Lauda to duet, który powstał spontanicznie latem ubiegłego roku. Tworzy go małżeństwo: Iwona i Błażej Królowie. Na kilka godzin przed ich pierwszym koncertem w warszawskim klubie Chmury zasiedliśmy z nimi w indyjskiej knajpie rzut beretem za Rotundą, żeby dowiedzieć się, co kryje się za enigmatycznym, hipnotyzującym albumem „Gennin”. Płyta ukazała się 8 lutego nakładem Latarnia Records, znanej z promowania wyjątkowych eksperymentów polskiej sceny elektronicznej i awangardowej (wydawnictwo wypuściło takie rzeczy, jak krążki Dawida Szczęsnego jako „Normal Echo”, „Pool North” Artura Gołębiewskiego czy avant hip-hopowy „Orient” duetu Syny).
Marek Bochniarz: Błażej dotąd grał z innymi muzykami. Jak doszło do połączenia waszych sił?
Błażej Król: Prędzej czy później i tak by do tego doszło. Iwona wcześniej dużo mi pomagała: producencko czy obsługując instrumentarium przy nagrywaniu solowych płyt KRÓLA. Zaczęliśmy w wolnych chwilach podłączać kilka syntezatorów i grać. Nie mieliśmy jeszcze wtedy w planie żadnych koncertów. To był bardziej spontaniczny pomysł: spróbujemy, czemu nie?
W dzisiejszych czasach, żeby nagrywać albumy i grać koncerty, nie trzeba być wirtuozem. Mamy takie przykłady w Polsce i za granicą. Trzeba raczej mieć patent i wyobraźnię, umieć zbudować klimat, uchwycić pewien moment. I na tej zasadzie działa nasza muzyka: jako impresja.
Małgorzata Bochniarz-Różańska: Macie wykształcenie muzyczne?
Iwona Król: Ja nie, Błażej tak, ale… niepełne.
B.K.: Mam niepełne podstawowe. Byłem w szkole muzycznej. Moim głównym instrumentem był saksofon, ale nienawidziłem tam chodzić. Unikałem szkoły tak, jak mogłem. Gdy sprzedałem saksofon, kupiłem gitarę. Grałem na niej naturalnie, bez presji szkoły, pedagoga czy godzin lekcji.
I.K.: Kilka lat temu też miałam taką próbę. Chodziłam do tej samej szkoły, co Błażej, i mi się tam podobało. Nie był to jednak wymiar pełnego roku, więc przychodziłam tam na większym luzie.
M.B.-R.: Nagrywacie, grając na syntezatorach. Czy korzystaliście także z biblioteki sampli?
B.K.: Nie, przy albumie „Gennin” nie było żadnych sampli – wszystko zbudowaliśmy od początku sami. Korzystaliśmy z dwóch syntezatorów, automatu perkusyjnego, kilku efektów. I natury. Zaczęliśmy nagrywać field recording na pożyczony dyktafon. Okazało się, że bardzo fajnie wpisuje się to w klimat. W tym albumie nie chodzi o sztuczne pokazanie ambitniejszej strony czy dziwadła – tak wyszło.
I.K.: Tak naprawdę miejsce, gdzie mieszkamy, niczym się nie wyróżnia. Mamy dom na środku pola. Niedaleko jest sąsiad, dalej są już tylko same pola. Nie mamy nawet lasu – jest po drugiej stronie głównej ulicy. To miejsce jest typowe, ale uwielbiamy tam być.
B.K.: Mieszkamy tam już trzy lata. Pomysł na to, by na płytę trafiła muzyka obrazująca miejsce, gdzie mieszkamy, pojawił się później. Nie powiedzieliśmy sobie od początku, że nagrywamy płytę o Jeninie.
I.K.: Robiliśmy to w domu. Materiał powstawał przez całe lato, a nawet dłużej – od wczesnej wiosny do późnej jesieni.
M.B.: Jak trafiliście do Jenina?
I.K.: Mieszkają tam moi rodzice. Wyprowadzili się z mojego rodzinnego domu do drugiego, i teraz oni mają jeden, a my drugi. Nie była to nasza ucieczka z miasta. Stwierdziliśmy, że to będzie miejsce dla nas i wyprowadziliśmy się. Do miasta mamy niedaleko.
