Michał Witkowski po raz kolejny pokazuje, że jest mistrzem w budowaniu fabuły, po raz kolejny jawi się jako sprytny polonista, który erudycją popisuje się poprzez kryptocytaty z Gombrowicza, sprzedaje nam mroczną historię najeżoną absurdalnymi i dowcipnymi anegdotkami.
Witkowski vel. Michaśka Literatka w swych powieściach skupiał się do tej pory na mniej lub bardziej specyficznej grupie społecznej. Jego „Lubiewo” zostało okrzyknięte pierwszą polską powieścią gejowską, w „Barbarze Radziwiłłównie z Jaworzna-Szczakowej” wrocławski pisarz wciskał nos między cinkciarzy, cwaniaków i złodziei, w „Margot” natomiast dobrał się do środowiska celebrytów i subkultury tirowców. Z „Drwalem” – najnowszą powieścią Michaśki – sprawa wygląda nieco inaczej.
Tym razem autor „Fototapety” nie bierze pod lupę zbiorowości, tylko jednego bohatera – niejakiego Michała Witkowskiego – tyjącego, upadłego celebrytę, pisarza-geja i hipochondryka, który ma dość warszawki i ucieka na zachodnie Wybrzeże do zakopanej w lesie leśniczówki, by tam znaleźć materiał na prozę. Wiadomo, nawet najlepszym pisarzom zdarzają się kryzysy, a muzie trzeba czasami pomóc. Nasz bohater wynajmuje zatem domek na odludziu od niejakiego Roberta, tytułowego drwala. Postać to oryginalna: chłop z facjaty groźny, a kolekcjonuje porcelanę z Ćmielowa, jego apteczka natomiast wypełniona jest antydepresantami i lekami na schizofrenię – czyż to nie jest materiał w sam raz na powieściowego bohatera? Michał, próbując dowiedzieć się czegoś o życiu swojego gospodarza, trafia na ślad tajemniczego samobójstwa sprzed lat. Okazuje się, że wszyscy, których Witkowski-bohater poznał, są powiązani z trupem pięknej doktorowej (zwanej we wsi Brigitte Bardot), której może ktoś jednak pomógł w przedostaniu się na tamten świat? Nasz bohater zamienia się detektywa, a z pomocą spieszą mu poznany w pobliskim miasteczku lujek Mariuszek (dresiarz) i taksówkarz pan Wojtek. Materiał na prozę jest? Jest! I to jeszcze jaki!
Od momentu odkrycia wioskowej tajemnicy akcja książki przyspiesza, Witkowski-autor mnoży postacie, zapętla wątki, myli tropy, a do tego jeszcze piętrzy narratorów, oddając głos nie tylko głównemu bohaterowi, ale również innym postaciom. Mamy więc tu domysły, gdybania i ogląd sytuacji z różnych perspektyw, ale to wcale nie pomaga czytelnikowi, który ma taką samą wiedzę jak Michał, razem z nim gubi się w poszlakach, interpretuje fakty, by za chwilę przekonać się o ich fałszywości. Do tego jeszcze ten nastrój, który przyprawia o ciarki i nawiązuje do tradycji najlepszych gotyckich powieści. Odludne miejsce, pora roku ponura i szara – wszakże to końcówka listopada – szybko robi się ciemno. Trzeba przyznać, że Witkowski-autor świetnie odnalazł się w powieści kryminalnej, jaką niewątpliwie jest „Drwal”. Pisarz jak zwykle bawi się konwencjami i wychodzi poza gatunek literatury rozrywkowej, popularnej, przez co tekst staje się intertekstualną zabawką. Każdy czytelnik znajdzie tu coś dla siebie: i pochłaniacz intrygujących fabuł, który nie szuka w literaturze recepty na życie, i typowy mól książkowy, erudyta, który od literatury wymaga czegoś więcej – a tym „więcej” niech będzie zaproszenie do wyszukiwania literackich aluzji.
Ci, którzy znają twórczość Michała Witkowskiego, odnajdą w „Drwalu” typowy już chyba dla tego pisarza Gombrowiczowski klimat, który wyrażony został nie tylko w języku – obecne są tu także nawiązania do „Kosmosu”. Główny bohater powieści Gombrowicza również jest alter ego pisarza, również wyjeżdża i natrafia na dziwaczną historię, która prowadzi go do serii wisielców. Ale Witkowski „wypożycza” sobie także wątki z „Ferdydurke”. Mamy tu zatem Gombrowiczowskie bratanie się z parobkiem, Witkowski-bohater, niczym Miętus, próbuje zbliżyć się do lujka Mariuszka, jest zafascynowany jego dresiarstwem i chce go usynowić.
