Archiwum
12.04.2018

„Odys” to spektakl o czekaniu, o niedoczekaniu i o tym, co z tego wynika. O skutkach ubocznych cierpliwości i niecierpliwości. O frustracji, rozgoryczeniu i żalu. O nadziei, która zostaje wystawiona na próbę. I o ciele, które odbija to wszystko. Które nawet po latach pamięta dotyk i czeka na powrót namiętności. O głodzie, który z tym wszystkim się wiąże. To głód kontaktu, czułości i bliskości. Głód wzbierający w piersiach młodej żony zostawionej przez męża. W lędźwiach porzuconej kochanki. W sercu dawnej partnerki, wiernej aż po grób. „Odys” to spektakl o seksualnym pragnieniu, które nie zabija, tylko wzmaga potrzebę życia, choć zasusza ciało.

Ewelina Marciniak przygląda się cierpliwości i niecierpliwości przez pryzmat erotycznego niezaspokojenia. Ta perspektywa, charakterystyczna dla jej twórczości, tym razem nie wystarcza jednak do utrzymania uwagi widzów przez trzy godziny najeżonego obrazowymi i dźwiękowymi atrakcjami spektaklu. Brakuje fabularnej spójności i wyraźniejszego wskazania innych sensów, które – chociaż sugerowane – zanikają, zdominowane przez temat ciała. Szkoda porzuconych wątków, sugerowanych w tekście napisanym przez Marcina Cecko nawiązań do polskich przemian gospodarczych lat 90. ubiegłego wieku czy do odmiennych wymiarów tęsknoty. Jedynie motyw dziecka czekającego na spotkanie z nieznanym mu ojcem ratuje znakomita rola Telemacha w wykonaniu Grzegorza Dowgiałły. W finałowym, półprywatnym monologu melorecytowanym przy dźwiękach fortepianu dobitnie puentuje on wszystkie pozorne mądrości tego spektaklu, krótko dopowiadając to, co zostało w nim zagubione. Niewidomy muzyk jest aktorskim i muzycznym objawieniem „Odysa”.

Dramaturgiczna fabuła rozmywa się i gubi, zastępowana przez całkiem ciekawe połączenie estetycznych nawiązań do klasyku i dekadencji. Nie brakuje – nie tylko muzycznych (Dowgiałło na żywo gra i śpiewa kilka szlagierów) – atrakcji. Półnaga aktorka zjeżdża na linie ponad głowami publiczności. Wykonawcy zamierają w pozach greckich posągów. Wychodzą do publiczności – na widowni, w lożach i na balkonach pojawiają się bodaj częściej niż na scenie, gdzie zbudowano surrealistyczną konstrukcję. Niby-wyspa ze sztucznych głazów przywodzi na myśl naniesione przez morze ruiny dawnej kultury, jednak znaczenia tej imponującej wielkością skały nie konkretyzują się – pozostaje ona abstrakcyjnym elementem spektaklu. Krajobraz urozmaicają przejrzyste szaty, pierzaste bolerka czy strój zalotników, który zmienia ich w syjamskie bliźnięta. Kolorowe i ciekawe kostiumy nie zapadają jednak w pamięć widzów tak mocno jak nagość aktorów i aktorek (scenografia i kostiumy Aleksandry Wasilkowskiej).

Po premierze „Odysa” nie słychać głosów prawicowych polityków i samozwańczych obrońców moralności, tak chętnie wypowiadających się w kontekście wrocławskiej „Śmierci i dziewczyny”. Nie oburza ich nagość aktorów, nie prowokują interakcje z widzami ani odarta z liryzmu, unosząca się w powietrzu – seksualna, nie zawsze heteronormatywna – zmysłowość. Wykonawcy starają się nawiązywać kontakt z widzami: konfrontują ich ze swoją nagością, zaczepiają, proszą o pomoc. Jednak publiczność często pozostaje obojętna. Jej ewentualne zmieszanie przypomina, że kontrkulturowa estetyka nie sprawdza się dzisiaj na profesjonalnych scenach teatralnych. Dyplomowani aktorzy nie są performerami. Warsztat i technika pracy nad rolą nie ułatwiają im przekonującego wejścia w „akty całkowite”. „Odys” nie jest wyjątkiem od tej reguły. To nie „Podróż zimowa” Mai Kleczewskiej.

