Archiwum
14.03.2019

Ile lat mają twoi bohaterowie? O serialach, nastolatkach oraz emocjonalnym fermencie

Olga Szmidt
Seriale

Pamiętam, kiedy po raz pierwszy obejrzałam brytyjski serial „Skins”. Był 2009 rok, miałam prawie dwadzieścia lat i podobnie jak wielu moich znajomych, byłam porządnie starsza od ekranowych bohaterów. Nasze okresy dorastania dzieliło też bardzo wiele – od kontekstu kulturowego, dostępu do zachodniego świata, po sposoby spędzania wolnego czasu. A jednak od premiery skinsów nastolatkowie stale goszczą w wybieranych przeze mnie serialach. Nie tylko jako dzieci czy młodsze rodzeństwo głównych bohaterów. Oglądane z braku laku „Jezioro marzeń” najwyraźniej nie spełniło do końca swojej funkcji.

Zachwycająca surowość połączona z łzawym sentymentem nie wyczerpuje przyczyn, dla których bohaterowie brytyjskiego serialu o młodzieży weszli przebojem na ekrany. Z perspektywy czasu najbardziej świeża i atrakcyjna wydaje mi się koncepcja samych postaci, budowanie ich nie tylko z taką uwagą, jak czyni się to w dobrych serialach „dla dorosłych”, ale przede wszystkim z czułością i wyrozumiałością, jakiej wielu twórców mogłoby się nadal nauczyć. Wynika to z jednej strony z osobliwego wrażenia także twórczej wolności, jaką niesie za sobą gatunek. Z drugiej zaś – z relacji twórcy–postaci–aktorzy. W przeciwieństwie bowiem do (roboczo będę używać tego określenia) dorosłych opowieści, wszystkie te grupy wyraźnie dzieli wiele. Rzadko zdarza się, że scenariusze seriali o nastolatkach piszą wyłącznie ich rówieśnicy. Zwykle pełnią oni funkcję doradczą, ewentualnie weryfikują scenariusz pod względem realizmu czy spójności. Założona w ten sposób relacja zakłada z góry nieoczywiste spięcie – takie, które udziela się chyba także pełnoletnim widzom. Oto bowiem dostajemy opowieść nie tyle o sobie, ile przefiltrowaną przez wszelkie strategie podmiotowe świata. Kreatywność scenariuszowa i narracyjna podąża zatem za oryginalnym podejściem do postaci, zmuszając twórców i widzów do zajęcia wobec nich dwuznacznej pozycji.

W przypadku Cassie czy Sida („Skins”) bardzo trudne problemy osobiste, zdrowotne i emocjonalne nie mają w sobie nic z wyobrażonej niepowagi spraw nastoletnich. Różnica polega raczej na emocjonalności i zaangażowanej w tę opowieść estetyce aniżeli błahości kwestii. Oczywiście obok nich pojawiają się mniej dramatyczne sceny, głupstwa i lekkość bytu. To jednak zdaje się składać na obraz nastolatków jako dorastających ludzi, kreujących siebie i nawiązujących ważne relacje. We wszystkich dobrze napisanych serialach o nastolatkach ta właśnie obserwacja czy też strategia się powtarza. To, co się dzieje przed osiągnięciem pełnoletniości, jest ważne, te emocje i dramaty są ważne. Nie tylko dlatego, że tworzą nas jako człowieka, ale doświadczane są przez człowieka. To, od czego nie uciekają te seriale, to także dziwaczność, czasem pokraczność czy egzaltacja. W tym tkwi chyba część ich uroku – w pokazaniu postaci nie zawsze w glorii i chwale, raczej w okresie tożsamościowej burzy, podczas której ujawniają się złożoność i niejednoznaczność zarówno podmiotowych strategii, jak i całego procesu, jakim jest autokreacja.

