Niesprawiedliwe osądzenie to bardzo chwytliwy motyw literacki i kulturowy. Jak wiemy, na kanwie niesprawiedliwego osądzenia rozpoczęła się nawet historia jednej z wielkich światowych religii monoteistycznych. Gdy przychodzi do wydania niesprawiedliwego wyroku, my wszyscy – czytelniczki/cy, widzki/owie albo wyznawczynie/cy wiemy, po czyjej stronie stanąć. Z naszej perspektywy sprawa zwykle wydaje się banalnie prosta. Oto zły sąd, działając pod wpływem własnej podłej moralności lub pod naciskiem jeszcze bardziej podłych moralnie podżegaczy, wydaje wyrok na niewinną ofiarę opresyjnego systemu, której jedynym przewinieniem była chęć walki o lepsze życie dla nas wszystkich. Murem stoimy za osądzonym, czynimy z niego bohatera, oddajemy mu godność i cześć, w wielu przypadkach już po jego śmierci. Dopóki rzecz odbywa się na kartach książek lub na filmowej taśmie, możemy być spokojni, ponieważ nasza współodpowiedzialność rozmywa się w zbiorowej pamięci, procesie historycznym lub rytuale. Zamykając książkę, wychodząc z kina lub kościoła, osiągamy upragnione wytchnienie, połączone z mocnym poczuciem solidarności wobec pokrzywdzonego przez sąd. Po obejrzeniu filmu dokumentalnego „Proces. Federacja Rosyjska vs Ołeh Sencow” w reżyserii Askolda Kurova poczucie empatii i solidarności sięga zenitu, podobnie jak poczucie bezradności. W obecnym, polskim kontekście politycznym do tego bukietu dokładamy jeszcze tragikomiczne, nieco podwiędłe już być może pytanie o to, czy czeka nas podobny los w starciach z przyszłym, upolitycznionym wymiarem sprawiedliwości? A jeśli tak, to co wtedy z nami? Czy ktoś nakręci film, zrobi zbiórkę funduszy na pomoc prawną, czy może w ferworze codzienności ludzi żyjących w wolnym świecie zostaniemy odłożeni na półkę z nakładkami na zdjęcie profilowe na Facebooku pod tytułem „solidarni z…”?
Film Kurova został zaprezentowany w miniony poniedziałek w kinach sieci Helios w całej Polsce w ramach seansów „Kina Konesera”. Dochód z biletów ma zostać w całości przeznaczony na wsparcie finansowe rodziny Sencowa. Opowiada on historię procesu ukraińskiego reżysera, na którego sąd Federacji Rosyjskiej wydał niesprawiedliwy wyrok skazujący go na 20 lat więzienia w kolonii karnej na Syberii, aż za północnym kołem podbiegunowym. Produkcja jest syntezą różnorodnych materiałów wizualnych. Widzimy nagrania telewizyjnego wywiadu z czasu, kiedy Ołeh był jeszcze na wolności i dopiero zaczynał cieszyć się uznaniem w Ukrainie i poza jej granicami za realizację swego filmu „Gamer”. Mamy tu oficjalne nagrania z procesu, nagrania z demonstracji na Majdanie, nagrania używane przez służby podczas śledztwa. Widzimy rodzinę Sencowa, komentarze ukraińskich i rosyjskich prawników i politologów, a także nagrania ze spotkań z samym najważniejszym przywódcą, Władimirem Władimirowiczem Putinem, podczas których komentuje on sprawę Sencowa. Przez większość filmu jednak kamera (niekiedy ze względu na zakazy – z ukrycia) towarzyszy kuzynce Sencowa, będącej rzeczniczką jego sprawy na wolności. Kto nie zna historii tego człowieka, mógłby pomyśleć, że skoro uwięziony został reżyser, to znaczy, że naraził się opresyjnemu systemowi swoją twórczością. Nic z tych rzeczy. Sencow, po sfabrykowanym procesie i długim pobycie w areszcie Lefortowo w Moskwie, został skazany za planowanie zamachów terrorystycznych na terenie zaanektowanego przez Rosję Krymu. Rosyjska propaganda przedstawia go do tej pory jako ukraińskiego nacjonalistę i członka organizacji Prawy Sektor, działającego na szkodę rosyjskiego rządu. W rzeczywistości niewiele osób w Rosji orientuje się w ogóle, kim jest i za co siedzi Ołeh Sencow, a większość z tych, którzy coś na ten temat wiedzą, opiera się na doniesieniach prokremlowskich mediów.