I tu pojawia się kolejny dialog intertekstualny. Tym razem Witkowski wraca do swojego „Lubiewa”, ale w „Drwalu” nie jest już psem na lujków, nie lata za nimi z wywieszonym jęzorem. Mariuszek nie jest dla głównego bohatera przede wszystkim obiektem seksualnym, choć go fascynuje: „ Patrzę, a to lujek pospolity, kundelek, lujek przystankowy, lujek wsiowy! Dwadzieścia kilka lat żyje na tym świecie! Gęba rumiana i poczciwa, na której natura toczyła tę najsłodszą walkę pomiędzy chłopcem a mężczyzną, która dopiero w najbliższych latach miała zostać rozstrzygnięta”. Erotyczne fantazje pojawiają się niekiedy, ale wygląda na to, że w Witkowskim-bohaterze odezwały się również instynkty macierzyńskie, chce swojemu Mariuszkowi zapewnić wszystko, kupuje mu zatem to, czego chłopak sobie zażyczy, a wymagań nie ma zbyt wysokich („ Ej, ziomal, kup mi bro, bo mi nie chce sprzedać!”), i wybacza mu nawet próbę napadu z bronią w ręku.
Dużo w „Drwalu” autoironii i dystansu do samego siebie. Witkowski odkrywa się przed czytelnikiem, zasłaniając się postacią swojego bohatera. Wątek kryminalny nie tylko dynamizuje fabułę, ale również staje się pretekstem do ironicznych rozważań na temat ambicji pisarskich samego autora. Bo może lepiej kryminału nie pisać, tylko jakiegoś pornola – jak to poradził Witkowskiemu-bohaterowi jeden z policjantów. Albo powieść dla młodzieży, bo to i zysk przyniesie, i młode pokolenie do książki przyciągnie. Ale nie! Witkowski idzie na przekór wszystkim i wszystkiemu, pisze historię z dreszczykiem – przecież fabuła sama mu się pcha w ręce!
Niezaprzeczalną zaletą „Drwala” jest galeria oryginalnych postaci. Oprócz wspomnianego już lujka i Roberta mamy tu do czynienia z miejscową dziwką Jadźką Parszywą, multimedialnym artystą Mieszkiem, mężem rzekomej samobójczyni Rozklekotanym i masażystą Panem Zbyszkiem. Sylwetki bohaterów zostały odmalowane z realizmem, a każda z tych postaci to zapadające w pamięć indywiduum. Witkowski przyzwyczaił już nas do tego, że potrafi tworzyć pełnokrwistych bohaterów, z którymi czytelnik zaprzyjaźnia się w trakcie lektury.
Po słabej „Margot” „Drwal” jawi się jako rewelacyjna powieść, choć od Witkowskiego wymagałabym więcej. Wrocławski pisarz po raz kolejny pokazuje, że jest mistrzem w budowaniu fabuły, po raz kolejny jawi się jako sprytny polonista, który erudycją popisuje się poprzez kryptocytaty z Gombrowicza, sprzedaje nam mroczną historię najeżoną absurdalnymi i dowcipnymi anegdotkami: „Prowadzę handel historiami, kupuję za bezcen, sprzedaję drogo, teraz zainwestowałem w wyjazd do hurtowni, nie mogę stracić”. Witkowski na pewno nie straci, ale następnym razem niech spróbuje czegoś nowego, niech zrobi krok do przodu. Od momentu wydania „Barbary Radziwiłłówny” mam bowiem wrażenie, że ten świetny wrocławski prozaik popadł w jakiś Gombrowiczowski stupor. Oczywiście, że dla pisarza porównanie do Mistrza jest pewnego rodzaju nobilitacją, ale od takich pisarzy jak Witkowski oczekiwałabym jednak wyrobienia swojego stylu i języka. Choć przyznam szczerze, że „Drwal” porywa epickim rozmachem.
Michał Witkowski, „Drwal”
Świat Książki
Warszawa 2011