Zaburzenia identyfikacji

Oglądając nastoletnie komediodramaty, często odnoszę wrażenie, że wykonuje się tu interesującą i szalenie skomplikowaną w gruncie rzeczy pracę: dopasowywania kolejnych wersji opowieści o tym samym okresie, wypróbowywania innych możliwości narracyjnych, rozstawiania dotąd nieobecnych akcentów. Po trosze wynika to z faktu, że trudno uniknąć tu powtórzeń. Kolejne motywy, rytuały przejścia, nawet schematy perypetii są i muszą być powtarzalne. Bardzo trudno przeżyć okres dojrzewania bez zawodów przyjacielskich i miłosnych, inicjacji, pierwszych przygód z używkami, buntu przeciwko zastanym regułom. Ten cały zestaw, który w różnych wariantach składa się na opowieść inicjacyjną albo, w innej nomenklaturze, Bildungsroman, nie jest jednak zwykle ograniczający. Przeciwnie: przyjęcie tej – bądź co bądź – sztywnej ramy, ściśle uzależnionej od wieku i rozwoju bardzo młodego człowieka, zapewnia, po pierwsze, stałość atrakcyjnych i emocjonujących motywów, po drugie zaś, umożliwia we wszystkich innych sferach jazdę bez trzymanki. Skoro już musimy chodzić do szkoły, zdawać egzaminy, uczestniczyć w balach i przeżywać żenujące zawody miłosne, chociaż z całej reszty stwórzmy interesujący świat. Chyba właśnie tego nie znam ze swojego okresu gimnazjum, a później liceum – popularnej opowieści o tym, co w jakimś stopniu jest moim udziałem. Ani komedie romantyczne, ani sitcomy, ani seriale o rodzinie (nawet jeżeli łączą konwencje, jak inteligentny, choć płaski „Atypical”) tego nie zapewniają. A jeżeli zapewniają, wypaczają obraz – seksualności, wieku, oczekiwań wobec siebie i innych, a także kształtu relacji międzyludzkich. Bez złożonej i oryginalnej popkultury o okresie dojrzewania tworzymy coś w rodzaju programowej samotności i fałszywie rozumianego indywidualizmu. Przypomina mi się tu Clare z „Derry Girls”, która spotyka koleżankę – wbrew wcześniejszej umowie – nienoszącą katany na mundurku:

Clare: What’s all this? I thought we were going to be individuals this year!
Erin: Look I wanted to, Clare, but my ma wouldn’t let me.
Clare (ściągając kurtkę): Well, I’m not being individual on my own.

Wbrew temu, co chcieliby osiągnąć moralizatorsko usposobieni twórcy i rodzice nadal żyjący emocjami na poziomie amerykańskiej wojny z narkotykami, seriale o młodzieży nie realizują powtarzalnych schematów osobowych ani wzorców postępowania. Pod tym względem nadzieje na zakamuflowaną telewizję edukacyjną są tyleż płonne, ile w gruncie rzeczy obraźliwe. Kilka dni temu, czytając o strajku nauczycieli w Polsce, zwróciłam uwagę na niewinną formę. Minister edukacji uspokoiła bowiem rodziców co do przyszłości szkolnych egzaminów. Nie udało mi się znaleźć podobnych zapewnień skierowanych do samych zainteresowanych. Zarówno w naszym dyskursie publicznym, jak i w poważnie zaniedbanej popkulturze dla młodzieży dominuje wizja nastolatków jako niebezpiecznych dzieci, które – jak w narracji z podręczników do angielskiego – zajmują się dobrowolnie używkami, brudzeniem pokoju oraz wskazywaniem wad i zalet życia w mieście i na wsi. Nie dość jeszcze godnych zaufania, żeby mogły same zinterpretować tekst na temat własnych doświadczeń (nie zaś tych domniemanych i życzeniowych), już wystarczająco samodzielnych, żeby przejść wszelkie niezbędne dla rozwoju człowieka inicjacje. Lęk, który się z tego obrazu wyłania, wydaje się zapładniać wyobraźnię twórców, kulturą młodzieżową chcących najpierw – jak miłościwie nam panujące MEN – zadowolić rodziców. Mniejsza o to, czy tekst zyska choćby cień zainteresowania pożądanego odbiorcy. Spełni natomiast niewątpliwie misję.

Małe transgresje

Nie jestem pewna, czy ma na to szansę „tak złe, że aż dobre” „Pretty Little Liars”. Trwałe naruszenie wiarygodności narracji i jakiegokolwiek realizmu wydarzeń prowadzi tu do zbudowania czegoś w rodzaju nastoletniego serialu buffo. Tak koszmarnie poważnego, że przekształcającego się w perfekcyjną parodię kryminałów i posttwinpeaksowych narracji o sekretach małych społeczności. W przypadku ciekawych, nowych seriali o nastolatkach mowa o tonacji komediowej lub komediowo-dramatycznej. Do lamusa zdają się przechodzić pozerska „Plotkara” i koleżanki. Telewizja nie znosi jednak próżni. Sukces „Skins” (szczególnie pierwszej generacji) doprowadził do trwałej zmiany w pejzażu współczesnej telewizji, wyznaczył też kierunek, w jakim seriale o nastolatkach się rozwijają. Okazało się nie tylko, że widz-nastolatek także dysponuje słupkami oglądalności, ale także że widzowie owych seriali rekrutują się również z przerośniętych licealistów. Z kilku śmiałych produkcji, które pojawiły się w ostatnich latach na naszych ekranach, wyłaniają się niewątpliwie trendy czy nawet tendencje. Równolegle pojawiają się własne kosmosy, jak choćby niedawny „The End of the F*** World czerpiące ze wspólnego zbioru, ale kreujące indywidualną, rozpoznawalną stylistykę. Poniżej opowiem o kilku nowszych serialach o młodzieży i zwykle dla młodzieży, które mogą wzbudzić zainteresowanie i dzikość serca także u skazanych przez system ekonomiczno-społeczny na wieczną niedojrzałość millennialsów. Trudno prorokować, jak sytuacja wygląda w przypadku odbiorców sprzed ery gimnazjów. Czy niepowaga nie będzie przeszkodą? Maybe you’re being individual on your own.

