Paweł Wodziński podjął próbę inscenizacji „Gron gniewu”, epickiej powieści o rodzinie poszukującej pracy w czasach Wielkiego Kryzysu. John Steinbeck z rozmachem przedstawił w niej kolejne etapy podróży Joadów, przeplatając je opisami krajobrazów i ludzkich zachowań. Te „ogólne” rozdziały, w których podjęta została próba rozpoznania przyczyn i mechanizmów kryzysu, wydają się ciekawsze niż dzieje pierwszoplanowych bohaterów. Znalazły się w nich diagnozy dotyczące przymusowego wysiedlenia osadników z Oklahomy, prezentacje reakcji ludzi z Zachodu na poszukujących pracy uchodźców, wreszcie próby zrozumienia przyczyn katastrofy zarówno w wymiarze ekologicznym, jak i ekonomicznym. Cała ta polifonia głosów, opisów i wyjaśnień nie daje satysfakcjonującej odpowiedzi na pytania: „Jak to się stało?”, „Jak to możliwe?”. Jedyne, co można zrobić w tej sytuacji, to czekać, aż „dojrzeją grona gniewu – zapowiedź przyszłego winobrania”. Ale – zarówno w książce, jak i w bydgoskim spektaklu – czas winobrania nie nadchodzi. Przeciwnie – rozpadająca się rodzina Joadów stacza się coraz bliżej dna. Konfrontowani z biedą, ludzką nienawiścią i brakiem perspektyw na jakikolwiek zarobek, karmią się oni marzeniami o lepszym życiu. Fantazje nie zaspokoją jednak prawdziwego, fizycznego głodu. Steinbeck bardzo plastycznie opisuje upadek człowieka, który został ogołocony ze wszystkiego i dla którego nie ma żadnej nadziei. Dzięki temu napisana przed prawie osiemdziesięciu laty powieść obrazująca bezlitosne oblicze kapitalizmu okazuje się bardzo aktualna także dzisiaj.
Na scenie Teatru Polskiego w Bydgoszczy dominuje wrażenie pustki; widać tu tylko kilka reflektorów i dwa ekrany. Na jednym z nich, w głębi sceny, wyświetlane będą informacje dotyczące Dust Bowl, Wielkiego Kryzysu, a także zdjęcia z obozów dla uchodźców (w tym słynne fotografie Dorothei Lange). Na drugim ekranie, zawieszonym nad ramą prosceniową, na żywo transmitowany jest obraz ze sceny. W czasie spektaklu operator kamery nieustannie podąża za bohaterami, robi zbliżenia na ich twarze i wyłapuje detale niedostrzegalne z perspektywy patrzących na scenę widzów. Autorska scenografia Pawła Wodzińskiego jest ascetyczna – poza wielkim samochodem na scenie znalazło się raptem kilka cegieł i drewniane skrzynki. Gdy trzeba będzie zbudować Hooverville (obóz dla uchodźców), zostanie on wzniesiony z kilku kawałków tektury. Ascetyczność scenografii łączy się z ekspozycją teatralności – na przykład gdy mowa o wiejącym wietrze, na scenę wjeżdża ogromny wiatrak, który natychmiast zostaje uruchomiony. Surowa prostota dominuje w wielu wymiarach przedstawienia. Muzyka grana jest rzadko, a i wówczas – ledwo słyszalna. Kostiumy są skromne – ani zbyt współczesne, ani nadto archaiczne. Aktorzy grają z dystansem wobec postaci. Wodziński nie daje widzowi możliwości łatwego wzruszenia się tragicznym losem Joadów nie stawia na realizm, nie uwspółcześnia też, aż nazbyt aktualnej, powieści. Historia bohaterów Steinbecka staje się w jego interpretacji uniwersalną przypowieścią o ludzkiej biedzie.
Tom Joad (chłodny i cynicznie zdystansowany Piotr Wawer Jr.) wraca do rodzinnych stron po odbyciu czteroletniego wyroku za zabicie człowieka. Jego rodzina przygotowuje się do wyjazdu w poszukiwaniu pracy. Rola, na której pracowali, została zniszczona przez susze i burze pyłowe, a potem zabrał ją bank, bezpardonowo pozbywając się dzierżawców. Jak informują ulotki, ziemią obiecaną ma być Kalifornia, gdzie każdy dostanie pracę. Joadowie pakują swój dobytek do ciężarówki i wyruszają w męczącą podróż drogą 66, podczas której umierają lub odchodzą kolejni członkowie rodziny. Kiedy mimo wszystko uda się dotrzeć na miejsce, okazuje się, że obiecywanej pracy wcale nie ma, a tubylcy nienawidzą „przeklętych Oklaków” (jak z pogardą nazywają przybyszów). Matka (emanująca zmęczeniem i troską, ale też siłą Beata Bandurska, kreująca najlepszą rolę spektaklu) przekonuje, że jedyne, co może ich wszystkich ocalić, to rodzinna wspólnota.
Tułając się po kolejnych obozach dla uchodźców, bohaterowie próbują wiązać koniec z końcem. Przeżywają kolejne dramaty, jednak zdarzają się i dobre chwile. Jedna z najpiękniejszych scen przedstawienia to potańcówka w obozie rządowym. Bohaterowie beztrosko tańczą, podczas gdy z podglądanego przez kamerę wnętrza namiotu obserwuje ich głowa rodziny – Ojciec (Jakub Ulewicz), w którego oczach radość miesza się z przerażeniem i zatroskaniem.
Poza aktorami Teatru Polskiego w „Gronach gniewu” występują również dzieci i młodzież, którzy wcielają się w role młodszych bohaterów. Wszyscy razem tworzą zgrany zespół, jednak, jak wspomniałem, nawet nie próbują oddziaływać na uczucia widzów. Ich dystans, obecny w całym przedstawieniu, może irytować – trudno uwierzyć w uciążliwości podróży czy coraz silniejszy głód, gdy aktorzy chodzą po scenie w odprasowanych ubraniach, a tekst podają chłodno, niemal bez emocji. Jednak podejście takie, paradoksalnie, wydaje się uczciwsze i bardziej szczere, niż gdyby miały atakować nas obrazy nędzy, jakie znamy z gazet, telewizji czy internetu. Ta szczególna strategia jest dobrze widoczna w jednej z ostatnich scen, gdy Rosasharn rodzi martwe dziecko. Zewsząd otaczają ją reflektory, jednak widzowie dzięki kamerze widzą jedynie zbliżenia na dywan i inne nieistotne przedmioty. Zamiast eksponowania tragedii Wodziński stawia na intelektualny namysł.
Ta konwencja jest jednak kilkakrotnie przełamywana w spektaklu, kiedy aktorzy, monologując, relacjonują wizje pochodzące z „ogólnych” rozdziałów Steinbecka. Wszystkie krytyczne analizy, opisy i przykładowe dialogi zyskują dynamikę, gdy – przy oświetlonej widowni – z werwą zostają wypowiedziane wprost do widzów. Akcja ulega wówczas zatrzymaniu, kamera nic nie rejestruje. Te „miniwykłady” to najważniejsze fragmenty „Gron gniewu”, których twórcy próbują objaśnić zależności ekonomii, ekologii, polityki czy socjologii (których związki od czasów Steinbecka niemal w ogóle się nie zmieniły) i równocześnie wzbudzić w odbiorcach słuszny gniew. Tylko czy tym razem nadejdzie czas winobrania?
„Grona gniewu” według Johna Steinbecka
Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy
adaptacja: Frank Galati
reżyseria, scenografia, kostiumy: Paweł Wodziński
wideo: Mikołaj Walenczykowski
premiera: 16.01.2016