Archiwum
20.01.2020

Jorge, człowiek, który został papieżem

Michał Piepiórka
Film

Kino papieskie łączy się u nas przede wszystkim z dwoma niesławnymi filmami fabularnymi o Janie Pawle II, w którego wcielił się Piotr Adamczyk: „Karol – człowiek, który został papieżem” i „Karol – papież, który pozostał człowiekiem”. Niektórzy mogą jednak kojarzyć, choćby ze względu na obecność w obsadzie Jerzego Stuhra, niedawny film Nanniego Morettiego „Habemus Papam – mamy papieża”. Do naszych kin, a chwilę później na Netflix, weszło niedawno dzieło będące do pewnego stopnia połączeniem wyżej wymienionych „papieskich” przedsięwzięć. „Dwóch papieży” ma w sobie ciepło i autentycznie zabawny humor filmu Morettiego oraz biograficzne uproszczenia i nadmiernie przychylny stosunek do głównego bohatera znany z „Karolów”. Najważniejszym elementem dzieła Fernanda Meirellesa jest jednak coś innego, czego nie znajdziemy w żadnym z przywołanych tytułów.

„Dwóch papieży” opiera się na słowie – a raczej na słownej szermierce, bo opowiada o pojedynku. W ruch idzie wszystko, co może przechylić szalę na stronę jednego z wojujących. Liczą się: sprawne żonglowanie prawdami wiary, celne riposty cytatami z Pisma Świętego, bezlitosne szarże słowne wspierane filozoficznymi omówieniami kościelnych dogmatów. Brzmi nudno? A nie jest tak ani przez moment, bo Meirelles potrafił dodać teologicznej dyspucie dwóch staruszków energię i dynamizm nie mniejsze od tych, które były udziałem młodych chłopaków z brazylijskich faweli w jego najbardziej znanym filmie, „Mieście Boga”.

Największą siłą „Dwóch papieży” jest bezsprzecznie sposób przedstawienia sporu, który być może od wieków tkwi w samym jądrze Kościoła. Meirelles celowo upraszcza, ale tylko po to, by popularyzować i uprzystępniać. „Dwóch papieży” jest bowiem przede wszystkim opowieścią o dwóch wizjach Kościoła – konserwatywnej i liberalnej. Orędownikiem tej pierwszej jest Joseph Ratzinger, a drugiej – Jorge Bergoglio. Cała fabuła podporządkowana jest ich sporowi. Już w pierwszej scenie zostają nakreślone różnice między tytułowymi postaciami – choć wtedy jeszcze żaden z nich nie jest papieżem. Ratzinger zostaje przedstawiony jako oschły, pozbawiony poczucia humoru, sprawny polityk, który po śmierci Jana Pawła II skutecznie zabiega o to, co zawsze było jego celem – papiestwo. Bergoglia natomiast poznajemy, gdy w toalecie z uśmiechem na ustach beztrosko podśpiewuje „Dancing Queen”. Trudno o większy dysonans. Meirelles na tej przerysowanej różnicy funduje całą konstrukcję filmu – od formy niekończącej się dyskusji, przez zasadniczy spór o wizję Kościoła, aż po humor.

Bo „Dwóch papieży” przy całym swoim teologicznym ciężarze jest niezwykle zabawną komedią. Żarty nie mają jednak niczego z herezji czy antyklerykalizmu. Zachowują powagę papieskiego stanowiska, z niczego nie kpią i za każdym razem są podawane z szacunkiem i smakiem – a przy tym, mimo swojego stonowania, są autentycznie śmieszne. To, swoją drogą, udowadnia, że można dziś nakręcić świetną komedię bez uciekania się w wulgarność, dosadność, kpiarstwo czy szyderstwo. Humor najwyraźniej znakomicie koresponduje z prawdami wiary.

Najważniejsza część historii następuje, gdy Bergoglio zostaje wezwany do letniej papieskiej rezydencji w Castel Gandolfo. Urzędujący już od dłuższego czasu Joseph Ratzinger wzywa biskupa Buenos Aires, by osobiście przekazać mu, że nie wyraża zgody na jego przejście na emeryturę, bo wierni odczytaliby to jako otwartą krytykę działań papieża. Rozpoczyna się więc od niemal otwartego konfliktu, ale z każdą kolejną sceną dwaj mężczyźni stają się sobie bliżsi. Przeciągająca się dyskusja na temat upragnionej przez Bergoglio emerytury płynnie przechodzi w gorący spór o potrzebę reform w Kościele. Jednak od czasu do czasu akcja cofa się do młodości Bergoglia – oglądamy więc początki jego kapłaństwa, popełnione błędy i drogę ku papiestwu. Te retrospekcje są zdecydowanie najsłabszą częścią filmu, bo ciążą w stronę estetyki znanej ze wspomnianych „Karolów”. Mimo przywołania mrocznego epizodu z życia Bergoglio twórcy są dla papieża Franciszka zupełnie bezkrytyczni i opowiadają o nim niemal jak o świętym. Ten otwarcie apologetyczny ton drażni tym bardziej, że pozbawiony skazy obraz biskupa Buenos Aires kreślony jest na zasadzie kontrastu wobec postaci Benedykta XVI. Bergoglio jest uśmiechnięty, żartobliwy, wyluzowany, otwarty i lubi piłkę nożną, natomiast Ratzinger został przedstawiony jako kompletnie obojętny na przyziemne przyjemnostki. Nietrudno zgadnąć, kto będzie wzbudzał sympatię, a kto będzie obiektem żartów. Nie byłoby w tym jeszcze niczego tak bardzo wątpliwego, gdyby chodziło tylko o wizerunki obu papieży, ale tak narzucane sympatie i antypatie rezonują na kwestie wiary i wizje Kościoła. Upraszczając – a więc stosując chwyt z repertuaru twórców filmu – podczas seansu można dojść do wniosku, że konserwatyzm Kościoła jest zły, bo Ratzinger nie kojarzy Abby.

Wspomniane retrospekcje wyglądają, jakby pochodziły z zupełnie innego filmu – pozbawionego dystansu, lekkości i humoru, czyli zwyczajnie nieznośnego. Meirelles starał się wykorzystać je, by nieco rozbić jednorodny obraz Bergoglio, poświęcając wiele miejsca jego błędowi młodości: brakowi potępienia rządów junty wojskowej. Wyszło odwrotnie. Przyszły papież zyskał dzięki temu dodatkowy ludzki wymiar, mógł wykazać się skruchą i wyznać grzechy. Część retrospektywna zbliżyła się więc do poetyki spowiedzi, po której musi przyjść wybaczenie. O ile Franciszkowi grzechy można odpuścić – tak Meirellesowi narracyjnej siermiężności i nadętego stylu historycznych epizodów wybaczyć już nie sposób.

 

„Dwóch papieży”
reż. Fernando Meirelles

premiera: 13.12.2019

© Courtesy of TIFF | źródło: imdb.com