Archiwum
14.11.2017

Każde love story to ghost story

Mateusz Demski
Film

Kilka dni po tym, jak David Lowery zawarł sojusz z wytwórnią Disneya i przyklepał kontrakt na wielkoformatowy projekt familijny pod tytułem „Mój przyjaciel smok”, wybrał się w podróż na spokojne przedmieścia Dallas. Właśnie tam powstało „A Ghost Story” – film zrealizowany za psie pieniądze wypłacone z kieszeni reżysera, na podstawie niewyraźnego scenariusza nakreślonego w ciągu jednego wieczoru. Casting odbył się za pośrednictwem kilku SMS-ów, a garderobę na planie filmowym zredukowano do zawartości skromnej skrzyni na pościel. Ów ryzykowny gest zyskał jednak wyrafinowaną, dojrzałą formę: zawieszoną pomiędzy delikatną ironią, melancholią, refleksyjną powagą i wszystkim tym, co w filmie przykryte zostało białym prześcieradłem.

Zaczynamy od intymnej historii małżeńskiej C (Casey Affleck), młodego obiecującego muzyka, oraz jego żony M (Rooney Mara), którzy wiodą spokojne życie na prowincji. Niewiele dostaniemy jednak z ich związku, ze spojrzeń celowych i mimowolnych, ponieważ na ekranie szybko dojdzie do tragedii. Śmierć wychodzi C na spotkanie tuż przed podjazdem rodzinnego domu, gdzie – o ironio – ginie w wypadku samochodowym. Kiedy po śmiertelnej kraksie bohater budzi się w szpitalnym prosektorium i wstaje owinięty prześcieradłem, film na pierwszy rzut oka zaczyna zmierzać w stronę klasycznego kina grozy – oto przychodzi nam śledzić wędrówkę pomiędzy wymiarami, a główny bohater przemienia się w ducha, figurę nadprzyrodzoną, nieograniczoną czasowymi barierami czy okowami świata żywych. Lowery wymyka się jednak z szuflady, do której twórcy metafizycznych horrorów o nawiedzonych domach zwykli sięgać. W centrum zdarzeń stawia nie tyle przyprawiającego o dreszcze, ile bezbronnego, zagubionego i przerażonego uwięzieniem po drugiej stronie upiora; widmo polegające tylko na samotnym, głębokim wspominaniu i przeżywaniu. Ten nieustanne poszukujący, cierpliwie testujący rozwiązania postawione na opak czy też walczący z dokuczliwymi ograniczeniami film na tym jednak nie poprzestaje.

Mógł autor „Wydarzyło się w Teksasie” wpaść w pułapkę tematu-absolutu, gdyby zamiast niskobudżetowego, minimalistycznego obrazu zbudował opozycję: dążył do opisu świata w całej jego złożoności za pośrednictwem bogactwa stylów, gatunków i konwencji, ale tego nie robi. Rzecz w tym, że reżyser stawia na przekornie skromną, małomówną stylistykę, zdejmując klątwę z taniego, halloweenowego kostiumu, który towarzyszyć nam będzie przez półtorej godziny seansu – powłóczystego białego prześcieradła z wyciętymi dziurami na oczy, kształtowanego i ważonego współczesnymi kulturowymi obciążeniami pod hasłem „cukierek albo psikus”, z którymi być może przesadnie się oswoiliśmy. Zakrawa to oczywiście na paradoks, groteskę i wydumanie. A jednak ten budzący odruchowy uśmiech fragment materiału zarzucony na głowę Caseya Afflecka staje się u Lowery’ego wystarczająco uniwersalnym nośnikiem refleksji nad ulotnością doraźnych spraw, nieobecnością ukochanych nam osób, miejsc czy znaczenia czasów, które tak szybko przemijają. Ale bezosobowy, przezroczysty, pozbawiony namacalnej tożsamości wizerunek bohatera okazuje się zarazem czymś więcej – symbolem, obliczem, emploi ducha-everymana. Pojedynczego, szarego obywatela zaświatów, w którego przyjdzie nam się jeszcze wcielić.

