Archiwum
11.01.2013

Hobbit: Nużąca podróż

Piotr Kuligowski
Film

Wybierając się na pierwszą część ekranizacji znanej powieści J.R.R. Tolkiena „Hobbit, czyli tam i z powrotem” można mieć sporo obaw i oczekiwań. Obawy u widza, który uprzednio oddał się lekturze powieści, może budzić widmo „amerykanizacji” produkcji, czyli postawienia na sceny batalistyczne, które stanowią nikłą część fabuły książki. Oczekiwania zaś wzbudza rozciągnięcie tej niedługiej przecież książki na trzy części, co otwiera pole dla scen refleksyjnych oraz szerszego, historiozoficznego spojrzenia na – niejednoznaczną wszak w tym względzie – twórczość Tolkiena. Po seansie ze smutkiem jednak można skonstatować, że amerykańsko-nowozelandzka superprodukcja spełnia raczej obawy.

Wszystko zaczyna się sielsko. Pierwsze kilkadziesiąt minut filmu „Hobbit: Niezwykła podróż” w reżyserii Petera Jacksona – podobnie zresztą jak początek kultowej już trylogii „Władca pierścieni” – to idylliczny obraz zamieszkiwanego przez hobbitów Shire. Kraina ta jest jedną z ostatnich w Śródziemiu oaz spokoju i harmonii. Dlatego też to właśnie jej mieszkaniec wyrusza w daleką podróż, by przywrócić bezpieczeństwo i stabilność tym, którzy je utracili. Jego słabości paradoksalnie okazują się zaletami.

Ten – z pozoru tylko banalny – układ otwiera przed twórcą filmowym różnorakie możliwości interpretacji. Miłośnicy fantasy popełnili wszak niejedną socjologiczną czy politologiczną analizę dzieł Tolkiena, jednak starcie modelu tradycyjnej wspólnoty hobbitów z przemysłową maszynerią orków nie przyciągnęło uwagi twórców. Bardziej uniwersalistyczne przesłanie, dotyczące starcia dobra i zła, także w niewielkim stopniu znajduje odbicie w ekranizacji powieści. Nade wszystko natomiast produkcja jest filmowym poematem heroicznym, ukazującym koleje losu superbohaterów, którzy podczas niemal trzygodzinnego seansu zabijają setki, jeśli nie tysiące przeciwników, wychodząc ze starć niemal bez szwanku.

Oto więc do hobbita Bilbo Bagginsa przybywa czarodziej Gandalf oraz kilkunastu krasnoludów, po czym grupa wyrusza ku Samotnej Górze, gdzie kilka dekad wcześniej smok Smaug zniszczył krasnoludzkie miasto, by przejąć znajdujące się w nim skarby. Motyw peregrynacji niewielkiej grupy śmiałków nie jest więc w odniesieniu do „Władcy pierścieni” niczym nowym, a i odwiedzane przez nich miejsca (np. elfickie miasto Rivendell) są dobrze znane wszystkim, którzy oglądali trylogię. Gorzej jednak, że irytująco sztampowe i przewidywalne są także postawy bohaterów. Pozbawiony kraju król krasnoludów, Thorin, co i rusz daje do zrozumienia, że nie ufa elfom i nie chce wdawać się z nimi w żadne układy, a także nieustannie krytykuje wciągniętego w wyprawę hobbita za jego tchórzostwo i nieporadność. Bilbo natomiast, choć oderwany przez Gandalfa niemal wprost od czytanej na fotelu książki, nie zdradza niemal żadnych emocji na widok bestii wielokrotnie większych od niego samego.

Męczące są jednak nie tylko plastikowe kreacje głównych bohaterów. Nużących dla widza jest także wiele scen, które – bez jakiejkolwiek straty dla całości – można by skrócić o połowę, jak choćby uczta niesfornych krasnoludów w domu Bilba. Zaskakuje jednak przede wszystkim liczba scen batalistycznych. Powieść Tolkiena została bowiem napisana z myślą o najmłodszych czytelnikach, siłą rzeczy więc nie obfituje ona w szczególnie wiele krwawych czy brutalnych momentów. Jej filmowa adaptacja tymczasem przesycona jest obrazami starć z trollami oraz orkami, które, ponownie, nie są niczym nowatorskim ani ciekawym dla wszystkich, którzy widzieli „Władcę pierścieni”.

Mimo rozbuchanych, acz absolutnie nie trzymających w napięciu, momentów bitewnych najistotniejsza w filmie walka rozgrywa się na płaszczyźnie słownej. Chodzi tu mianowicie o pojedynek na zagadki między Bilbem a starym znajomym – Gollumem, który w wersji 3D prezentuje się w sposób wyjątkowy. Jest to także moment, w którym żądny przygód hobbit wchodzi w posiadanie pierścienia, o który kilkadziesiąt lat później wybuchnie w Śródziemiu straszliwa wojna.

O wymowie pierwszej części trylogii wiele mówi jej zakończenie. „Hobbit: Niezwykła podróż” jest bowiem uwieńczony sceną, w której smok Smaug wyleguje się, niczym Sknerus, wewnątrz ogromnej sterty złota. Spośród skarbów widać jednak jedynie oko bestii – reszta potężnego cielska jest zasypana kosztownościami. W ten oto sposób producent pozostawił szeroko otwartą furtkę, dając odbiorcy do zrozumienia, że potwora w całej okazałości ujrzy dopiero w kolejnej części. I choć film zdążył już istną górę złota na swym koncie skumulować (pierwsza część trylogii zarobiła więcej, niż kosztowało nakręcenie całej serii), to nie jest wcale oczywiste, czy dalsze odsłony ekranizacji skłonią wielu do pójścia do kina.

Coś, co sprawdziło się przy poprzedniej trylogii Petera Jacksona, po upływie dekady nie smakuje więc nazbyt dobrze; zwłaszcza jeśli producent nie wysuwa praktycznie żadnych nowych propozycji. Wątpliwe więc, czy ekranizacja powieści z tak rozwlekłymi scenami, prostymi kreacjami bohaterów czy skopiowanymi z „Władcy pierścieni” efektami muzycznymi przejdzie do historii kina jako zjawisko, nagrodzone kilkunastoma Oscarami.

„Hobbit: Niezwykła podróż”
reż. Peter Jackson
premiera: 25.12.2012

alt