Książka Agnieszki Kłos „Gry w Birkenau” zaczyna się od wtorku. We wtorek pojawił się szatan. Na pozór nic nadzwyczajnego się nie stało. Jest to raczej rodzaj zawołania zapraszający czytelnika do świata ponad pięćdziesięciu literackich miniatur zebranych w jedną całość.
Wydana przez wrocławską Fundację im. T. Karpowicza pozycja to swoista plansza do gry w opowiastki czytane w dowolnym porządku. Bohaterka Agnieszki Kłos to badaczka, miłośniczka kobiet i podróżniczka po sennych pejzażach Polski minionej, ze szczególnym uwzględnieniem tropów żydowskich. „Odetchnęłam, że wszystko zostało wymyślone i ułożone, zanim przyszłam na świat. A moje życie polega na tym, żeby to zauważyć. Zauważyć, odczytać i spisać. Tak też robiłam”.
Obserwatorski zmysł bohaterki „Gry w Birkenau” tworzy niespotykane relacje słowne, zamienia znaczenie pozornie trwałych sojuszy myślowych. Język nabiera rozmachu szczególnie w opowiadaniu, od którego pochodzi tytuł całego zbioru – „Gry w Birkenau”. „To było seksowne. To była władza. To było jak patrzenie na czyjś dosadny seks. Zrozumiałam wtedy, że oni nie mogą się bez tego obejść. Na każdym szczeblu tego przedstawienia, tej gry. […] Wystarczy ceremonia, ta gra na wszystkich szczytowych zmysłach, z zachowaniem specjalnych kontroli, przepustek i wjazdów, jak przy stosunku. Że to może się odbyć równie dobrze pośrodku Birkenau”.
„Pod ciężarem niemieckich słów nadchodził sen”. To senne oniryczne turkotanie języka lubi wyprowadzać czytelnika na manowce. Pomiędzy pamiętnikarską spowiedzią, czasem grzeszącym przegadaniem raz po raz daje się słyszeć „Halt!”. I pytanie, jak zasypać wielki krater Auschwitz? Bohaterka i alter ego Kłos jest wszędzie tam, gdzie zatrzymał się czas i wciąż gęsto od obozowej historii. Nigdy nie ocenia, dużo obserwuje z odpowiednim doborem wyrazów w różnych odcieniach nostalgii.
Gry Kłos są wieloznaczne, wielowątkowe, bo życie po Auschwitz to napierające na siebie obrazy, dramaty ocalałych i koszmary senne. Czasem niesforne wstydliwe myśli, które nie dają się nijak przemielić/przepracować. Autorka nie zajmuje się „wielkimi sprawami” ani jakkolwiek górnolotnie nazwanym dialogiem polsko żydowskim. Jej pisanie to raczej unaocznienie pustki, niebytu i odległe echo tego, co już zatarło się w świadomości. Niemożność pamiętania potwornego absurdu i nierealność Holokaustu oddaje w jej pisaniu polski pejzaż gdzieś pomiędzy Rawiczem a Oświęcimem, otaczający bohaterkę „Gry w Birkenau”.
Przykładem tego są piękne słowa-okruchy: „kikuty drzew”, „koślawy dom przebudowany po wojnie” oraz fantastyczne długie pasaże. „Jeżdżę tymi drogami od lat. Wrocław, Katowice, Oświęcim nie istnieją nigdzie poza oknami mojego pociągu. Na peronach jest wszystko, co mogą dać, więc nie warto wchodzić do miasta. Zostaję na peronie i czekam na kolejny pociąg. Trzymam się szyn, wyraźnie wyznaczonych granic”.
Agnieszka Kłos w swojej najnowszej książce pochyla się nad światem, którego nie ma. Nawet na cmentarzu wciąż widzi niezniszczalnych ludzi, żywotnych i ruchliwych. Co ciekawe, wszyscy zachowywali się dokładnie tak jak przed śmiercią. Wiosna nie omija zmarłych.
I dopowiada „Obiecuję, że zabiorę córkę wiosną do Auschwitz. Córka się boi, ale ja ją uspokajam i mówię, że w Auschwitz jest przepięknie wiosną, bo jest gdzie pospacerować w tej przedziwnej ciszy”.
Agnieszka Kłos, „Gry w Birkenau”
Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza
Wrocław 2015