Archiwum
07.12.2018

Historia prawdziwa (w bardzo luźnej interpretacji)

Katarzyna Lemańska
Teatr

Nie kupuję tego werteryzmu” – powiedziała po wyjściu z teatru moja znajoma, mgliście pamiętająca twórczość Johanna Wolfganga von Goethego ze szkoły, którą kończyła w poprzednim ustroju politycznym. Znamienne, że powiedziała to kobieta. Cezary Tomaszewski w „Instytucie Goethego” wystawionym w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu zastanawia się, w jakim stopniu werteryzm dalej oddziałuje na przedstawicieli obojga płci. Na wyświetlanych przed oklaskami napisach pojawia się długa lista nazwisk samobójców – ofiar werteryzmu od momentu wydania powieści w 1774 roku. Niewiele na niej kobiet. Ta dysproporcja widoczna jest również na przykładzie bohaterów spektaklu, opowiadającego o losach dwóch kobiet oraz pięciu mężczyzn zaproszonych na narodowe czytanie „Cierpień młodego Wertera”. Organizuje je Instytut Goethego w odosobnionym Zamku w Waldenburgu. Pełna blichtru scenografia duetu Bracia, przedstawiająca wnętrze Zamku Książ w Wałbrzychu, bo o nim tutaj mowa, świetnie kontrastuje z szykownymi strojami aktorów: malowane prospekty wiszące za wielkimi, charakterystycznymi dla Książa oknami przedstawiają waldenburskie wzgórza, a w zagraconym salonie znajdują się ozdobne sofy i fotele z epoki, barek-globus i pianino.

Goście (Sara Celler-Jezierska, Rafał Kosowski, Filip Perkowski, Dariusz Skowroński, Piotr Tokarz i występujący gościnnie były wałbrzyski aktor Dariusz Maj) nie zastają na miejscu gospodarza. Czekają na nich jedynie egzemplarze jego powieści epistolarnej wydanej w oficynie „G” (znanej każdemu uczniowi z lektur z omówieniem i ściąg; Tomaszewski niejednokrotnie pozwala sobie na takie subtelne żarty). Po śmierci jednego z mężczyzn, który został otruty, uczestnicy czytania poznają śmiercionośną siłę listów Wertera i tajemniczego Goethego, który kontaktuje się z nimi za pośrednictwem tajemniczych nagrań i dba o to, aby nikt nie wydostał się z zamku przed weekendem. Wygaszanie kolejnych z siedmiu liter podświetlonego napisu „Werther” (z niemym „h”!) oznacza, że zginęła następna ofiara werteryzmu. Przyjezdni zaczynają szukać mordercy („ktoś z obecnych musi być Goethem!”). Kryminalna historia, której zakończenia nie zdradzę, inspirowana jest powieścią Agathy Christie „I nie było już nikogo”, oryginalnie wydaną – tu podpowiedź – pod tytułem „Dziesięciu Murzynków”. Błyskotliwy scenariusz opracowali wspólnie Cezary Tomaszewski z dramaturżką Darią Kubisiak.

Bohaterowie stają na brzegu sceny z książkami w dłoniach i rozpoczynają zbiorową lekturę. Jedni czytają w myślach, inni mamroczą pod nosem, co bardzo przeszkadza Wilhelmowi granemu przez Piotra Tokarza, który nieustannie zmienia miejsce. Ta pantomimiczna, zabawna scenka umniejsza patos dających się wychwycić słów: „Gnębią nas ludzie szczęśliwi, którym to nie my daliśmy szczęście”, „Nie ma władzy nad sercem, tylko ciałem”, „Wola lub los zawistny nie pozwolił dać przyjaciela, niech ta książka się nim stanie”. Goście Goethego sprawdzają, czy pogłębiona lektura listów Wertera do przyjaciela może wywołać silne, wzniosłe emocje – od lęku i smutku, przez wspomnienie romantycznej miłości, po pragnienie śmierci. W zakończeniu przyznają, że nikt nie nauczył ich indywidualizmu, krytycznego myślenia i czytania – łatwiej powielać wzorce odnalezione w lekturach czy w popkulturze. Idąc tym tropem, reżyser szuka śladów werteryzmu w muzyce rozrywkowej. W bardzo niekonwencjonalny, zabawny sposób wałbrzyscy aktorzy wykonują „L’amour est un oiseau rebelle” z „Carmen” (aria „Miłość jest wolnym ptakiem” zaśpiewana została przez mężczyzn), „Je t’aime, moi non plus” Jane Birkin i Serge’a Gainsbourga (świetny duet Sary Celler-Jezierskiej i Piotra Tokarza) i „Especially for You” Kylie Minogue i Jasona Donovana (brawurowy Filip Kossowski). Na zakończenie spektaklu wspólne śpiewają „Łowców gwiazd” Cleo. U Tomaszewskiego autoironia miesza się z poważną diagnozą współczesności, w której ludzie cierpią z powodu zawiedzionej miłości (Piotr Tokarz), zaprzepaszczonych przyjaźni (Rafał Kosowski) czy skrywanej miłości homoseksualnej (Dariusz Maj i Rafał Perkowski).