Linia oskarżenia Sencowa oparta jest głównie na zeznaniach innych oskarżonych. Dzieje się tak często, nie tylko wśród umysłów zniewolonych systemowo. Według nich reżyser miał być mózgiem operacji terrorystycznych wymierzonych w pomniki i budynki użyteczności publicznej na Krymie. Na ironię zakrawa fakt, że przez autorytarny ustrój jest on oskarżany o faszyzm, a walka opozycjonistów z okupantem określana jest (również w niektórych, prorosyjskich mediach w Polsce) jako nacjonalizm. Według takich podwójnych standardów należałoby zatem w tych samych kategoriach traktować każdy ruch wyzwoleńczy, niezależnie od jego postkolonialnych czy postsocjalistycznych afiliacji. Jak pokazano w filmie, sam Sencow, podobnie jak skazany wraz z nim na 10 lat łagru Aleksandr Kolczenko (rocznik 1989) uważają się jednak prędzej za lewicowców, anarchistów czy nawet – pacyfistów. Propagandę tę napędza fakt, że w domu Sencowa znaleziono podczas przeszukania płyty DVD z filmem pod tytułem „Zwyczajny faszyzm” produkcji radzieckiej z 1965 roku w reżyserii Michaiła Romma. Gwoli ścisłości należy dodać, że film ten w ironiczny i prześmiewczy sposób ukazuje „zwyczajność” faszyzmu, a jego reżyser w odautorskich komentarzach zastanawia się, jak to było możliwe, że ideologia ta uwiodła tak wielu „zwyczajnych” obywateli. Choć traktuje on konkretnie o faszystowskich Niemczech i Włoszech, jest krytyką wszelkich ustrojów totalitarnych, co zresztą stało za zakazem przez radziecką cenzurę wyświetlania go w telewizji. Oskarżanie Sencowa i Kolczenki o bycie faszystami jest paradoksalną i porażającą grą polityczną, w jakiej ci, którzy sami tworzą ustrój totalitarny, stają się bezwzględnymi i przerażającymi rozgrywającymi. Brzmi znajomo?
Z filmu Kurova dowiadujemy się, że podczas fabrykowania tych zarzutów jedna rzecz wymknęła się rosyjskim prokuratorom spod kontroli. Otóż Giennadij Afansajew, który miał odpowiadać za konstruowanie ładunków wybuchowych na polecenie Sencowa, a którego zeznania, wymuszone podczas śledztwa torturami, w największym stopniu przyczyniły się do oskarżenia reżysera, podczas procesu przed sądem odwołał je. Przyznał, że zna Sencowa jedynie jako twórcę filmowego, tak jak znają go wszyscy w Ukrainie i nigdy nie miał z nim niczego wspólnego. Fakt ten okazał się zaskoczeniem nawet dla obrońców Sencowa, a samemu Ołehowi dodał sił moralnych w dalszej, odważnej postawie w starciu z rosyjskim wymiarem „sprawiedliwości”. Konfesja ta nie przyniosła jednak żadnego skutku prawnego, została przez sąd właściwie zignorowana, a sam Afansajew również dostał wyrok, choć krótszy.
