Archiwum
16.12.2016

W imię sensu

Julia Lizurek
Teatr

Lęki i obsesje

Odnaleźć porządek w chaosie, znaczenie wśród materialności, detal w nieogarnionym. Świetlny punkt prowadzi Witolda (Jaśmina Polak), wskazując mu znaki, przedmioty, miejsca. Teatralny reflektor szuka kluczy do zrozumienia rzeczywistości. Słowa, które ją opisują, dla widza pozostają tylko dźwiękami. Podążamy jednak za zagadką, oczekując zaskakującego rozwiązania. Reżyser testuje naszą wytrzymałość, eksperymentując w przestrzeni teatru. Gdyby znaczenia nie istniały, zarówno sztuka, jak i egzystencja nie miałyby racji bytu. Właśnie to najbardziej przeraża Witolda. Widz zostaje świadkiem ujawnienia bezsensu psychoanalitycznej hipnozy, która prowadzi jedynie do pogłębienia lęków. Przepracowanie traum okazuje się niemożliwe. Czy uporczywe poszukiwanie znaczeń – samo w sobie – nie jest traumatyczne?

Garbaczewski nieśmiało zadaje pytania, zdając sobie sprawę z ograniczeń, którym podlega medium teatru (nawet tak wielopłaszczyznowe jak w jego przedstawieniach). Choć słowa budują rzeczywistość, równocześnie ją zakłamują i wywołują poczucie obcości względem niej. Tak dzieje się na przykład w świetnej scenie rozmowy Witolda i Pani Wojtysowej (Paweł Kruszelnicki). Ze znudzeniem poleruje ona filiżankę, opowiadając o natłoku obowiązków i swojej walce z siostrzenicą, która nie chce poddać się zabiegowi korekcji ust (przecież oni mogą dać pieniądze, a bez wyglądu żyć dzisiaj trudno). Realizatorzy przedstawienia nie podejmują próby materializowania słów; pozostawiają je na poziomie dźwiękowym. Pokazują za to postmodernistyczno-surrealny świat, znakowany przez wykrzywione usta, powieszonego wróbla (zwierzę to czy człowiek?), zaginionego kota, patyki układające się w strzałki, wymuszoną kurtuazję, udawaną wstydliwość, perwersyjną seksualność, obsesje związane z urodą, obrazy-klisze. Ciało, a właściwie niektóre jego części, uderzają spotwornieniem. Wielkie plastikowe dłonie, rozdziawione gęby i olbrzymie wymię zwisają z sufitu. Są martwe, nieludzkie, oderwane od życia, ciała i dźwięku. I nie wiadomo, co z nimi zrobić. Po założeniu plastikowych protez dłoni Witold próbuje przypomnieć sobie i jednocześnie wyobrazić „miłosny” uścisk Leny (Marta Ścisłowicz) i Ludwika (Błażej Peszek). Na próżno.

Erotyzm

W spektaklu Garbaczewskiego najbardziej niepokoją nie brak i usilne poszukiwanie sensu, a perwersyjny erotyzm fantomowych ciał ze snu Witolda. Lena i Ludwik, kiedy stoją na scenie, zdejmują ubrania bardzo nieśmiało, ale już w projekcji ukazującej wnętrze jadalni z gwałtownością oddają się seksualnej grze wstępnej. Chociaż małżonkowie robią to w obecności członków rodziny, nikt nie zwraca na nich uwagi. Nikt za wyjątkiem oka kamery, ukazującej widzom obraz niczym z taniego erotycznego filmu. Podobny kadr powraca raz jeszcze – ale tym razem to Witold pieści Lenę. Tabu nie jest homoseksualna miłość, a bezradność Ludwika, męża, który – wpatrzony w podłogę – nie potrafi podjąć działań, ponownie konstytuujących go jako pożądanego „samca alfa”.

Niedorzeczny wydaje się pomysł tłumaczenia sformatowanych przez media seksualnych popędów „brakiem świadomości”. Kiedy Leon (Roman Gancarczyk) słyszy od swojej żony, że „lepiej, gdyby nie myślał w ogóle”, zmienia się w pluszowego Kubusia Puchatka. Podczas gdy Lena tapla się w spermopodobnej substancji cieknącej z wielkiego wymiona, on mówi o swoich niespełnionych pragnieniach. Choć „mówi” to chyba nieodpowiednie słowo. Garbaczewski pozostaje bowiem (niestety) na poziomie porównywania aktu celebrowanej wypowiedzi do praktyki uwalniania głęboko skrywanej energii seksualnej. W ten sposób stara się atakować konserwatyzm i uderzać w mieszczańskość.

Świadomość

Seans hipnozy prowadzi do tego, by w końcu przemówić słowami, które odzyskały zdolność nadania sensów rzeczywistości. Obracająca się scena, która co chwila zasłania i odsłania przestrzeń akcji, działa jak wahadło uruchamiające inne poziomy percepcji. Na półkach w ścianie tej zasłony znajdują się różne przedmioty i – uczłowieczony – martwy wróbel (Małgorzata Gorol), który później pomaga Witoldowi nakręcić materiał filmowy o śmierci/zniewoleniu innych. Podczas gdy Andrzej Żuławski w swojej kinowej realizacji „Kosmosu” ukazywał oczyszczające efekty kreacji przez sztukę, Garbaczewski nie widzi wyjścia ze świata chaosu, w którym nawet poznanie siebie, bycie „tu i teraz” jest nieosiągalne. Niemyślenie oznacza powrót do tego, co skrywane lub nieuświadomione i jednocześnie determinujące nasze wyobrażenia o świecie.

Gdzie przebiega granica między twórczą niepewnością a ograniczającym wyobraźnię lękiem (na przykład przed zniewoleniem i zezwierzęceniem)? Nie wiem. Nie wie tego też reżyser; nie wiedzą aktorzy. Podejmują się więc eksperymentu, wykorzystując teatralną widowiskowość. Zdyscyplinowana forma projekcji, precyzja aktorska i konsekwentna scenografia Aleksandry Wasilkowskiej odsłaniają zagubienie reżysera. Kiedy zadaje się pytania o człowieka, jak usiłuje to robić Garbaczewski, utrata wiary w możliwość jego przemiany prowadzi do stworzenia mitu całkowitego wyobcowania i osamotnienia jednostki. A stąd dalsza droga prowadzi już tylko do samounicestwienia.

Witold Gombrowicz, „Kosmos”
reżyseria i opracowanie dramaturgiczne: Krzysztof Garbaczewski
scenografia: Aleksandra Wasilkowska
kostiumy: Svenja Gassen
muzyka: Jan Duszyński
wideo: Robert Mleczko
choreografia: Izabela Szostak
Kraków, Narodowy Stary Teatr
premiera: 19.11.2016