Archiwum
07.09.2014

Leszek Knaflewski (1960–2014)

Marek Wasilewski
Sztuka

Kiedy w lutym 2009 roku po raz pierwszy odwiedziłem nowy gmach Muzeum Sztuki w Łodzi, spośród pokazywanych na wystawie eksponatów moją szczególną uwagę zwróciła kolekcja przedziwnych dzid, które miały w sobie jednocześnie coś archaicznego i futurystycznego, jakby zapowiadały upadek naszej cywilizacji i pokazywały, że z resztek tego, co dziś produkujemy, sklecać będziemy prymitywne szpikulce do polowania na zwierzęta, a może i na nas samych. Równie dobrze mogłoby się okazać, że pochodzą one z planu niezwykle popularnego w latach 80. filmu katastroficznego „Mad Max”. Ta prosta w istocie praca ma w sobie energię wyróżniającą ją spośród innych dzieł w muzealnej przestrzeni. Dzidy symbolizują walkę o przetrwanie, są atrybutem wojownika i daleko im do intelektualnych kalkulacji i poetyckich metafor dzieł pokazywanych tuż obok. Jednak ich bezpośrednia, szczera brutalność nadal posiada w sobie świeżość, o którą w sztuce nie jest tak łatwo. W muzealnej sali jest ironicznym odzieraniem z pozorów cienkiej warstwy kultury, pod którą rozgrywa się bezlitosna walka o supremację. Dopiero później dowiedziałem się, że obiekty te zostały wykonane przez Leszka Knaflewskiego, kiedy był on studentem trzeciego roku PWSSP w Poznaniu, jeszcze zanim wstąpił do legendarnej dziś grupy artystycznej Koło Klipsa.

Praca z kolekcji łódzkiego MS nie jest jedynym dziełem Knaflewskiego odnoszącym się do przemocy i skojarzeń militarnych, sadystycznych czy masochistycznych. Dość wspomnieć zrealizowane w 2008 roku „Skrzyżowania przeciwko rondom”, na które składa się 60 modeli różnych karabinów i pistoletów w absurdalnym połączeniu z równie zróżnicowaną kolekcją szczotek. W stworzonej w 1993 roku instalacji „Balet biernego oporu” artysta umieścił baterię prysznica, który zamiast tradycyjną słuchawką zakończony jest ostrym stalowym szpikulcem. Szpikulec ten, z jednej strony, kojarzy się nieodparcie z narzędziem do rozbijania lodu, który użyty został w słynnym thrillerze „Nagi instynkt”, z drugiej – przywołuje następny filmowy obraz śmierci zakłutej nożem pod prysznicem dziewczyny w Hitchcockowskiej „Psychozie”. Te skojarzenia doprowadzają nas do kolejnego istotnego wątku sztuki Leszka Knaflewskiego, jakim jest seksualność i jej podświadome oraz świadome reprezentacje połączone zazwyczaj z manifestacją popędu śmierci.

W realizowanym w latach 1999–2007 audioperformansie pod tytułem „Trumna elektryczna” artysta sięgał do symboliki śmierci w sposób otwarty. Warto zwrócić tu uwagę na samo połączenie słowa „trumna” z przymiotnikiem „elektryczna” – mamy tu podwójną dawkę śmiertelności: elektryczne krzesło, elektryczna trumna, trumna, która zabija? Wijący się w zapamiętaniu wokół trumny artysta pieścił ją, dotykał ustami, pobudzał własnym oddechem, wykonując swoisty taniec śmierci. Wydobywał z niej dźwięki, rytm, muzykę. Eros i Tanathos, zafascynowanie śmiercią. Do ambiwalencji tych nawiązuje tez cykl fotografii „Killing me softly” z roku 2005. Znowu mamy tu połączenie przemocy i śmierci, powiązanej z dwuznacznym erotyzmem. Jest w tym tytule o miękkim zabijaniu zapowiedź wyznania masochistycznej rozkoszy. Sytuacja jest tu jednak bardziej skomplikowana, ponieważ do wymienionych powyżej wątków dochodzi jeszcze jeden istotny dla artysty element – rozważania religijne i irreligijne.

