Archiwum
23.09.2019

Gorący temat

Michał Piepiórka
Film

Agnieszka Holland nakręciła film historyczny, który jednak znacznie więcej mówi o współczesności niż o przeszłości. Wybór tematu nie był przypadkowy – polska reżyserka dostrzegła w nim medium dla opowieści o tym, co ją w teraźniejszości najmocniej uwiera i boli. Holland pała potrzebą głośnego mówienia o tym, co najważniejsze, a zanikające w dzisiejszym świecie – o prawdzie. „Obywatel Jones” to film gorący, wręcz rozgorączkowany – buzuje emocjami (w równym stopniu) bohatera, młodego idealisty oraz reżyserki.

Filmy tworzone w gorączce mają to do siebie, że potrafią zarażać swoją zapalczywością, zaś oglądane na chłodno – ujawniają słabsze strony. Tak jest właśnie z „Obywatelem Jonesem” – opowieść emanuje słusznym gniewem, ale nie zadbano o artystyczne dopracowanie, subtelność prowadzonego dyskursu czy pogłębione portrety psychologiczne postaci. Holland nakręciła film interwencyjny, na gorąco chwytający emocje chwili obecnej. Okupiła to jednak formalnym rozchwianiem. Momentami jej dziełu bliżej do teatru telewizji. Ponadto bohaterom brakuje wiarygodnej osobowości, konflikty rozpisane są bez cienia niuansowania racji obu stron, a narracja niekiedy nie dba o logikę.

Jeżeli przymkniemy oko na owe formalne niedoskonałości, zaliczając je do nieuniknionych kosztów artystycznego rozgorączkowania, otrzymamy z jednej strony film po prostu potrzebny – bo dopominający się o fundamentalne wartości, które mało już kogo interesują, z drugiej – zwyczajnie emocjonujące kino, wciągające w moralny mrok sumień radzieckich decydentów i ich politycznych popleczników.

Akcja filmu rozgrywa się na początku lat 30. ubiegłego stulecia. Tytułowy bohater, były doradca do spraw międzynarodowych brytyjskiego dyplomaty, stracił swoje stanowisko, bo mówi rzeczy niepopularne i niedorzeczne dla urzędników. Teraz jest dziennikarzem – właśnie wrócił z Berlina, gdzie przeprowadził wywiad z Hitlerem. Wojna wisi na włosku, ale jeszcze nikt temu nie daje wiary. Tak samo będzie, gdy Jones wróci z Moskwy. Jedzie tam z nadzieją na rozmowę ze Stalinem – chce dowiedzieć się, skąd Związek Radziecki ma środki na dynamiczny rozwój, o którym przeczytać można nawet w zachodniej prasie. Ze wschodu wróci (oczywiście) bez wywiadu, za to z zupełnie nowym tematem, który niespodziewanie da odpowiedź na dręczące bohatera pytania.

Główne wątki „Obywatela Jonesa” rozgrywają się w Związku Radzieckim: najpierw w Moskwie, a następnie na Ukrainie, gdzie bohater dociera dzięki fortelowi. Zachodnim dziennikarzom nie wolno opuszczać Moskwy – oficjalnie ze względów bezpieczeństwa, nieoficjalnie z powodu wszęobecnego głodu. Później zostanie on nazwany Hołodomorem, Wielkim Głodem – skwapliwie zaplanowany przez Stalina, miał doprowadzić do ludobójstwa narodu ukraińskiego.

Holland sceny ukraińskie oddała za pomocą estetyki sennego koszmaru. Obrazy zatopione są w szarościach rozkładającego się ludzkiego ciała i trupich bielach, nieustannie dźwięczy w uszach złowroga cisza przerywana makabryczną dziecięcą wyliczanką. Reżyserka sięga po konwencję horroru i dzięki niemu wprowadza widzów w sam środek lodowego piekła, w którym ludzie zostają sprowadzeni do czystej fizjologii i cielesności – są trupami, mięsem, domagającymi się strawy trzewiami. Ale poetyka snu nie odrealnia ukazanej rzeczywistości. Holland zadbała, by za obrazami głodujących dzieci dało się czuć obecność infernalnej machiny odpowiedzialnej za tę zbrodnię. Machina ta objawia się w opuszczających Ukrainę ciężarówkach po brzegi załadowanych ziarnem, pilnujących ich milicjantach oraz w podbudowanym propagandą rozbudowanym systemie nieufności i donosicielstwa.

Reżyserka zagląda również tam, gdzie powstaje ideologiczne podglebie, gdzie zapadają polityczne decyzje i oliwi się maszynę zła. Właśnie to, co dzieje się w decydenckich gabinetach, redakcjach i politycznych biurach, jest dla Holland najważniejsze. To tam bije serce zbrodniczego systemu. W tych dusznych pokojach, jakby wyjętych wprost z prozy Kafki, toczy się właściwa rozgrywka – o przyszłość socjalizmu, o dobre stosunki ze Stalinem, o przetrzymywanych w ZSRR Brytyjczyków; wreszcie: o pieniądze i o prawdę.

Ciekawym zabiegiem fabularnym jest skonstruowanie przeciwnika: głównym adwersarzem moralnie nieskazitelnego Jonesa nie jest żaden sowiecki aparatczyk ani nawet bezosobowy system, lecz Amerykanin – nagrodzony Pulitzerem moskiewski korespondent „The New York Timesa”. Dzięki temu Holland nadała opowiadanej historii dodatkowy wymiar. Nie tylko mówi o zbrodniach totalitaryzmów, ale również o jego sługach – banalnych oprawcach, którzy zabijają wygodnictwem i głodzą przekłamaniami. Walter Duranty jest cynikiem i karierowiczem, który za moskiewskie pieniądze urządził sobie dostatnie życie w stolicy piekła na Ziemi. Ceną za nie jest prawda, która nie może trafić na pierwsze strony zagranicznych gazet. Amerykanin reprezentuje wszystko to, czym brzydzi się Holland. Jones – wprost przeciwnie – jest młodym idealistą, wierzy w siłę prawdy, rzetelności i obiektywizmu, wyznaje zasady, które powinno reprezentować prawdziwe dziennikarstwo.

„Obywatel Jones” to opowieść o fundamentalnych wartościach, które wyparowały w epoce postprawdy i fake newsów. Można Holland zarzucić naiwność – ale właściwie tylko wtedy, gdy uzna się, że o prawdę nie ma sensu spierać się w dzisiejszym świecie. A jeśli ktoś tak sądzi, to być może film polskiej reżyserki jest bardziej potrzebny, niż mogłoby się wydawać…

 

„Obywatel Jones”
reż. Agnieszka Holland
premiera światowa: 10.02.2019
premiera polska: 25.10.2019