Rozmowa z Iloną Witkowską o jej tomie poetyckim „Lucyfer zwycięża”, za który nominowana jest do tegorocznej Nagrody-Stypendium im. Stanisława Barańczaka
Dawid Gostyński: W jednym z wywiadów mówiłaś: „sporo czytam i mam wrażenie, że powstaje tyle tekstu, że najczęściej nie ma sensu, żebym się jeszcze dokładała. Staram się redukować swoje wypowiedzi do minimum”. Zaczynam od tego cytatu, bo mam wrażenie, że można z niego wyciągnąć sporo kwestii związanych z Twoim pisaniem. I zacząłbym od końca – od „minimum”. Redukcja to pierwsze, co narzuca się przy lekturze wierszy. Z czego wynika – deklarowane i stosowane – pójście w minimalizm?
Ilona Witkowska: Lubię oświetlić kilka punktów, tak, aby łączące je drogi można było odkrywać lub wytyczać samemu. To mój sposób, żeby wyrazić szacunek do czytelników. Staram się tylko sugerować, że coś można zobaczyć jakoś.
Pytam o tę redukcję, bo z nią wiąże się również konstrukcja podmiotki tomiku. Wpisujesz ją w bieguny, które można by rozpiąć między „mocą” i „władzą” a zostawianiem miejsca, redukowaniem swojej pewności, odrzucaniem postaw, które wiążą się z panowaniem (nad kimś lub czymś). Nie chodzi tutaj o jakieś zniknięcie, wycofanie, które maskowałoby naznaczanie świata swoją perspektywą. Raczej o pękanie pod wpływem obcych perspektyw – i to dwutorowo. Bo raz podmiotka pęka z własnej, innym razem z cudzej woli. Kim ta bohaterka tomu – w Twoich zamiarach, w Twoim pomyśle – jest lub miała być?
Wszyscy jesteśmy umiejscowieni na tym kontinuum: od posiadania pełnej władzy do w pełni podlegania władzy innych. Moim zdaniem aktem słusznego oporu jest nie tylko przeciwstawić się władzy nad sobą, ale przede wszystkim zrzec się tej, którą się dostało w ręce. Nie chcieć panować nad innymi.
Bohaterowie moich tekstów konfrontują się z siatką pozornego porządku narzuconą na chaotyczną rzeczywistość, by opanować lęk przed nieznanym. Ten lęk jest im obcy. Ich przerażenie budzi natomiast porządek, w jakim przyszło nam funkcjonować. To, że siłą porządkującą jest – w uproszczeniu – siła właśnie.
W nowym tomiku pojawia się spory repertuar chwytów – począwszy od sposobu budowania wiersza, po zmienność perspektyw, języka i estetyk, które wykorzystujesz. Obok dystansu i pewnej „obiektywizacji” pojawia się prywatność. Jest sporo „technik” – od przetworzeń, przez drobne przesunięcia na małej przestrzeni wersów, przez jakąś „aforystyczność”, na przykład w „o miłości wiem wszystko”, po regularne i rymowane teksty. Jest język intymny, a tuż obok pojawiają się języki zapośredniczone, medialne (np. w wierszu „o tej miłości”). Ta wielość to jakaś świadoma taktyka/obrona przed zbyt łatwą klasyfikacją?
Uwielbiam wielość języków, którymi mówimy. Chcę używać wszystkich. Zbieram wszystko, co mi się podoba. Tematy, które poruszam w wierszach, często rozdzierają mi serce, ale już warstwa techniczna, ta swoboda i różnorodność, to czysta radość. Kocham po prostu operować językiem. Jestem nim zafascynowana na bardzo wielu poziomach. Jest dla mnie równoległym do fizycznego światem, totalnie egalitarnym i dającym nieskończone możliwości tworzenia i odbierania doznań.
Skoro omówiliśmy już perspektywę podmiotki i perspektywę poetki – spróbujmy zmierzyć się z perspektywą czytelniczki. W recenzjach tomiku pojawiały się uwagi o tym, że tworzysz wiersz, który broni się przed zbyt „mocnym” czytaniem, czytaniem „w głąb” tekstu lub czytaniem chcącym oswoić wiersz. Pomyślałem o frazie, której użyłaś kiedyś w innym kontekście: „zaangażowanie w porażkę”. Czy tę frazę można powiązać z czytelniczką? Mówiąc inaczej: na czym polegałaby jej inwestycja w wiersz?
Myślę, że moje wiersze można czytać jako obrazki, które nie odnoszą się do niczego poza tym, co przedstawiają. Można umieścić je w kontekście bieżących procesów społecznych i politycznych. Można też wszystkie puste miejsca wypełnić własnymi doświadczeniami i wyobrażeniami. Można czytać niektóre tak, a niektóre inaczej. Obowiązuje pełna swoboda.
W tomiku pojawia się napięcie między przeszłością a przyszłością – chodzi o te momenty, gdy przeszłość dekonstruujesz (jako przemocową, wyczerpaną, schyłkową itd.), a z drugiej strony mówisz o jakiejś nieznanym „później”, pozostającym w obszarze pewnej możliwości. Temu towarzyszą zresztą motywy „przemiany” i ruchu – choćby samej podmiotki. Ale z tą też perspektywą zostawiasz czytelniczkę… chodzi o zostawienie miejsca i wątpliwości, czy to jakaś awersja do „projektowania” rzeczywistości?
