Archiwum
05.04.2016

Is it really so strange?

Michał Piepiórka
Film

Tytułowe pytanie zadawał lider zespołu The Smiths w piosence otwierającej płytę „Louder than Bombs”, która zainspirowała Joachima Triera do nakręcenia filmu o tym samym tytule – „Głośniej od bomb”. Tekst tego utworu mógłby posłużyć za streszczenie fabuły filmu. Morrissey śpiewa w nim o wzajemnym niezrozumieniu – dobrych chęciach, które nieustannie się mijają i prowadzą do wzajemnej obcości. Duński reżyser postanowił ten odwieczny problem występujący w relacjach międzyludzkich podjąć na nowo.

„You can kick me, you can punch me, but you won’t change the way I feel” – słowa śpiewane przez Morrisseya mógłby wykrzyczeć w twarz Conrad swojemu ojcu – Gene’owi. Brat chłopaka mieszka z dala od rodzinnego domu i właśnie urodziło mu się dziecko. Matka natomiast kilka lat temu zginęła w wypadku samochodowym. Ojciec i syn są na siebie skazani, ale nie potrafią odnaleźć się w nowej sytuacji – nagle uzależnieni od siebie, a zarazem obcy. Żona Gene’a była znana fotografką wojenną. Więcej czasu niż w domu spędzała w Afganistanie, Iraku czy Syrii. Nie miała problemu ze zbliżeniem się do ludzkich zwłok czy opłakujących dziecko rodziców. O wiele trudniej było jej odnaleźć się we własnym domu: wśród najbliższych, którzy znakomicie radzili sobie bez niej. Nieustannie znajdowała się „pomiędzy” – nigdy spełniona, zawsze tęskniąca i nie u siebie. Wypadek przytrafił się w momencie, gdy miała odejść na emeryturę. Fakt, że udało jej się przeżyć w różnych strefach wojennych, a zginęła nieopodal własnego domu, nie okazał się ironicznym chichotem losu. Z okazji pośmiertnej wystawy ma powstać artykuł podsumowujący jej dorobek, ale również zdradzający okoliczności wypadku. Te mogą być szokujące dla młodszego syna, który nie zna całej prawdy.

Trier stworzył audiowizualną mozaikę, która miała się złożyć na emocjonalny obraz członków portretowanej rodziny. Pokazuje ich sny, wchodzi do głów, by wydobyć najintensywniejsze wspomnienia, zmienia punkty widzenia, subiektywizuje i obiektywizuje. Cofa się w czasie i wybiega w przyszłość. Ta frenetyczna narracja stała się już znakiem rozpoznawalnym stylu Triera. Eksperymentował z nią również w swoich wcześniejszych filmach: „Reprise. Od początku raz jeszcze…” i „Oslo. 31 sierpnia”. Czy z tego kalejdoskopu myśli, uczuć, wspomnień i zapamiętanych obrazów można złożyć jakiś spójny obraz? Czy da się w ogóle poskładać ludzkie życie w logiczny ciąg, który retrospekcyjnie będzie posiadać jakiś sens? Trier, nie bez racji, zdaje się odpowiadać, że nie będzie to łatwe, gdy materiał, którym dysponujemy, jest zakłamany, pełen niedopowiedzeń i białych plam. Pytanie, czy w ogóle warto się starać?

W tym kontrolowanym narracyjnym chaosie momentami trudno się połapać. Choć wcale nie z powodu wysokiego stopnia skomplikowania sposobu opowiadania. Nie wiadomo, do czego reżyser dąży, na czym powinniśmy się skupić, kto jest tu najważniejszym bohaterem, z kim należy współodczuwać, a czyją tajemnicę zgłębiać. Trier wchodzi do głów wszystkich członków rodziny – zarówno żyjących, jak i martwych – ale na nikim konkretnym nie koncentruje w pełni naszej uwagi. W pewnym momencie można zadać sobie pytanie, dlaczego na dobrą sprawę mam się zainteresować tą rodziną? Ukrywana przed młodszym synem tajemnica mogłaby być jakąś odpowiedzią, ale reżyser potraktował ją pretekstowo, jedynie jako punkt zaczepienia. Dzięki niej mógł zbudować wątek wzajemnego niezrozumienia syna i ojca, choć podobne międzypokoleniowe konflikty widzieliśmy w kinie już niejednokrotnie. Tym razem sprawa dotyczy dojrzewającego, wrażliwego chłopaka pogrążonego w żałobie po utraconej matce i zatroskanego, ale zagubionego w młodzieżowym świecie gier komputerowych, YouTube’a czy muzycznych fascynacji ojca. Syn sprawia wrażenie dziwnego, „pokręconego”, jak mówi o nim jego starszy brat, co ojciec interpretuje jako agresję, przez którą nie potrafi się przebić. Hormony i specyficzna wrażliwość budują dystans. „Możesz robić co chcesz, ale nie zmienisz moich uczuć”. Tak, wiedział o tym w latach 80. Morrissey, a przed nim pewnie wszystkie pokolenia, które próbowały się jakoś dogadać.

Trier nie dodaje do tej banalnej prawdy niczego odkrywczego. Pokazuje rzeczywistość, w której wszyscy się oszukują. Ukazywane emocje są naskórkowe jak fotografia z strefy wojennej, chwytająca jeden moment z miliona i próbująca obrazem opowiedzieć o niewymownym cierpieniu. Członkowie rodziny nie potrafią, boją się bądź nie chcą mówić o swoich uczuciach. Wolą tworzyć paralelne rzeczywistości utkane z pozorów, niewinnych kłamstw i zdrad, które oddzielają ich od szczęścia opartego na rzeczywistym porozumieniu. To ludzie „surfujący” po powierzchni życia. Trier opowiada o swoich bohaterach tak, jakby ich dawno rozgryzł, zdał sobie sprawę z miałkości ich życia i upajał się ich powolnym upadkiem. Nie lubi ich, w jakiś sposób nimi gardzi, bo najwyraźniej wie, w jaki sposób należy żyć, by wieść „dobre” życie. Natomiast jego ulubiona mozaikowa narracja zdaje się sugerować coś przeciwnego: nie tak łatwo przejrzeć ludzkie życie. Składa się ono przecież z tylu wymiarów: uczuć, emocji, myśli, utajonych pragnień i uświadomionych potrzeb. Forma okazała się tylko pozorem – arthouse’owym ozdobnikiem bez znaczenia, który miał przesłonić banał. „Prawda was wyzwoli” – krzyczy Trier, jakby był pierwszym człowiekiem, który na to wpadł.

„Głośniej od bomb”
reż. Joachim Trier
premiera: 1.04.2016

alt