Reżyser rysuje grubą kreską charaktery postaci, śmiejąc się na przykład z narodowych przywar Niemców. W pierwszej scenie przyjeżdżający do zamku bohaterowie witają się ze sobą chłodno i ceremonialnie, zwracając uwagę na etykietę i zaznaczając swój status społeczny. Stereotypowe myślenie o Niemcach nie przeszkadza polskim instytucjom w staraniach o uzyskanie niemieckiego współfinansowania (tytuł spektaklu wprost odwołuje się do działającego w Warszawie i Krakowie Goethe-Institut będącego zresztą partnerem Teatru im. Jerzego Szaniawskiego). Bohaterowie noszą znaczące nazwiska, odnoszące się do romantycznych „burzy i naporu” i „bólu świata”: pan Sturm, generał Drunk, doktor Weltschmerz oraz Pani Leere (Pustka) i pokojówka Gefűhl (Uczucie). Grająca tę ostatnią postać Weronika Krówka (także autorka muzyki do spektaklu) – świetnie ucharakteryzowana przez Kacpra Rączkowskiego na czarnoskórą, grubą służącą – mówi z akcentem charakterystycznym dla amerykańskiego Południa. W jednej ze scen Gefűhl poddana zostaje anatomicznemu badaniu czaszki. Zgodnie z książką „O różnicy budowy ciała pomiędzy Murzynem a Europejczykiem” autorstwa znanego Goethemu Samuela Thomasa von Sömmeringa czarnoskórzy mają silniej rozbudowane zmysły i uczucia, które Europejczycy zastępują rozumem i kulturą.

Wcześniej zrealizowane produkcje Tomaszewskiego z Capellą Cracoviensis sprawiają wrażenie idealnej współpracy. Takie samo wrażenie pozostawiło we mnie doświadczenie jego spektaklu zrealizowanego z aktorami Teatru im. Jerzego Szaniawskiego. W „Instytucie Goethego” wyraźna jest zespołowość w pracy aktorów. Wałbrzyscy artyści oscylują na pograniczu groteski i wymagającego teatru fizycznego. Zachwyca dopracowana choreografia. Ruch i gestykulacja aktorów wykorzystują elementy z musicalu, tańca klasycznego, pantomimy i baletu. Tomaszewski nie wymaga od zespołu precyzji w powtarzaniu poszczególnych póz, ale naturalności, wpisanej w niezgrabne i spontaniczne wykonanie. Reżyser eksponuje fizyczne predyspozycje artystów, przełamując ich strefę scenicznego komfortu (każdy, niezależnie od zdolności, ma partie śpiewane i taneczne).

Do przewrotnego rozwiązania kryminalnej zagadki na scenie ścielą się trupy mężczyzn, ponad którymi triumfalnie całują się Pani Leere i Gefűhl. Tomaszewski i Kubisiak sugerują, że nadchodzi – a może już nastał? – czas kobiet; czas, w którym mogą kochać bez patosu i we wspólnym działaniu przełamywać to, co łączy się z męskim werteryzmem, a dzisiaj określane jest jako choroby cywilizacyjne: brak zdecydowania w działaniu, pesymizm, depresję i poczucie bezcelowości istnienia. Twórcy nie wstydzą się najprostszych myśli: może szczera miłość (ta hetero czy homonormatywna) jest lepsza od prób sprostania narzuconym modelom postępowania?

***

Instytut Goethego” zrealizowany został w ramach projektu „OGIEŃ W GŁOWIE 3” Polsko-Niemieckie Spotkania z Teatrem dla Młodzieży. Nie znalazłam informacji, czy spektakl powstał z myślą o wałbrzyskiej młodzieży i będzie grany w godzinach lekcyjnych, ale gorąco do tego twórców zachęcam.

Instytut Goethego”
opracowanie tekstu, reżyseria, choreografia: Cezary Tomaszewski
opracowanie tekstu, dramaturgia: Daria Kubisiak
scenografia: Bracia (Maciej Chorąży + Agnieszka Klepacka)
muzyka na żywo i przygotowanie wokalne: Weronika Krówka
reżyseria świateł: Jędrzej Jęcikowski
charakteryzacja: Kacper Rączkowski
Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu
premiera: 19.11.2018

fot. materiały Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu