Literatura często jest formą autoterapii. „Grochów” Andrzeja Stasiuka to właśnie taka książka, to próba zmierzenia się z przypadkiem, który spotka każdego z nas: „Bo to w końcu przychodzi. I to tak jakoś szybko i zwyczajnie, jakby zawsze było obok” wyznaje na okładce autor. Najnowsza książka Andrzeja Stasiuka jest o śmierci, samotności i o świecie, który robi się coraz większy, bo nas robi się coraz mniej.
Śmierć, starość przestają już być tematami tabu. Od kilku lat bowiem możemy zauważyć w literaturze próbę ich oswojenia. Wystarczy przytoczyć „Zapiski z nocnych dyżurów” Jacka Baczaka, „Matka odchodzi” Tadeusza Różewicza czy też „Ostatnie historie” Olgi Tokarczuk. Stasiuk wpisuje się w funeralny nurt w sposób bardzo osobisty, intymny, niemalże ekshibicjonistyczny.
„Grochów” to zbiór czterech tekstów, krótkie formy prozatorskie, obrazki literackie o odchodzeniu najbliższych stworzeń. Tak, stworzeń, bo Stasiuk pisze nie tylko o ludziach, ale wspomina również śmierć swojej suki, która była członkiem rodziny przez blisko 16 lat. „Piszę ten psi ni to nekrolog, ni to wspomnienie o żyjącym zwierzęciu, ponieważ pierwszy raz w życiu jest mi dane tak długo, systematycznie i dokładnie oglądać, jak żywa istota zmienia się w niedołężniejące ciało, a potem na koniec zmieni się w trupa.” Stasiuk nie używa eufemizmów, językiem dobitnym i nieskomplikowanym opisuje, jak zwierzę z tętniącej życiem istoty przeobraża się w wegetujące z dnia na dzień truchło. Nie jest to pomniczek wystawiony czworonożnemu członkowi rodziny – to opis codziennego zmagania się z chorobą, z cierpieniem, z obserwacją zwierzęcia, pozbawionego węchu, wzroku, które zjada własne odchody i powoli zamienia się w rzecz, której będzie trzeba się po prostu pozbyć.
„Grochów” to książka o pierwszym doświadczeniu śmierci. Zbiór otwiera „ni to wspomnienie, ni to opowiadanie” pod tytułem. „Babka i duchy”. Pisarz wraca w nim pamięcią na Podlasie do swojej ukochanej babki, która kojarzy mu się z zapomnianymi już słowami „kluczka” i smug” oraz z duchami. Dla dziesięcioletniego wówczas Stasiuka zetknięcie ze śmiercią było zaskoczeniem. Na pogrzebie, gdy wszyscy, zgodnie z panującym zwyczajem, całowali nieboszczkę w czoło, dziecko podeszło i chciało pocałować babkę w usta, jak to zazwyczaj robiło. Najpierw przyszło zdziwienie, że ukochana osoba, dotąd ciepła i pachnąca, jest twarda i nieruchoma. Później przyszedł strach.
Ten obrazek to również próba zatrzymania starego świata, który powoli odchodzi w niepamięć, świata ludowej religijności, zabobonów oraz tradycji opowiadania historii: „Moja babka siadała na skraju łóżka i snuła opowieści. Robiła to bezinteresownie, bez żadnego określonego celu. Zwyczajność niezwyczajnych zdarzeń przydawała im wiarygodności”. Wraz z odejściem babki skończył się pewien okres, należało dorosnąć, przeszłość zostawić za sobą, zamknąć ją we wspomnienia. Tym, co pozostaje, jest jednak dojmująca samotność, która jest przedsionkiem śmierci. Autor wydaje się być z tym pogodzony: „Trzeba się przyzwyczaić, że już nic się nie zmieni i będziemy mieli tylko przeszłość”, nie ma w nim jednak zgody na ostateczne odejście: „Ale brakuje mi miejsca, gdzie jest. Nie żebym od razu chciał odwiedzać grób […]. Ale chciałbym wiedzieć, że istnieje w jakiejś materialnej postaci. Leży półtora metra pod ziemią w określonym miejscu […]”. Ta potrzeba potwierdzenia, że przyjaciel, który odszedł, naprawdę istniał, jest również pytaniem o pamięć. Stasiuk poświęca temu wątkowi opowiadanie tytułowe, w którym wspomina Grochów – dzielnicę Warszawy oraz zmarłego przyjaciela. Jest to najdłuższy tekst w zbiorze, opowiadanie o potrzebie swoistego kultywowania przeszłości: „Człowiek, który żyje dłużej, powinien mieć szansę stanąć na ziemi, pod którą spoczywa ten, który umarł. Wiedzieć, że on tam jest. Że kości umarłego czuwają nad życiem tego, który jeszcze żyje”.
W tych obrazkach ze śmiercią w roli głównej Stasiuk bez zbędnych ckliwości i sentymentów przedstawia całe spektrum uczuć, wątpliwości, okoliczności towarzyszących odchodzeniu na tamten świat. Nie próbuje zrozumieć, chce jedynie uwewnętrznić swoje lęki, bo to właśnie lęki są spoiwem łączącym teksty w „Grochowie”. Lęk przed cierpieniem, zapomnieniem, brakiem kontroli nad własnym ciałem, spojrzeniem babie z kosą prosto w zapadnięte oczodoły. I tak jak w „Suce”, tak w obrazie zatytułowanym „Augustyn” autor z lękiem obserwuje rozpad, tym razem ludzkiego ciała.
„Grochów” to książka przepełniona melancholią. W tych mini prozach uwidaczniają się najlepsze cechy twórczości Stasiuka: umiłowanie szczegółu, prosty, skondensowany, a zarazem liryczny język, poetycki skrót oraz niespieszna narracja, która wciąga z każdą kolejną frazą.
Andrzej Stasiuk, „Grochów”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec, 2012