pod groźbą kary chłosty, pręgierza, śmierci lub dożywocia. Zależnie od tego, w którym wieku wymierzano sprawiedliwość oraz od tego, do jakiej klasy społecznej należał oskarżony i na jakie znajomości mógł się powołać.

Wyrażone pytania czy wątpliwości nie prowadzą do jednoznacznej krytyki poczynań Ackroyda. Raczej pokazują to, czego autor nie nazwał wprost, a co istotne wydaje się w kontekście zajmowania się tematyką czy praktykami queer . Z punktu widzenia współczesnych praktyk antytożsamościowych i teorii akademickich wybór tytułowego określenia wydawać może się nadużyciem. Jeśli jednak zaakcentuje się zmianę jego znaczenia, z przezwiska (dziwak, odmieniec itd.) w dumne autooznaczenie (I’m here, i’m queer, get used to it!), okaże się, że właśnie to pojęcie, które podważa jakąkolwiek próbę domknięcia i wyczerpującego opisu tożsamości, staje się odpowiednim workiem zbierającym wszystkie nadawane z zewnątrz i jednocześnie przezywające oraz oceniające według odgórnych norm określenia mężczyzn i kobiet, którym przyjemność sprawiał jednopłciowy seks.

Narracja Ackroyda nie jest jednak opowieścią o uciskanych innych, o kozłach ofiarnych palonych na stosach chrześcijańskiej, anglikańskiej czy wiktoriańskiej moralności. Autor nie tworzy też mitologii miejsca, którą wypełniłyby kolejne próby wyzwolenia i emancypacji albo wieki ukrycia, które kończą się zwycięstwem w postaci zamiany czynów karalnych – kiedyś akt homoseksualny, dziś akt homofobiczny. Wspomniane kwestie pojawiają się w tle, przede wszystkim w ostatnich dwóch rozdziałach. W przeważającej części „Londyn. Miasto queer” to zbiór fragmentów czy skrawków akt sądowych, roczników, kronik, artykułów z gazet albo satyr, porzekadeł, przyśpiewek, anegdot i karykatur, które odsłaniają epizody z życia mężczyzn i kobiet przyłapanych na nieheteroseksualnych praktykach. Poznajemy ich imiona, nazwiska, czasem przezwiska, zawód, klasę społeczną, którą reprezentują oraz informacje o tym, w jakich okolicznościach nakryto ich in flagranti. Tak skonstruowana opowieść szybko męczy i irytuje. Kolejne rozdziały toczą się jak kołowrotek, który spaja włókna osobnych życiorysów, niestety wytworzonej przędzy nie da się praktycznie wykorzystać. Rwie się. Sama historia miasta queer wydaje się zaledwie szkieletem, który można czytać we fragmentach. Nieprzerwana lektura sprawi, że kolejne epizody będą się na siebie nakładać i po kilkunastu stronach pojawi się wrażenie, że czytamy palimpset, ponadpisywany, pozacierany tekst, spod którego przebijają inne, bliźniacze historie z papierowym bohaterem w roli głównej. Jednocześnie jednak zdajemy sobie sprawę z tego, że z owych skrawków nie da się stworzyć niczego innego, nie da się ich wypełnić realnymi odniesieniami i biografiami, które się po prostu nie zachowały. Nie mamy artefaktów ani świadków, którzy dopełniliby te kilka zdań z sądowych akt lub z prasowej karykatury. Nie wiemy zatem, jak wyglądało życie buzerantów, bugerów, mollies, indorsers, fribbles, uranian czy invertów. Wiemy tylko, jakie groziły im kary i w jakich okolicznościach uprawiali seks.

Z tej samej przyczyny omawiana publikacja pozostanie historią uprzywilejowanych grup społecznych i poza jednym wyjątkiem – białych londyńczyków. Nie przez autorski wybór, lecz przez istnienie i dostęp do świadectw. Gros opisywanych przypadków odsłania praktyki mężczyzn związanych z Kościołem lub wojskiem, tych piastujących eksponowane, ważne stanowiska. To ich przypadki były powszechnie opisywane i ciekawe dla ówczesnych, wymierzających sprawiedliwość tłumów, które mogły znieważać przykutych do pręgierza reprezentantów wyższych klas społecznych i potępiać ich hipokryzję. To oni narażeni byli na szantaże i próby wyłudzeń, do których prowadziły fałszywe bądź prawdziwe oskarżenia.

„Historia miasta queer” to właśnie historia oskarżeń i kar, nie emancypacji. To historia tych, którzy rzucali się w oczy, więc zniewieściałych mężczyzn lub zmaskulinizowanych kobiet, mężczyzn przebierających się za kobiety lub kobiet ukrywających się w męskich ubraniach. To historia widzialności, która zaistnieć mogła właśnie w wielkim miejskim organizmie. Ten jednocześnie niósł nadzieje na ukrycie się w tłumie lub w zaułkach oraz większe możliwości odnalezienia swoich pobratymców. Niestety wspomniana widzialność wiąże się z jednostronnym i stereotypowym ujęciem nieheteronormatywnych bohaterek i bohaterów. Historie innych, tych mniej widocznych, podobnie jak życiorysy reprezentantów klas niższych, zniknęły. Czy rzeczywiście nie miały świadectw, czy też zostały wykluczone z tytułowej kategorii queer, tego nie wiemy. Nie znamy też ewentualnych pozaseksualnych motywacji kierujących życiem tych opisanych i tych zapomnianych. Być może z tego powodu polskie tłumaczenie książki Ackroyda wydał konserwatywny wydawca.

 

Peter Ackroyd, „Londyn. Miasto queer. Historia od czasów rzymskich po dzień dzisiejszy”
tłumaczenie: Jerzy Łoziński
Zysk i S-ka
Poznań 2018

Fragment okładki wydania anglojęzycznego