Archiwum
16.01.2018

Gotowi na przeciętność?

Michał Piepiórka
Film

Seans komedii „Gotowi na wszystko. Exterminator” Michała Rogalskiego dostarcza wielu emocji: od nadziei, poprzez zniecierpliwienie, aż po rozgoryczenie i finalne poczucie zmarnowanych szans. Film nie tyle zawodzi, ile rozczarowuje, bo w opowiadanej historii, przedstawionych bohaterach i wykreowanym na ekranie świecie czuć ogromny potencjał.

Exterminator to deathmetalowy zespół, który dziesięć lat temu rozpadł się przed rozpoczęciem być może wielkiej kariery. Dziś jego członkowie nawet nie chcą na siebie patrzeć, nadal czując urazę za dawne animozje. Zamiast zasuwać na gitarach, pracują w bankach, przewijają pieluchy, a niektórzy nawet siedzą w wariatkowie. O dekadę starsi, uwikłali się w poważne życie, któremu opór stawia tylko jeden z nich – Marcin. Ten wciąż mentalnie żyje w latach 90.: gra na Amidze, ogląda „Alfa” i chodzi w bojówkach, które dawno wyszły z mody. Gdy jeden z nich ginie w nieszczęśliwym wypadku, nazwa Exterminator dociera do uszu miejscowych oficjeli. Jak się okazuje, ci mają akurat do wydania niezłą sumkę z unijnych dotacji, którą muszą przeznaczyć na reaktywację inicjatyw kulturalnych. Jedni będą mogli się pochwalić dobrze zagospodarowanymi funduszami, drudzy otrzymują życiową szansę powrotu do tego, co zawsze kochali. Układ wydaje się idealny.

Oczywiście taki jest tylko na papierze, bo wielki powrót ekipy do grania ulubionej muzyki okazuje się zarzewiem wielu konfliktów. Scenariusz filmu w znacznej mierze opiera się na piętrzeniu kolejnych przeszkód, kłótni i poróżnień. Od Marcina odchodzi narzeczona, rozczarowana jego ciągłym bujaniem w obłokach, chłopaki, zanim zgodnie chwycą za instrumenty, muszą wyjaśnić sobie stare nieporozumienia, a gdy im się już to udaje, zostają zmuszeni do skonfrontowania się z przebiegłymi urzędnikami, którym nie do końca podoba się oferowany przez nich repertuar. Tak skonstruowana dramaturgia dodaje fabule dynamizmu i emocjonalności, problem jednak w tym, że nie wszystkie konflikty zostały zbudowane w przekonujący sposób. Wątek romansowy razi banałem i daleko posuniętymi uproszczeniami. Chłopakom zbyt łatwo przychodzi odrzucenie wzajemnych uraz, które przez długie lata nie pozwalały im zamienić nawet kilku słów. A urzędnicy? Dlaczego raz ułatwiają, dotują i klepią po plecach, pozując na najlepszych kumpli, a za chwilę zamieniają się w bezduszne bestie, wysysające talenty? Zupełnie nie wiadomo.

Scenariusz Przemysława Jurka i Michała Rogalskiego jest zdecydowanie największą bolączką tego filmu. Trudno uwierzyć w oglądane wydarzenia, postacie i relacje, które ich łączą. Niby twórcom nie zależy na realizmie, bo wolą stawiać na wyrazistych bohaterów i przerysowane sytuacje, ale jednak trudno zaangażować się w opowieść, w której wszystko wydaje się składać ze zgranych do cna fabularnych klisz i całkowicie nierealnych zdarzeń. Winą za ostateczny efekt należy obarczyć również reżysera, któremu brakuje komediowej lekkości i timingu mistrza dowcipu. Z tego powodu wiele niezłych żartów zostało spalonych i na zawsze zamienionych w suchary. Rogalski miał ogromny problem z puentowaniem – przeciągał sceny albo przeciwnie – zbyt szybko je urywał. Czasami do sukcesu brakowało niewiele: wystarczyłoby inaczej rozmieścić akcenty w dialogach, dodać jakiś gest, popracować nad mimiką, a niekiedy nawet inaczej ustawić kamerę. Odtwórcy głównych ról również się nie popisali, choć w filmie można zobaczyć czołówkę polskich aktorów komediowych młodego pokolenia: Pawła Domagałę, Krzysztofa Czeczota czy Piotra Żurawskiego. Humor bierze się z niuansów – tu zdecydowanie zbyt wiele zostało niedopracowane. W tym aspekcie „Gotowych na wszystko…” być może tkwi główne źródło rozczarowania – wypowiadane kwestie i zaaranżowane sytuacje mają wprawdzie spory, ale nie do końca odkryty przez autorów, ładunek komediowy.