„A Ghost Story” sprawia wrażenie, jakby jego autor pokładał wiarę we wszystkie pośmiertne, romantyczne rytuały i nieskończone pasma energii przenikające nasze domostwa. Intymne, prywatne tezy reżysera dobitnie ważą jednak racje ideologiczne, uchylają się od ocen i odpowiedzi, nie wojują ani z religią, ani z rozumem. Przeciwnie: Lowery’emu nie chodzi tutaj o głęboko metafizyczną sieć powiązań ani o żywienie się ekranową śmiercią czy posyłaniem kostuchy za bohaterami, tylko o przepełniony goryczą portret rozdzielenia dwojga zakochanych, których miłość jest jak jedna na milion. Ciężar zapomnienia cichych małżeńskich radości, czułości, złości, a także potrzeby uporządkowania czy odpuszczenia problemów opiera się w „A Ghost Story” na doskonałej kreacji Rooney Mary. Kamera ślizga się po jej twarzy, reaguje na najdrobniejsze zmienności nastroju. Towarzyszy podczas przegryzania żałoby tartą czekoladową, przygląda się doczesnym pociechom, wreszcie chwyta za walizki i pomaga w przeprowadzce – to sekwencje proste, ale zarazem fantastycznie skupione na wymykających się schematom przeżyciach głębi i intensywności. Nic więc dziwnego, że symbolicznym patronem Lowery’ego, stał się David Foster Wallace, który zwykł mawiać: „Każde love story to ghost story”.

Mieszanie się dwóch porządków: ziemskiego i tego poza, znane z klasycznego kina grozy, wywodzi się także z fascynacji dokonaniami azjatyckich mistrzów Tsai Ming-Iianga i Apichatponga Weerasethakula, a także prac Gregory’ego Crewdsona. Wielkoformatowe fotografie tego ostatniego stały się inspiracją wizualną dla intensywnej symboliki, kompozycji zdjęć i poetyki filmu: wyrafinowanej, niosącej ze sobą jakąś niepokojącą, hipnotyczną siłę. W pudełkowym formacie, doskonale eksponującym emocjonalne pęknięcia i wypryski bohaterów, Lowery pozwala się poznać jako reżyser, który ma wielki dar do korzystania z jednocześnie wyświechtanych i niezwykle pomysłowych ujęć. Spójnym dopełnieniem warstwy wizualnej jest zawodząca, przepełniona nostalgią muzyka. Ścieżka dźwiękowa „A Ghost Story” z utworem „I Get Overwhelmed” Dark Rooms na czele pełni zatem ważną funkcję dramaturgiczną, współtworząc niepokojącą, a zarazem ponurą atmosferę egzystencjalnej pustki, która jest kolejną miarą klasy tej wielowymiarowej, nieoczywistej, ale jakże konsekwentnie poprowadzonej opowieści.

Najnowszy film amerykańskiego reżysera raz za razem wraca do punktu wyjścia – historii o nieodzownym upływie czasu, o tym, co nas czeka po śmierci. To kino jasno wyłożone, ale niespotykanie wyrafinowane zarazem: nigdy nie dające przejrzystych odpowiedzi, ale wciąż wzbudzające oczekiwania, że taka odpowiedź wreszcie przyjdzie. Spójrzmy tylko na scenę imprezy, w której uraczony kilkoma głębszymi Will Oldham wygłasza monolog porażający sposobem ukazania pamięci i czasu jako fantazji, miraży, fantasmagorii:

Każdy z nas buduje spuściznę krok po kroku z myślą, że może zapamięta nas cały świat, może kilka osób. Robimy, co możemy, aby przetrwać po śmierci, jednak nie dopuszczamy do siebie myśli, że tak naprawdę wszystko, co sprawiło, że czuliśmy się wielcy, odejdzie. Możesz napisać książkę, ale jej strony spłoną. Możesz wybudować wymarzony dom, ale na końcu nie pozostanie nic więcej jak wykopanie dołu w ziemi, żeby to wszystko pogrzebać.

I zaiste tak się dzieje. Ukochana C wyprowadza się z domu, na jej miejscu pojawiają się nowi lokatorzy. Kilka cięć dalej spokojna okolica ugina się pod kołami buldożerów i zmianami w planach zagospodarowania terenu. Zostają tylko duchy, które już same nie pamiętają, kogo tutaj oczekują. Jest to mimo wszystko świat, do którego warto zajrzeć.

 

„A Ghost Story”
reż. David Lowery

premiera: 27.10.2017