Archiwum
01.08.2013

Kolekcja i historia wielkiej rodziny

Tomasz Kowalski
Literatura

Trudno jednoznacznie stwierdzić, w jakim mieście znajduje swój początek historia opowiadana przez Edmunda de Waala. Jej punktem wyjścia jest odziedziczona przezeń kolekcja 264 netsuke, niewielkich japońskich figurek wykonanych z drewna lub kości słoniowej. Miejsc, od których można by zacząć, jest co najmniej kilka: Tokio, skąd de Waal przywiózł cały zbiór, przechowywany przez wujecznego dziadka, Londyn, w którym obecnie znajduje się kolekcja, Odessa, gdzie na handlu pszenicą fortuny dorobił się Karol Ephrussi, protoplasta rodu. Mógłby to być także Paryż, bo tam właśnie Ephrussi nabył figurki, od niemal stu pięćdziesięciu lat, mimo wszelkich historycznych zawirowań, pozostające w rodzinie. Rozpiętość geograficzna wymienionych miejsc jest ogromna, a przez to znakomicie odzwierciedla dawną potęgę rodu Ephrussich, której kres położyła nazistowska ideologia. Da się więc z niej wyczytać również opowieść o rozproszeniu i upadku, o tułaczce i utracie wszystkiego, której milczącymi świadkami stały się netsuke.

Wszystko to oczywiście znajduje swój wyraz w książce de Waala, choć nieco inaczej, niż można by się spodziewać. Od samego początku autor jednoznacznie odżegnuje się od zamiaru pisania rodzinnej sagi i tworzenia kolejnej „utrzymanej w nostalgicznym tonie opowieści o Mitteleuropie”. Rzeczywiście, nostalgii nie ma tu zbyt wiele, choć okazji do jej wyrażenia z pewnością by nie zabrakło. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że autor tak bardzo nie chciał uderzać w melancholijne tony, że z rozpędu skreślił też gatunek, który notabene i tak go dopadł. „Zając o bursztynowych oczach” nie jest może klasyczną sagą, ale – wbrew deklaracjom de Waala – jest z nią co najmniej spowinowacony. Jeśli zresztą pozostać przy metaforyce rodzinnej – takiej koligacji nie należy się w żadnym razie wstydzić.

Tym, co może odróżniać opowieść de Waala od innych tego rodzaju historii, jest nieustanne odwoływanie się do zbioru netsuke i perspektywa, jaką przyjmuje. Nie bez znaczenia pozostaje tu wykształcenie autora, który jest artystą ceramikiem, na co dzień zajmującym się wytwarzaniem rozmaitych naczyń, wyczulonym na ich fakturę oraz relacje, w jakie przedmioty wchodzą z otoczeniem. „Chciałbym wyciągnąć rękę, dotknąć klamki, nacisnąć ją i trafić do miejsc, gdzie te przedmioty kiedyś żyły, znaleźć się w tamtej przestrzeni, zmierzyć ją wzrokiem, przyjrzeć się obrazom, które wisiały na ścianach, przekonać się, w jaki sposób padało na nie światło. Dowiedzieć się, czyje ręce dotykały tych maleńkich rzeźb i jakie były myśli ludzi, do których należały – jeśli w ogóle je mieli”. Niewielkich rozmiarów netsuke stają się więc równoprawnymi, jeśli nie głównymi bohaterami tej historii. Autor poświęca tyle samo uwagi kolejnym właścicielom kolekcji, co przestrzeniom, w których się znajdowała. Sam sposób jej wyeksponowania (bądź też ukrycia) stanowi bowiem dla niego przejaw relacji najbardziej go interesującej – tej, która łączy przedmiot, miejsce i ludzi, wywołując przy tym emocje i budząc wspomnienia.

Pierwszym domem netsuke stała się paryska rezydencja Karola Ephrussiego, miłośnika, badacza i mecenasa sztuki, który pod koniec lat 70. XIX wieku, na fali zainteresowania sztuką japońską nabył kolekcję w całości lub ją zebrał. W jego gabinecie podziwiali ją przedstawiciele ówczesnej artystycznej i intelektualnej elity, w towarzystwie której obracał się Ephrussi. Dość powiedzieć, że wspomagał on Renoira, korespondował z Manetem i często przyjmował Marcela Prousta, który później wzorował na nim postać Swanna. Jego losy de Waal przedstawia na tle przemian estetycznych i społecznych, jakie zachodziły w owym czasie. Istotną rolę odgrywa w nich chociażby sprawa Dreyfusa, antagonizująca jego zwolenników i oponentów. Wszystko to jednak podlega perspektywie zarysowanej przez autora na początku – wydarzeniom w skali makro poświęca on równie dużo miejsca, co z pozoru nieistotnym drobiazgom, takim jak na przykład wyposażenie gabinetu Ephrussiego.