B.K.: 15 kilometrów. Poza tym Gorzów Wielkopolski można przejść w godzinę. To małe miasto, skupione centralnie i tak biedne, że nie da się poczuć zgiełku wielkiej metropolii. Gdy się poznaliśmy, mieszkaliśmy jakiś czas w centrum Gorzowa. Nie było to jednak uciążliwe, choć jest tam pewien harmider. To, delikatnie mówiąc, specyficzne miejsce…
M.B.: To znaczy?
B.K.: To umierające miasto. Niby ma się coś w nim zmieniać i są podejmowane próby modernizacji, choćby urbanistyczne. Ale Gorzów żyje chyba jeszcze końcówką lat 80.
I.K.: Powstają nowe banki i apteki. Jest główna ulica, która w centrum ma po obu stronach same banki… Te instytucje działają tam prężnie.
B.K.: Miasto zamyka się o godzinie ósmej wieczorem. Dlatego nie czujemy różnicy między Gorzowem a Jeninem, tyle że mamy spokój, można wyjść nago na dwór i przejść po listy do skrzynki, i nikt cię nie zastrzeli.
I.K.: Gdy jedziemy do pracy, odprowadzają nas sarny czy zające.
M.B.: Słuchając płyt UL/KR czy solowych albumów KRÓLA, powiedziałbym, że to dobra muzyka do radia i jako muzyczne tło dla umilenia czasu. A „Gennin” to już jednak zupełnie inna para kaloszy, absorbuje w całości. Co się stało?
I.K.: Błażej już miał takie próby.
B.K.: Był to na przykład Dwutysięczny – projekt z Jerzym Mazzollem, Wojtkiem Kucharczykiem i Radkiem Dziubkiem. To była pierwsza próba muzyki ilustracyjnej.
Nie chcieliśmy powtarzać schematu piosenkowego: że śpiewamy razem czy robi to Iwona. Przy „Genninie” wymyślała jakąś sekwencję, programowaliśmy ją i potem przez kilka godzin graliśmy jeden motyw. W procesie produkcji wybieraliśmy motywy, które rozwijaliśmy. Niektórych nie mogliśmy się pozbyć, bo w procesie nagrywania paliliśmy mosty za sobą…
Gdy robiliśmy próbę wieczorem, zastanawialiśmy się, czy ludzie przyjdą na nasz koncert, myśląc, że idą na koncert KRÓLA, i czy będą zawiedzeni. Potem postanowiliśmy to olać i zrobić swoje, tak jak w przypadku wcześniejszych albumów.
M.B.: I nie było napięcia między Wami?
B.K.: Nie zawsze było wesoło. Były momenty, gdy Iwona płakała, nagrywając.
I.K.: Błażej jest wymagający, ma w sobie tyrana. Ale trudno było tylko na początku.
B.K.: Ze mną trochę trudno się pracuje. Jeszcze nie jest powiedziane, że nasz związek się nie rozpadnie przy tym zespole. Podobnie nie warto i niedobrze łączyć sprawy zawodowo-prywatne. Jednak Lauda jest nadal projektem bardzo prywatnym, a nie zawodowym. Nie zarabiamy na tym dużych pieniędzy.
M.B.: Muzyka na albumie „Gennin” jest bardzo niepokojąca. Czytałem też inne głosy, że to nie za bardzo wieś wesoła.
B.K.: Ale takie są też słowa piosenek z poprzednich płyt. Jestem dość wesołym człowiekiem, ale lubię smutnawe, depresyjne teksty.
Gdy jedzie się rano i jest ta lauda, godzina 5:40 (bo o tej porze wstajemy do pracy), to zimą jest zupełnie ciemno. W Jeninie światło dochodzi tylko z kilku latarni.
Ostatnio było dużo mgieł. Gdy wybrałem się z synem Iwony po butlę gazową, to musieliśmy bardzo wolno jechać we mgle. Odcinek, który ma zaledwie półtora kilometra, ale nie ma na nim betonu, tylko wertepy, pokonywaliśmy bardzo długo. Iwona zrobiła serię zdjęć do płyty. Wybrała właśnie taki mglisty moment.