Homerycki bohater jest nie tylko mityczną postacią z kanonu literatury światowej, ale też źródłem klasycznych toposów, kształtujących naszą świadomość kulturową. Właśnie one sprawiały, że królem Itaki interesowali się najwybitniejsi twórcy teatralni – Stanisław Wyspiański i Tadeusz Kantor, Krystian Lupa i Jerzy Grzegorzewski. Ostatnio dołączyli do nich reprezentanci młodszego pokolenia reżyserów – obok Eweliny Marciniak także Krzysztof Garbaczewski. Bohater wojny trojańskiej, który latami nie odnajdywał drogi do ojczyzny, podejmujący się niełatwego zadania odzyskania królestwa i odbudowywania relacji rodzinnych, inspiruje ich wszystkich do tworzenia teatralnych metafor własnej wizji współczesności.

Ewelina Marciniak i Marcin Cecko wprowadzają tymczasem bardzo ciekawy, nośny znaczeniowo kontekst historyczny. Przedstawiają Itakę jako – ubraną (ale czasem też rozebraną) w surrealistyczny, inspirowany popkulturowym wyobrażeniem antyku kostium – Polskę początku lat 90. Pomniki dawnych bohaterów (Piotr Nerlewski jako heros Laertes, ojciec Odyseusza, na obrotowej platformie eksponujący posypane brokatem, rzeźbione ciało) ciągle stoją, ale pamięć o nich niebawem zostanie odcięta „grubą kreską”. Spełnia się obietnica wyczekiwanych zmian. Zalotnicy (wspaniale śliscy, znakomicie dopełniający się Piotr B. Dąbrowski i Konrad Cichoń) próbują uwieść Penelopę sprzedawanym na straganie / w hurtowni / agencji towarem. Czy Odyseusz uchroni ten świat przed niebezpieczeństwami neoliberalizmu? Grany przez Pawła Siwiaka bohater jest już blisko – siedzi na widowni, z dystansu obserwując rozwój wypadków. Co widzi? Perspektywa jest wąska – niewiele więcej niż zwątpienie, tęsknotę i desperację kobiet, które opuścił.

To one – rozbita na dwie postacie Penelopa i nimfa Kalipso – wnoszą najważniejsze, dominujące znaczenia poznańskiego „Odysa”. Teresa Kwiatkowska gra porzuconą przed laty żonę. Jest chłodna i zdystansowana. Wraz z upływającym czasem nauczyła się zaciskać zęby i nie okazywać emocji. Znakomicie trzyma formę. Jej alternatywną wersję kreuje dynamiczna – swobodna, ale momentami też powściągliwa – Joanna Drozda. Chociaż wewnętrzny żar namiętności tej postaci nie znajduje ujścia, potrafi być autoironiczna i stonowana. Po „Malowanym ptaku” i „K.” to kolejna ważna rola Drozdy w Teatrze Polskim (gdzie nadal pojawia się gościnnie). Kalipso gra żywiołowa Monika Roszko. Porzucona kochanka desperacko szuka Odyseusza. Wie, że nikt inny nie zaspokoi głodu jej nieśmiertelnej namiętności. Prezentacja tych trzech postaci pozwala Ewelinie Marciniak oczyścić tęsknotę z poetyckiego liryzmu. Pozostaje tylko fizyczne poczucie samotności.

„Odys” – chociaż zaskakuje rozmachem, prowokuje podejmowanymi interakcjami z widownią i epatuje nagością aktorów (która jest tu jednak kostiumem, a nie nośnikiem erotyzmu czy żałosnej rozpaczy) – wywołuje czasem wrażenie znużenia. Jego przyczyną jest dramaturgiczna niekonsekwencja – wprowadzane ciekawe wątki interpretacyjne rozmywają się i gubią albo zastępowane są przydługą sceną barowych gierek towarzyskich (w drugiej części). Poznańskiego „Odysa” warto jednak zobaczyć; przede wszystkim dla bezkompromisowych, ciekawie komponowanych estetycznie, wykorzystujących różnorodne inspiracje scen. I dla znakomitych aktorów. Szczególna uwaga należy się Grzegorzowi Dowgialle. Niewidomy artysta jako Telemach nie tylko znakomicie radzi sobie w przestrzeni spektaklu, ale też niejednokrotnie całkiem ją zawłaszcza. On nie epatuje niepełnosprawnością, tylko – jak sam mówi – „performuje niewidzenie”.

 

Marcin Cecko, Odys
Spektakl inspirowany „Odyseją” Homera oraz „Powrotem Odysa” Stanisława Wyspiańskiego.

reżyseria: Ewelina Marciniak
scenografia: Aleksandra Wasilkowska
choreografia: Iza Chlewińska
tekst i dramaturgia: Marcin Cecko
kostiumy: Aleksandra Wasilkowska
światło: Piotr Nykowski
wideo: Wojtek Doroszuk
muzyka na żywo: Grzegorz Dowgiałło
premiera: 17.03.2018, Teatr Polski w Poznaniu

fot. Magda Hueckel