„SKAM” i „Derry Girls”

Bardzo interesującym, niebywale wciągającym i szokująco realistycznym zarazem serialem, który podbił – nie bójmy się tego słowa – serca widzów nie tylko w rodzimej Norwegii, jest „SKAM”. Serial wykorzystujący koncepcję mocnej perspektywy podmiotowej oddaje każdy sezon innemu bohaterowi. To z jego/jej punktu widzenia śledzimy wydarzenia, to do jego/jej świata uzyskujemy dostęp. Grupa przyjaciół zasadniczo nie zmienia się, zmianie ulegają natomiast dominujące tematy czy tonacja całego sezonu. To godna docenienia strategia nie tylko ze względu na sprawnie przeprowadzane zmiany perspektyw przy jednoczesnej spójności całego świata bohaterów. Istotne jest też odejście od grupowej perspektywy, która trwale dominuje nastoletnie narracje serialowe. Nabiera to też znaczenia w sezonie, w którym główną bohaterką staje się Sana – nastoletnia córka imigrantów, przeżywająca tożsamościowe dylematy muzułmanka w hidżabie. Od początku serialu jej postać pokazywana jest w sposób bardzo subtelny i zniuansowany. Twórcy nie pozwolili sobie na sztuczne kreowanie konfliktu i barier, które miałyby dzielić ją od przyjaciół. Sana jest bohaterką intrygującą nie tylko przez kontekst religijno-kulturowy, jest przede wszystkim ironiczną i błyskotliwą dziewczyną przejętą organizacją tradycyjnej imprezy Russ i atrakcyjnością kolegi brata. Kwestie tożsamościowe nie schodzą tu na plan dalszy, wplecione są jednak w realistycznie pokazane szkolne i pozaszkolne życie przyjaciółek. Wszystkie bardzo się od siebie różnią, powtarzając zarazem do pewnego stopnia zestaw typów osobowych (niewiele inaczej jest przecież choćby w „Derry Girls”).

Kreatywne podejście do problemów społecznych, jakie dotykają także nastolatków, jest tu szczególnie godne docenienia. Na każdym kroku widoczny jest fakt, że twórcy ściśle współpracowali z aktorami i małoletnimi konsultantami. To niebywałe, że przez cztery sezony nie usłyszymy tu ani jednej fałszywej nuty. Wspaniała (podkreślam: wspaniała) obsada serialu gra z tak niebywałym profesjonalizmem i emocjonalną głębią, że trudno mi uwierzyć, iż przedstawiona grupa wiekowa mogłaby być realną barierą zaangażowania. „SKAM” to osiągnięcie artystyczne – surowe, grające na granicy serialu i rzeczywistości, stale zaburzające (choćby przez wprowadzenie plansz z zegarem) relację z widzem. Serial porusza także tematy nieoczywiste, niebanalne: choroby psychicznej w tej grupie wiekowej, wzajemnej przemocy i uzależnienia emocjonalnego, imigracji słabości rodziców, wreszcie zagubienia w kwestiach ekonomicznych. Wszystkie problemy, z którymi mierzą się nastolatkowie z Oslo, to problemy nas wszystkich. Wbrew potocznym wyobrażeniom nie dzielimy się na wiekowe kasty, które partycypują w jakichś dylematach, podczas gdy inni są na nie impregnowani. To chyba ważna nauczka także wówczas, gdy rozmawiamy o kolejnych europejskich kryzysach. Nie bez powodu jedną z najważniejszych grup zabierających głos w sprawach klimatu są uczniowie i uczennice. Wydaje się, że należałoby potraktować sloganowe „dzieci są przyszłością” z pełnią powagi.

