Archiwum
02.09.2015

Sformułowanie „muzyka idealna na lato” kojarzy się raczej z wątpliwej jakości evergreenami dobiegającym z pobliskiej lodziarnio-frytkarni. Z miauczeniem jakiejś Pilchowej „drugorzędnej piosenkarki z pierwszorzędnym biustem”. Krótko mówiąc – z kiczowatą szmirą. „Sacred Ground” – debiut duetu Howling – to muzyka daleka od tego typu hitów. Jest jednak idealną propozycją na ścieżkę dźwiękową do naszego kończącego się, spalonego słońcem lata.

Howling tworzą Frank Wiedemann i Ry X (Ry Cuming). Ich współpraca jest kolejnym (którym już?) dowodem na to, że droga biegnąca od folku do elektroniki i z powrotem wcale nie jest aż tak długa, a tysiące kilometrów dzielące Berlin i Stany Zjednoczone nie są żadną przeszkodą dla muzycznej współpracy.

Odpowiedzialny za produkcję Wiedemann urodził się w niemieckim Karlsruhe. Być może to przemysłowy charakter miasta sprawił, że po krótkim, młodzieńczym flircie z jazzem ostatecznie zainteresował się muzyką techno. W rezultacie razem z Kristianem Beyerem stworzył działający już od kilkunastu lat w Berlinie deephouse’owy duet Âme. Z kolei pochodzący z małej wysepki Angourie Ry X wychowywał się, chłonąc atmosferę australijskiej prowincji: ekologicznych farm na odludziu i wysokich, doskonałych do surfowania fal. W 2006 roku opuścił rodzinne strony i przeniósł się do Los Angeles, gdzie kontynuował solową karierę folkowego singera/songwritera. W Stanach razem z Adamem Freelandem i Stevem Nalepą założył The Acid, a także – via Skype – poznał Franka Wiedemanna.

O ile sam fakt współpracy wokalisty-fana Jeffa Buckleya z producentem zafascynowanym sceną Detroit dziwić nie może, o tyle efekty są zdecydowanie zaskakujące. Cumingowi i Wiedemannowi udało się stworzyć utwory łatwe i przyjemne, a do tego dalekie od banału. Minimalistyczne aranże idą ręka w rękę z sympatycznymi mruczankami Ry X-a („Forest”) i delikatnymi brzmieniami oraz oszczędnymi beatami Wiedemanna. Patronujące płycie wycofanie i delikatny chłód działają orzeźwiająco, a taneczny sznyt sprawia, że „nóżka sama chodzi”.

W tym sensie Howling to lżejsza i przyjemniejsza wersja albumu „Liminal”, wypuszczonego przez wspomnianą już grupę The Acid. Gdyby pominąć oczywiste podobieństwa (mamroczący, niedbały wokal Cuminga), punktów stycznych łączących oba krążki jest całkiem sporo: dość senne, jednostajne tempo, głębokie pogłosy, oszczędne dozowanie dźwięków. Od strony kompozycyjnej podobieństwo uderza najmocniej po przesłuchaniu dwóch bliźniaczych utworów: „Ra” (The Acid) i „Stole the Night” (Howling). Oba krążki różni jednak ogólny charakter nagrań. Zgodnie z sugestywną nazwą projektu Cuminga – brzmienia na „Liminal” są wytrawne, często celowo nieprzyjemne, cierpkie. „Sacred Ground” to z kolei lekkie, półsłodkie białe wino.

Co ważne, przyjemność przesłuchiwania Howlingowców nie wyczerpuje się po kilku zapętleniach. „Sacred Ground” to płyta niegłupia, zrobiona z dbałością o jakość brzmienia, a przy tym nienachalna. Połączenie niemieckiej precyzji producenckiej, australijskiego żaru i łagodnej melancholii prowincji daje mieszankę pełną delikatnego uroku. I nie ma większego znaczenia, że duet Wiedemann-Cuming na swoim debiucie nie wymyśla prochu. Przecież co roku wyczekujemy lata z taką samą intensywnością.

Howling, „Sacred Ground”
Monkeytown Records, Counter Records
2015

alt