Czarna szafka z wprawionym z tyłu lustrem, „w którym odbijały się leżące na wyściełanych zielonym aksamitem półkach dwieście sześćdziesiąt cztery netsuke”, powędrowała w 1899 roku do Wiednia jako prezent ślubny dla kuzyna. Trzeba przyznać, że okazał się on raczej nietrafiony – serwantka powędrowała do garderoby Emmy, nowo poślubionej żony Viktora, gdzie poza służącą dostęp miały jedynie – i to niezbyt często – dzieci. Japońskie drobiazgi nie przykuwały już uwagi, z rzadka wyciągane z gablotki stały się jedynie niewiele znaczącymi bibelotami. Być może to jednak sprawiło, że kiedy po Anschlussie wiedeńskim Żydom zaczęto odbierać dobytek, gestapo nie zainteresowało się zawartością szafy. Mało kto zresztą spodziewał się, że kolekcja przetrwała wojnę. Dopiero po jej zakończeniu okazało się, że służąca w geście sprzeciwu wobec tego, co spotkało jej chlebodawców, wynosiła ukradkiem po kilka figurek i ukrywała je w swoim materacu, chcąc zachować chociaż namiastkę tego, co zostało Ephrussim odebrane.

Kompletna kolekcja trafiła więc po wojnie do Anglii, gdzie mieszkała Elisabeth de Waal, jedna z córek Viktora, babka autora „Zająca o bursztynowych oczach”. Nie została tam jednak długo – w 1947 roku jeden z braci Elizabeth odwiedził Anglię, zwlekając jednocześnie z podjęciem decyzji, którą z dwóch oferowanych przez jego firmę placówek ma objąć. Do wyboru było Kongo i Japonia, netsuke pokazane mu przez siostrę wydawały się więc znakiem. Figurki ruszyły w podróż wraz z nim, powracając tam, skąd niegdyś wysłano je do Europy. Historia zatoczyła krąg, by za moment zatoczyć go ponownie, choć w przeciwnym kierunku – jak na ironię bowiem, po śmierci Iggiego, kolejnym ich domem miał się okazać Londyn.

De Waal udowadnia, że przedmioty rzeczywiście mogą uczynić przeszłość bardziej namacalną. Historia, którą opisuje, jest zresztą wielopoziomowa, nie zamyka się wyłącznie w próbie odtworzenia rodzinnych losów: „nie wiem, czy jest to książka o mojej rodzinie, o pamięci, o mnie samym czy o tych maleńkich japońskich przedmiotach”. Ten splot rozmaitych perspektyw sprawia, że opowieść wciąga, pozwala wczuwać się zarówno w czasy, które przedstawia, jak i w samo poszukiwanie. Czytelnikowi towarzyszy bowiem ten sam dreszcz emocji, który odczuwa autor, ślęcząc nad kolejnymi zapiskami z przeszłości i znajdując w nich coraz to nowsze wątki, niejednokrotnie tym bardziej fascynujące, im bardziej poboczne. Pieczołowitość, z jaką de Waal śledzi historię Ephrussich, i dokładność w oddawaniu szczegółów sprawiają, że w istocie podczas lektury „Zająca o bursztynowych oczach” można odnieść wrażenie, iż wystarczy wyciągnąć rękę, by dotknąć klamki, a po naciśnięciu jej znaleźć się w opisywanym miejscu i poczuć jego atmosferę – niezależnie od tego, czy akcja toczy się akurat w otoczeniu paryskich impresjonistów, w odczuwającym narastający antysemityzm Wiedniu, czy w zniszczonym wojną Tokio.

Edmund de Waal, „Zając o bursztynowych oczach. Historia wielkiej rodziny zamknięta w małym przedmiocie”
przeł. Elżbieta Jasińska
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2013

alt

„Zając o bursztynowych oczach” nie jest może klasyczną sagą, ale – wbrew deklaracjom Edmunda de Waala – jest z nią co najmniej spowinowacony. Jeśli zresztą pozostać przy metaforyce rodzinnej – takiej koligacji nie należy się w żadnym razie wstydzić.