Niedawna premiera, która szerokim echem odbiła się na Wyspach Brytyjskich, „Derry Girls”, rozgrywa się w Irlandii Północnej w czasie bardzo niespokojnych lat 90. Serial eksploruje jednak nie tyle życie nastolatek w cieniu konfliktu, ile kuriozalną, komiczną wersję codzienności, dla której IRA jest w dużej mierze nużącą przeszkodą. Katolicka szkoła wraz ze wszystkimi możliwościami, jakie daje twórcom, tworzy tu niebywały wręcz, komediowy kosmos. Korzystając z uniwersum i wrażliwości znanej choćby z „Lady Bird”, serial ukazuje szorstkość kultury, przerost rodzinnych relacji nad sferą publiczną czy wreszcie – po prostu – biedę dziewczyn. Świetny jest pod tym względem jeden z początkowych odcinków, w których wszystkie po kolei – licząc na wyjazd na wycieczkę do Paryża – orientują się, że są najzwyczajniej biedne, a żaden „fundusz” dla nich nie istnieje. „Derry Girls” jest idiosynkratyczne tak, jak idiosynkratyczny może być tylko współczesny serial. Wprowadzając całą paradę osobliwych, epizodycznych i drugoplanowych postaci, twórcy zadbali o zakotwiczenie głównych bohaterek w kontekście północnoirlandzkich zwyczajów i specyfiki. Brutalny, ostry humor jest tu znakiem rozpoznawczym. Bohaterki (i zaplątany angielski bohater) czerpią pełnymi garściami z brytyjskiego poczucia humoru i absurdu. To nieoczywiste zestawienie i nieoczywista komedia. Ryzykowna i chwilami trudna, ale rozpaczliwie zabawna. Jeżeli miałabym znaleźć przeciwieństwo „Pretty Little Liars”, jest nim pod każdym względem „Derry Girls”. A drugi sezon już lada moment.

 „Pen15”

Serial stworzony przez Mayę Erskine i Annę Konkle niejednego widza pozostawi z otwartymi ustami. Nie jestem pewna, czy wielu zamrze w zachwycie, trudno natomiast nie wpaść w stupor przy naprawdę koszmarnych scenach masturbacji czy śmiałego rozważania atrakcyjności ośmiolatka. Pomysł na serial jest bardzo radykalny i, potencjalnie, interesujący. Oto bowiem ponad trzydziestoletnie aktorki wcielają się w „siebie” w wieku 15 lat. Wydaje się, że to dość oczywista strategia – większość aktorów nastoletnich seriali jest wyraźnie starsza od granych przez siebie bohaterów, co wynika tyleż z kwestii praktycznych (warsztat, zdolności aktorskie), ile ze swoistego zabezpieczenia dosłowności niektórych scen, szczególnie seksualnych. W tym przypadku kontrast jest o wiele większy i przyczynia się do dziwaczności już dość ryzykownych pomysłów fabularnych. Trudno odmówić „Pen15” przenikliwości obserwacji życia szkolnych wyrzutków (czy mamy formę żeńską?) i całego wachlarza wstydu i upokorzeń. Widoczna myśl, która za tym stoi, a więc pokazanie naszego zawieszenia w okresie dojrzewania, przeżywania emocji w bardzo podobnej formie, jak robiliśmy to ponad dekadę wcześniej, jest przekonująca. Sądzę, że bez naruszenia stabilnego wyobrażenia o dojrzewaniu (inicjacja seksualna w obliczu kucyków Pony?) ten serial nie miałby racji bytu. W tej formie sięga jednak po środki, z których skorzystać byłby w stanie w pełni Lars von Trier w okresie „Idiotów”. W tej formie to próba faktycznie chybiona. Niewątpliwie brakuje głębokiego portretu szkolnych dziwaczek (męskich odpowiedników mamy wiele, także całkiem wyrośniętych, jak choćby w „Love”) i spojrzenia na przyjaźń poza zasadą atrakcyjności. „Pen15” nie oddaje mu sprawiedliwości, ale pogłębia wyobcowanie. Odnoszę wrażenie, że chodziło o efekt bliski „Derry Girls”, ale artystowska wizja niestety poniosła twórczynie kilka szkolnych korytarzy za daleko.