Knaflewski coraz częściej umieszczał w swoich pracach złowieszczą postać, która jawiła się jako groteskowa kukła bądź manekin. W początkowej fazie tego procesu w pochodzącej z 2005 roku realizacji „Spirit”, był to wynaturzony ksiądz olbrzym. Jednak już w późniejszych realizacjach, takich jak „Konstruktywizm cygański”, „White Power”, „Złap F” i „Cement” z 2008 roku, znikał obraz siły, pojawiały się natomiast opresja i bezradność. Artysta wydawał się pastwić nad swoim modelem, jakby poddawał go wymyślnym torturom psychicznym i fizycznym. Czy ta swoista autoagresja mogła mieć charakter oczyszczający, czy była kolejnym obrazem ukazującym stan naszej psychiczno-duchowej kondycji?

W swoich rozważaniach o perwersyjnym rdzeniu chrześcijaństwa Slavoj Žižek zwraca uwagę, że: „Dzisiejszy hedonizm łączy przyjemność z ograniczeniem: nie jest to już stare pojęcie prawidłowej równowagi między przyjemnością i ograniczeniem, lecz rodzaj pseudoheglowskiej koincydencji opozycji: akcja i reakcja powinny zbiegać się ze sobą; ta sama rzecz, która powoduje szkodę, powinna też być lekarstwem. Skrajnym przykładem jest dostępny w USA czekoladowy środek przeczyszczający opatrzony paradoksalnym zaleceniem: masz zatwardzenie, jedz więcej czekolady!”. Kiedy czytam te słowa, od razu staje mi przed oczami stalowa swastyka Knaflewskiego z 2004 roku, której złowieszcze końce zakończone są prezerwatywami. Tytuł „Gott mit uns” nawiązuje do znanego hasła noszonego przez niemieckich żołnierzy na klamrach pasów. Knaflewski stworzył tutaj ironiczną i kilkupłaszczyznową historię, w której występują wspomniane przez Žižka koincydencje opozycji zabezpieczenia i niebezpieczeństwa, bezbożności i pobożności.

Knaf, uczestnik słynnej oprotestowanej wystawy „Irreligia” w Brukseli, od dawna był zaintrygowany obszarem z pogranicza duchowego aspektu przeżycia religijnego i jego instytucjonalnego wyrazu. Jego praca z 1990 roku pod tytułem „Para”, przedstawiająca dwa korzenie w kształcie krzyża leżące obok siebie na białym prześcieradle niczym para kochanków, była poetyckim i wieloznacznym pytaniem o granice prywatności i intymności przekraczanych przez instytucje religijne. Zupełnie jednoznacznie prezentuje się w tym kontekście praca „Catolic-Cola” z 2001 roku, która w monumentalny i plakatowy sposób eksploruje granice między ludowo-narodowym katolicyzmem a jego aspektem komercyjnym.

Leszek Knaflewski był artystą o ogromnym i różnorodnym dorobku twórczym. Tworząc obrazy, obiekty, fotografie i muzykę, ze swobodą poruszał się między wieloma bardzo zróżnicowanymi środkami wyrazu. Jego twórczość rozwijała się w konsekwentny sposób, drążąc kontrowersyjne obszary życia społecznego i prywatnego. Jeden z uczniów Leszka Knaflewskiego, Wojciech Bąkowski napisał:

„Knaf zainteresowuje sobą. W wykonawstwie czuć niemiecką drobiazgowość, solidność i pedantyzm. Wizje są szalone i poetyckie. Poetyka niuskulowa i świeża jak graffiti. Większość rówieśników Leszka, dawne Koło Klipsa i inni reprezentanci dzikiej ekspresji lat 90., dzisiaj uprawia twardy oldskul. Pokolenie ich wychowanków gubi się w powielaniu, samplowaniu, lupowaniu, żerowaniu na… albo tautologicznym przetwarzaniu kawałków swojej prywatności… W Knaflewskim czuć ekspresjonizm niemiecki, «Głowę do wycierania» Lyncha, Zimną Falę i niuskulowy streetart. Jest ciekawie, niepokojąco i zapewniająco, że będzie jeszcze ciekawiej”.

Leszek odszedł od nas nagle, jako artysta i człowiek u szczytu swoich możliwości twórczych i intelektualnych. Niestety już nigdy nie dowiemy się, jaki byłby ciąg dalszy opowiadanych przez niego historii.

 

alt
Fot. Leszek Knaflewski, „Trumna elektryczna”, audioperformans