Ciągła przemiana, trwanie w ruchu wydają mi się oczywiste, co więcej – bardzo uspokajające. Znikomość ważności, chwilowość uważam za uwalniające. Myślenie o rzeczywistości jako ciągu mniej lub bardziej przypadkowych mgnień. Jednocześnie partykularne przemijanie mnie trapi, stąd potrzeba utrwalania. Natomiast projektowanie przyszłości uważam za aroganckie i bezcelowe, choć również rozczulające, jak większość ludzkich praktyk, biorących pod uwagę aspiracje, a nie możliwości człowieka.
Jeden z wierszy nosi tytuł „bo wszystkie nasze czyny są aktami trwogi”. Ten afektywny potencjał byłby tym, co zarazem uwspólnia, tworzy jakąś wspólnotową płaszczyznę, a jednocześnie powoduje bezwyjściowość, niemoc? W tomiku źródeł tej trwogi mielibyśmy sporo…
Jeśli można mówić o celu uprawiania poezji, to ja chciałabym unaocznić tę trwogę. Chciałabym być tym, który złapie za ramię i powie: tutaj i tutaj, kochana, kochany, patrz, to jest bardzo krwawa scena, my w tym żyjemy cały czas, nie udawaj, że nie wiesz. Najbardziej chciałabym, żeby kiedyś na wszystkich kanałach wszystkich telewizji, w całym internecie, przez jakiś czas leciało tylko prawdziwe mordowanie ludzi i zwierząt, konflikty zbrojne i rzeźnie przemysłowe; na żywo, bez przerwy, tak, jak ma to miejsce w rzeczywistości. Może po czymś takim ludzie by się trochę opamiętali.
Skoro mowa o emocjach, opisujesz kwestie, które budzą społeczne emocje. Pojawiają się przemoc wobec kobiet, uchodźcy, perspektywa zwierzęca… Ale w Twoim wykonaniu zamiast „wkurwu” dostajemy raczej wyhamowanie, ostudzenie emocji. Technicznie – przedstawiasz pęknięcia, które odwracają znaczenie, ale nie rozbijają spokojnego obrazu. To jakaś mikropoetyka, która mogłaby się stać podstawą „mikropraktyk” o większym zasięgu?
Oto w jednym zdaniu moja codzienność: pęknięcia na spokojnym obrazie. Prawie nic innego nie widzę. Więc dokładnie to robię: przedstawiam pęknięcia i pytam: ludzie, jak w obliczu tych pęknięć obraz może być spokojny? Ludzie, jak w obliczu tych pęknięć obraz może być spokojny? Zadaję je w kółko, ale spokojnym tonem.
W jednym z wierszy, „dobry, łagodny, piękny boże”, zestawiasz kilka fantazmatów: pojawia się „prawdziwy Polak”, pojawia się fantazjowanie o sile, jest więc także modlitwa o polepszenie sytuacji własnej kosztem sytuacji cudzej, a to wszystko podlane owym wizerunkiem Boga, dobrego i łagodnego. Ale podcinasz taki schematyczny obrazek, zaznaczając tło, źródło takiego stosunku i takiej modlitwy – pojawiają się liche drzwi, jest kontekst biedy, społecznej degradacji. Myślę w tym kontekście o podmiotce, która sama „narzuca” sobie perspektywy słabszych, a która zarazem tworzy w ten sposób jakiś model poszerzonej empatii, egalitarności, wrażliwości… tymczasem w kontekście tego wiersza okazuje się, że ten przeskok między perspektywami wcale nie jest taki oczywisty. W takim razie – i dlatego(?) – ostatecznie „lucyfer zwycięża”?
Ten tutaj prawdziwy Polak to nie jest żaden ONR-owiec; to taki sobie pan, który śni o kradzieży jak o wygranej w loterii, o cudownym zrządzeniu losu, które pozwoli wyrwać się z biedy, z lęku, ze słabości. Uciec tygrysowi. Nic nie wskazuje na to, że mu się uda. A ja się o niego modlę.
Wiedziałam, że ten prawdziwy Polak to niezła pułapka. Tak, szybkie przeskoki między rozmaitymi perspektywami są trudne, powinniśmy dużo ćwiczyć. Lucyfer zwycięża, bo nie ćwiczymy się w tym i jesteśmy przez to słabi, tchórzliwi i leniwi na polu intelektualnym i emocjonalnym.
Sporo też w tomiku wierszy, w których piszesz o jakimś „my”… O kontekstach „wspólnotowości” sporo już wokół Ciebie napisano, dlatego przesteruję nieco to pytanie: jako poetka do pewnej „wspólnoty” czy grupy zostałaś już wpisana. Chodzi oczywiście o „poezję zaangażowaną”. Jak odnajdujesz się w tej kategorii jako poetka, dla której wspólnotowość to jeden z ważniejszych tematów, a zarazem która nieustannie tę wspólną perspektywę „podważa”? I można tutaj w ogóle mówić o jakiejś wspólnotowości?
Bez zastanowienia deklaruję przynależność jedynie do wspólnoty bytów jakichkolwiek, o której pisał Giorgio Agamben. Rozumiem ją jako wspólnotę wszystkich żywych istot, której postawą jest samo życie. To jedyna wspólnota, która mnie interesuje.
Ilona Witkowska jest jedną z trójki nominowanych do Nagrody-Stypendium im. Stanisława Barańczaka przyznawanej w ramach Poznańskiej Nagrody Literackiej. Uroczysta gala z wręczeniem nagród i ogłoszeniem nazwiska tegorocznego stypendysty odbędzie się 25 maja 2018 roku w Centrum Kultury ZAMEK.