„Sex Education”

W przypadku omówionego i obejrzanego na wszystkie strony serialu Netflixa poruszyłabym dwie kwestie. Pierwszą z nich jest męska seksualność, drugą – ponownie – przyjaźń. Syn seksuolożki i terapeutki, Otis, niespodziewanie wchodzi w analogiczną rolę wobec swoich rówieśników, z którymi wcześniej rzadko faktycznie utrzymywał kontakty. Projekt uzdrowienia życia seksualnego kolegów i koleżanek wydaje się pomysłem ściśle wykorzystującym dawno zapomnianą postawę – donkiszoterię okresu młodzieńczego. Maeve (świetna rola Emmy Mackey), towarzysko i ekonomicznie wykluczona buntowniczka z pasją literacką, namawia zakompleksionego chłopaka, który walczy z własnymi zahamowaniami, aby przekroczył swoje ograniczenia i stał się ni to doradcą, ni to uzdrowicielem. Wszystko to zgodnie z psychoanalityczną tradycją na miarę licealnych możliwości – przez rozmowę, przez wyznanie, przez uświadomienie sobie własnych pragnień i ograniczeń. Szkolne życie w Anglii (ale właściwie – w nieco uabstrakcyjnionej jej wersji) przesiąknięte jest seksem. O seksie się rozmawia, uprawia, zmaga się z jego brakiem. Seks napędza inne działania, jest tematem rozmów przyjaciół, a także rodziców i dzieci. Otis wydaje się przytłoczony, z jednej strony, jawną seksualnością i promiskuityzmem matki, z drugiej – wszechobecnością cielesności w szkole. Dużo lepiej radzi sobie z tym tematem jego przyjaciel – czarnoskóry gej, Eric (Ncuti Gatwa w roli nie do zapomnienia). Seksualność obu chłopców jest nie tyle stłumiona, ile raczej potencjalna. Tym ciekawszy wydaje się wybór Otisa na szkolnego terapeutę – można wręcz odnieść wrażenie, że to brak praktyki pozwala zachować mu dystans i racjonalny osąd. Jego seksualność transformuje się w świat opowieści i procedur. Z czasem sytuacja się powoli zmienia, system blokad jest jednak przez niego samego nienaruszalny. To, że o seksie mówi niemal bez przerwy z innymi uczniami, wyjmuje go niejako spoza podejrzenia.

W przeciwieństwie do barwnego i ekspresyjnego Erika (cóż to jest za rola!), który nie realizuje stereotypu drugoplanowego przyjaciela białego chłopca, Otis raczej się zmaga, niż pragnie. Ich przyjaźń, nadszarpywana stopniowo przez inne zainteresowania i znajomości, jest frapującym obrazem męskiej przyjaźni poza schematem szorstkości, podboju i dystansu. Nie potrafię przywołać innego przykładu wyznania przyjaźni w tak czułej formie jak ta, którą oferuje Erikowi Otis. Całość historii jest tu spleciona z wątkami nastoletniej tożsamości nieheteronormatynej i oporu wobec dominujących wzorców męskości. Dziewczyny także zmagają się z różnymi wyzwaniami z zakresu tożsamości i seksualności. Wydaje się jednak, że – co chyba trudno powitać bez zaskoczenia i pewnego entuzjazmu – mają o wiele więcej „narzędzi”, aby oprzeć się dyskryminacji i przemocy symbolicznej. Drugi ważny wątek przyjacielsko-miłosny koncentruje się wokół usunięcia ciąży. Mimo że pojawia się on co jakiś czas w serialach na ten temat, tutaj potraktowany jest z powagą i lekkością (meksykańska fala w klinice!) godną osobnej nagrody. Wiele błędów (wiele nieschematycznych błędów) popełnianych przez bohaterów mogłoby zostać rozegranych w formie moralizatorskiego „a ostrzegaliśmy!”, jednak to, co uderza w „Sex Education”, to świadomość bohaterów, że to ich decyzje i to oni będą żyć z ich skutkami.

 „One Day at a Time”

Poza wspomnianymi pełnowymiarowymi serialami poświęconymi nastolatkom godne uwagi wydają mi się także kreacje pojedynczych bohaterów w innych serialach. Szczególnie interesująca jest w tym kontekście postać Eleny ze znakomitego sitcomu „One Day at a Time”, w którym Isabella Gomez bezprecedensowo kreuje nastoletnią lesbijkę. Sposób, w jaki w serialu komediowym zbudowany został temat coming outu i negocjowania swojej tożsamości przez nastoletnią Latynoamerykankę, jest godny podziwu. Nie tylko ze względu na otwartość i śmiałość rozbudowania wątku, ale stworzenia tego w serialu komediowym. Łatwo było poprzestać na postaci córki-kujonki, jak w „Modern Family”, twórcy pokusili się jednak o wydobycie komediowego potencjału z seksualności i pretensjonalności polityk tożsamościowych, nie zaś wykorzystanie tematu w ramach schematu i homofobicznego humoru. Może to dobry sposób na przełamanie tabu i społecznych barier zamiast szantażu, który wykreował serial „Trzynaście powodów”?

Sex Education