M.B.: Kiedy zrobiłaś te zdjęcia?
I.K.: Może tak wyglądają, ale nie były robione zimą. To była jesień – wrzesień, może październik, gdy było już zimno wieczorami i porankami.
B.K.: Miejsce, gdzie mieszkamy, wpływa na to, co robimy. Rzeczy, które robiliśmy bez związku ze sobą: seria zdjęć, nagranie z cykadami –jakbyśmy nagle położyli na stole i uznali, że składają się w jedną całość.
I.K.: Tych zdjęć w ogóle nie planowałam. Robiłam je aparatem analogowym. Obok nas jest takie miejsce z używanymi rzeczami sprowadzanymi z Niemiec, które ja nazywam „szopą”. Można znaleźć tam fajne rarytasy, i tam trafiłam na ten aparat. Później go straciłam, bo koty mi go zepsuły. Zrobiły sobie z niego zabawkę i się rozleciał. Bardzo długo czekałam na wywołanie tej kliszy, bo w Gorzowie już nie ma miejsca, gdzie by to zrobili i nasz znajomy wziął rolkę ze sobą do Wrocławia, a jego przyjazd do nas się przedłużał.
B.K.: W odpowiednim momencie wszystkie karty zostały odkryte i uznaliśmy, że one coś inicjują.
M.B.-R.: Gdy widzę okładkę albumu i słucham muzyki z „Gennina”, odbieram ją jako jedną całość. To bardzo konceptualny album, podczas gdy UL/KR czy KRÓL to dla mnie bardziej eklektyczne projekty. Jakie macie teraz plany?
B.K.: To ciekawa sprawa, bo nie mieliśmy w ogóle grać koncertów. Gdy w przypływie euforii uznaliśmy, że zagramy koncert, bo co nam szkodzi, nagle okazało się, że nie zagramy materiału z płyty. „Gennin” to efekt pracy producenckiej i nakładania na siebie rzeczy. Na koncercie większość z tego musielibyśmy po prostu puszczać.
Materiał koncertowy jest tak naprawdę nowy. Także na koncertach będziemy grali kompozycje z „płyty koncertowej” czy nowego albumu. Są w tym motywy, które dla słuchaczy „Gennina” będą znajome. Koncert trwa około 35 minut i obejmuje 5 nowych utworów. To pierwszy koncert Iwony i odczuwamy teraz podniecenie wymieszane z przerażeniem.
Jeśli chodzi o nowe pomysły, to każde z nas chciałoby iść w trochę innym kierunku, ale myślę, że się spotkamy w połowie drogi. Iwona myśli o nowofalowym mroku. Ja – co może zabrzmi dziwnie – szukam transcendentno-religijnych rzeczy. Mam ostatnio wkrętę na mistyczne sprawy. Ale nie chcę szukać daleko, tylko zostać w kręgu kultury, z której się wywodzimy.
Nie chcę teraz za bardzo naprowadzać, ale ambient/field recording kojarzy mi się z medytacją/modlitwą.
M.B.: Jak doszło do tego, że płytę „Gennin” wydała Latarnia Records? To wytwórnia, która kojarzy się ze współczesną, młodą polską elektroniką…
B.K.: Z Wojtkiem [Krasowskim] znamy się od kilku lat, spotykaliśmy się na koncertach. Najpierw chcieliśmy dwa utwory, które pojawiają się na początku płyty, wydać na winylu, ale potem powstały dwa kolejne. Gdybyśmy trochę jeszcze poczekali, to „Gennin” byłby kilkugodzinną suitą.
M.B.: Jak mówicie o przeżyciach z 5:40 rano, to muszę zapytać: czy płyta „Gennin” służy do słuchania nocą i tuż przed świtem?
I.K.: Ostatnio nasza znajoma, redaktorka z radia, zasypia, słuchając tej płyty. Z kolei jedna z moich koleżanek powiedziała, że „Gennin” to wstęp do horroru.
„Gennin” to wyjątkowo treściwy album, wypuszczony w ascetycznej i pięknej szacie graficznej. Dotychczasowi fani Błażeja Króla na pewno będą zaskoczeni, i powinni. My jesteśmy zachwyceni i wieścimy, że płyta stanie się wkrótce rzeczą kultową.