Ale nawet poprowadzona ciężką, niewyrobioną ręką realizacja nie była w stanie całkowicie zaprzepaścić kilku zalet opowiadanej historii, która w dużej mierze opiera się na nostalgii. Film skrojony został pod gusta trzydziestolatków i z pewnością będą oni potrafili się utożsamić z bohaterami, którzy w swych sercach również czują ukłucie sentymentu na dźwięk przebojów sprzed dwóch dekad czy na widok ukochanej, choć dawno porzuconej, starej Amigi. Granie na wzruszeniach wydaje się chwytem niekoniecznie wyrafinowanym, ale wpisuje się przecież znakomicie w wyraźny trend w kulturze, w której w najlepsze trwa moda na „najntisy”. Nie można również nie docenić szlachetności zamierzeń. Tak mało przecież w polskim kinie komedii, które nie chcą śmieszyć kloacznym dowcipem, nie odstręczają bezczelnym prostactwem czy kompletnym brakiem jakichkolwiek standardów technicznych. Film Rogalskiego nie ma wielkich ambicji, dzięki czemu potrafi ująć bezpretensjonalnością, nie sugeruje bowiem, że jest czymś więcej niż jedynie kumpelską komedią o sile przyjaźni, którą napędzają znane i lubiane przeboje.

Momentami można się jednak żachnąć na podwójne standardy, które uprawiają twórcy. Z jednej strony bowiem w dużej mierze fundują swój frekwencyjny sukces na wspomnianych popularnych hitach sprzed lat, do wykonywania których zostają zmuszeni członkowie Exterminatora. By zyskać kilka punktów popularności wśród miłośników nieco mniej wyszukanej muzyki, w jednej ze scen umieszczają nawet nowego idola disco polo – Sławomira. Z drugiej jednak strony ewidentnie autorzy filmu festynowe gusta, drwiąc z widowni zajadającej kiełbaski i świetnie bawiącej się przy wykonywanym przez Exterminatora coverze „Kolorowych jarmarków”, największych przebojach Kombi czy Papa Dance. Ten fakt przeszkadza nie tylko dlatego, że niewinny humor okazuje się ufundowany w dużej mierze na nieszczególnie kamuflowanym klasizmie, ale także z tego powodu, iż przyczynia się do stereotypizacji obrazu Polski małych miasteczek, która tak rzadko pojawia się w kinie.

To mogła być komedia o rozczarowaniu dorosłością, o mirażach powrotu do raju utraconego, o pragnieniu wspólnoty albo przynajmniej o tym, że fajnie jest sobie w końcu wybaczać i robić coś, co się kocha. Twórcy – co szanuję – postawili jednak na wersję minimalistyczną i zadowolili się stworzeniem prostej historii, ubarwionej kilkoma żartami i sympatycznymi bohaterami, bez ambicji komentowania współczesności czy reinterpretowania odwiecznych toposów. To mogło się udać i choć obyło się bez zażenowania, trudno nie odnieść wrażenia, że film Rogalskiego cierpi na tę samą przypadłość, co jego bohaterowie – nie w pełni wykorzystuje swoje możliwości.

 

„Gotowi na wszystko. Exterminator”
reż. Michał Rogalski
premiera: 5.01.2018