Najbardziej pocieszająca w całej sytuacji wydaje się postawa Sencowa. Pomimo tortur podczas śledztwa i oczywistych, absurdalnych nieścisłości w żadnym momencie nie ugiął on karku przed opresyjnym systemem. Nie przyznał się do winy. Był pewny siebie, a nawet buńczuczny i ironiczny, tak jakby obserwował całość z zewnątrz, a nie od środka. W swojej mowie na koniec procesu rzekł, że nie spodziewał się innego wyroku, gdyż sąd okupanta w swej istocie nie może być sprawiedliwy. Dziękując Afansajewowi, zacytował innego twórcę, Michaiła Bułhakowa, który ustami Jeszuy Ha-Nocriego mówi Poncjuszowi Piłatowi, że największym na świecie grzechem jest tchórzostwo. W wygłoszonej przez siebie mowie Sencow usiłuje zrozumieć oportunistyczną postawę sądu oraz federalnych służb, pracujących dla państwa niekoniecznie z powodów moralnych, ale na przykład celem utrzymania rodziny. Zadaje im jednak retoryczne pytanie: „po co wychowywać kolejne pokolenie niewolników?”. Do społeczeństwa rosyjskiego zaś śle przesłanie, które ma wymiar właściwie uniwersalny. Najważniejszym dla niego jest, aby nauczyć się nie bać. Zwiastuje, że tak jak w Ukrainie, tak i w Rosji kiedyś ludzie znajdą w sobie dość siły, aby skutecznie przeciwstawić się zastępom „krwawych karłów”.
Z Sencowem solidaryzuje się międzynarodowy świat filmowy, pisząc listy i apele, mianując go honorowym członkiem jury festiwalowych, organizując wydarzenia i wspierając jego rodzinę. W jego obronie występowali między innymi Agnieszka Holland, Krzysztof Zanussi, Wim Wenders, Joe Stelling, ale także twórcy ukraińscy i rosyjscy. Śmieszno-straszny wymiar ma apel jednego z reżyserów rosyjskich ukazany w filmie Kurova, który sam wyglądając na raczej zestresowanego tym faktem, na spotkaniu z Putinem odwołuje się do jego rosyjskości i chrześcijaństwa, prosząc o ponowne przemyślenie i rozwiązanie sprawy Sencowa.
W tym tygodniu minął 70. dzień strajku głodowego, który Sencow podjął w maju po długich przygotowaniach. Postanowił wykorzystać rozgrywane w Rosji mistrzostwa świata w piłce nożnej, aby zażądać uwolnienia ukraińskich więźniów politycznych przetrzymywanych w aresztach i koloniach karnych. Co symptomatyczne, ani razu nie poprosił o łaskę dla siebie. Sprawa została jednak nagłośniona za sprawą akcji grupy Pussy Riot. Cztery osoby (trzy kobiety i jeden mężczyzna) przebrane w policyjne mundury wtargnęły na stadion piłkarski podczas finałowego meczu mundialu, okazując w ten sposób solidarność z Sencowem i innymi uwięzionymi. Choć oficjalna, państwowa relacja z meczu nie pokazała tego faktu w widoczny sposób, dzięki internetowi cały świat miał okazję dowiedzieć się o tragediach rozgrywających się tuż obok sportowej imprezy, w której udział wzięły dziesiątki tysięcy kibiców.
Zarówno film, jak i cała sprawa Sencowa powinny mieć dla nas szczególnie ważny wymiar. Znajdujemy się w momencie, w którym możemy na nią spojrzeć jak na ostrzeżenie wysłane nam z przyszłości – jak wyglądać może życie zwykłego, pojedynczego obywatela w starciu z upolitycznioną i pełną strachu machiną państwowej opresji, na usługach której znajduje się wymiar sprawiedliwości. To, co dziś dzieje się na polskiej scenie politycznej, brak merytorycznej debaty czy agresja policji wobec protestujących przeciwko zmianom w sądownictwie, powinno być traktowane przez nas jako (wciąż jeszcze niewielka) próba siły aparatu państwowego wobec zwykłych obywateli i obywatelek. Ostatni dzwonek dla przebudzenia się i obrony własnych praw dźwięczy w naszych uszach przenikliwie i nie sposób już go zignorować. Poważne potraktowanie (miejmy nadzieję, że nie ostatniego) apelu Sencowa, by „nauczyć się nie bać” jest tą pieśnią, która musi towarzyszyć nam w najbliższych dniach i tygodniach, abyśmy pewnego poranka nie obudzili się z poczuciem, że tak jak jest, było przecież od zawsze. A strach i zniewolenie – aby nie zastąpiły nigdy tej siły i nadziei, której uwięziony człowiek, reżyser, pisarz, artysta Ołeh Sencow ma wciąż w sobie tyle, że mógłby obdzielić nią co najmniej połowę świata.