Takich zdjęć kino jeszcze nie widziało. Operator Emmanuel Lubezki – który pokazał co potrafi już w poprzednim filmie Alfonsa Cuaróna, „Ludzkich dzieciach”, czy współpracując z Terrencem Malickiem przy „To the Wonder” i „Drzewie życia” – w „Grawitacji” wzbija się na wyżyny kinematograficznego kunsztu. Jego kamera ma dynamikę, moc, prędkość, od której widzowi może się zakręcić w głowie, a wysmakowanie kadrów porównać można do „Odysei kosmicznej 2001” Stanleya Kubricka. Ponadto film dostarcza ostatecznego argumentu za tym, że technika 3D potrafi niewspółmiernie wzbogacić efekt artystyczny filmu – oczywiście kiedy znajdzie się w odpowiednich rękach, bo jeśli wcześniej jej zalety udowodnili James Cameron w „Avatarze” czy Ang Lee w „Życiu Pi”, to cała reszta (w tym Tim Burton ze swoją „Alicją w krainie czarów”) stanowiła raczej argument za jej bezużytecznością. Cuarón z Lubezkim zdają się zamykać temat: dzięki ich „Grawitacji” widz znalazł się tak blisko kosmosu, jak nie był jeszcze nigdy wcześniej.
Od otwierającego film, trwającego kilkanaście minut oszałamiającego ujęcia naprawy teleskopu, towarzyszymy dwojgu bohaterów. Grany przez George’a Clooneya Matt Kowalsky, wpisujący się w ciąg znanych z historii kina Kowalskich – od Stanleya z „Tramwaju zwanego pożądaniem” począwszy, na pingwinie z „Madagaskaru” kończąc – czuje się w kosmosie jak ryba w wodzie. I faktycznie, przez brak tytułowej grawitacji odnosimy wrażenie, jakby pływał w przestworzach. Doktor Ryan Stone (Sandra Bullock ustawiająca się w kolejce po drugiego Oscara) jest tu natomiast nowicjuszką, jakby zaskoczoną brakiem gruntu pod nogami. Kosmiczna katastrofa sprawia, że zdać się muszą na siebie. Z uszkodzonej amerykańskiej stacji dryfują na wschód – w kierunku bazy rosyjskiej i chińskiej. Czy Meksykanin Cuarón przy użyciu 80-milionowego hollywoodzkiego budżetu mówi nam, że to właśnie w tę stronę przesuwa się cywilizacyjne centrum?
Reżyser nie tylko bawi się metaforami, eskaluje napięcie i plącze tropy, ale przede wszystkim gra z wygrawerowanymi w postawy odbiorcze oczekiwaniami widzów. Kto liczy na wątek miłosny między Clooneyem a Bullock, ten może się rozczarować, a kto zobaczy w amancie kowboja, ratującego w potrzebie słabszych (czyli kobietę), zdziwi się, gdy Bullock ukradnie mu spektakl, stając się główną postacią dramatu. Cuarón z gracją wprowadza też kłamstwa narracyjne, najpierw usypiając naszą czujność, by w końcu przypomnieć, że nie wszystko, co oglądamy, musi się dziać na prawdę. Fabularne wolty można tłumaczyć halucynacjami – w kosmosie zdarzają się ponoć częściej niż na pustyni i otwartym morzu – ale równie dobrze całą opowieść można rozpatrywać na poziomie symbolicznym.
„Grawitacja” jest w pewnym sensie filmem o ponownych narodzinach doktor Ryan, pogrążonej w żałobie po straconym dziecku. Sprzęt, który ją pęta, z którego musi się oswobodzić, by trafić na Ziemię, przypomina horrendalne pępowiny, dostarczające jej tlenu, a stacje kosmiczne – łożyska. Ryan musi docenić życie, by na nie zasłużyć, by na nowo się do niego przebudzić. Niełatwo dokonać tego w kosmosie, gdzie panuje niewyobrażalne zimno i wszechogarniająca pustka – podobne do tego, które więżą człowieka pogrążonego w depresji. W jakimś stopniu kochać życie uczy ją Kowalsky, podśpiewujący piosenki country, cieszący się widokiem ziemi, do końca nietracący nadziei. Przede wszystkim jednak aktywną postawę życiową wymusza na niej zagrożenie. Każe włączyć pierwotny instynkt przetrwania, powrócić do świata jako fighter.
W tym sensie „Grawitacja” wydaje się rewersem innego poetyckiego science-fiction z ostatnich lat – „Melancholii”. Kiedy u von Triera Justine (Kirsten Dunst) poddawała się depresji, chłonęła promienie melancholii, rozkładając się przed nią naga na skałach i – w końcu – tylko w niej potrafiła się spełnić, Ryan, mimo pokus, by zrobić to samo, nie uznaje nieuchronności katastrofy. Choć nie jest jej łatwo, mocniej utożsamia się z Ziemią niż z przestrzenią, bardziej pragnie powietrza niż próżni. Nadzieja przezwycięża w niej rozpacz, a pociąg życia – pragnienie roztopienia się w niebycie. „Grawitacja” okazuje się filmem o trudach, ale nie niemożliwości powrotu z odmętów rozpaczy, beznadziei, pustki. Dosłownie i w przenośni jest filmem o sztuce spadania. Czyli o zdolności podnoszenia się.
„Grawitacja”, reżyseria: Alfonso Cuarón
premiera: 11.10.2013