Niewielka, przekrojowa i jednocześnie spójna wystawa Haruna Farockiego w Zamku Ujazdowskim broni się na gruncie samej wizualności prac, przy czym nie wymaga pozaautorskiego komentarza, co jako poszukiwana rzadkość z góry liczy się na plus.
Na żądnych dodatkowych informacji czeka zaaranżowana w ostatniej sali ekspozycji biblioteczka, składająca się z publikacji mających przybliżyć widzom to, czego świadkami byli podczas wizyty w czterech wcześniejszych przestrzeniach CSW. Trzy z nich przenika jeden z leitmotivów oeuvre Farockiego, mianowicie namysł nad fenomenem wojny. O współpracy amerykańskich naukowców z przemysłem zbrojeniowym podczas wojny w Wietnamie traktuje najwcześniejsza z zaprezentowanych prac, film „Ogień nie do ugaszenia”. Fundamentalny konflikt tego obrazu budowany jest na modelu pracy uczonych, na co dzień służących postępowi i poprawie jakości życia ludzi, jednocześnie jednak pieczołowicie opracowujących przepis na napalm. Uderza suchy, analityczny ton postaci. Trudno powiedzieć, czy to rzeczywista bezrefleksyjność, ucieczka od odpowiedzialności za własne czyny, czy bezradność wobec potęgi wojennych gier.
Inne wyobrażenie wojny widzimy w pracach z serii „Poważne gry”. Dwukanałowa wideoinstalacja ukazuje, z jednej strony, żołnierzy przygotowywanych do walk na Bliskim Wschodzie, z drugiej zaś – jednego z członków armii po powrocie z wojny, przepracowującego z psychologiem kolejne krwawe sceny, których był świadkiem. W obu przypadkach narzędziem pracy są symulacje komputerowe. Rzeczywistość potencjalna i przeżyta trauma uzyskują wirtualny kształt, problematyzujący nasze poznanie, o czym z pewnością dużo by mówić poza formatem skromnej recenzji. Znajdujący się w sali trzeci ekran i prezentowany na nim film trochę niepotrzebnie dopowiadają kontekst, informując niezorientowanych o technikach szkoleniowych i terapeutycznych amerykańskiej armii. To zapewne na wypadek, gdyby ktoś roztrzęsionego weterana w okularach projekcyjnych wziął za artystyczną kreację. Ładna intencja zgrzyta łopatologią w służbie nad wyraz przecież sugestywnego obrazu.
Większą swobodę interpretacyjną pozostawia sala z „Tropen des Krieges”, pracą z listopada 2011 roku. Składa się na nią pięć ekranów emitujących fragmenty filmów wojennych, w tym także znanych, wysokobudżetowych produkcji. Jest Tom Hanks, musztra, naloty, żołnierze raz czołgający się w lesie, innym razem spoglądający z rozrzewnieniem na zdjęcia narzeczonych pozostawionych w domach. Ciągi scen płyną z drugim nurtem zainteresowań Farockiego: problematyką medialnego zapośredniczenia obrazów. Tu mamy skrawki filmów, w „Poważnych grach” – symulację komputerową, dalej jeszcze – filmy „Cięcie” oraz „O konstrukcji filmów Griffitha”, które w centrum stawiają zagadnienie montażu filmowego i jego wpływu na nasze postrzeganie rzeczywistości. Ten ostatni jest w zasadzie uproszczonym wykładem z estetyki obrazu filmowego; choć pasuje do koncepcji wystawy, sam w sobie nie poraża błyskotliwością.
Co innego „Cięcie”. Poddaje się tu namysłowi kwestię: na ile obraz filmowy ilustruje rzeczywistość, a na ile ją stwarza; co jesteśmy skłonni uważać za prawdę w obrazie i jakimi metodami uzyskać iluzję otaczającego nas świata; jak, ostatecznie, można przy pomocy obrazu filmowego zawładnąć ludźmi? Problemy te uderzają tym bardziej, że bezpośrednio wyartykułowanej krytyce współczesnego spojrzenia towarzyszy krytyka na poziomie formy prac. Przejawia się ona choćby w tym, jak nakładają się na siebie sceny prezentowane na poszczególnych ekranach, umieszczonych w galeryjnej przestrzeni – trudne do ogarnięcia, fragmentaryczne, agresywne i niewygodne w odbiorze. Jak przystało na artystę funkcjonującego w obiegu sztuki krytycznej od lat 60., Farocki sprawnie przeprowadza nas przez jej fundamentalne problemy, takie jak inwazja mediów, manipulacja obrazem, sterowanie percepcją. Za połączenie krytyki rzeczywistości na poziomie treści z krytyką obrazowania zawartą w formie należy się artyście uznanie. Również kuratorce – za przemyślaną konstrukcję wystawy, tworzącą zrozumiałą i atrakcyjną wizualnie całość, która uwydatnia dominujące w dorobku Niemca tropy. Z pewnością mamy do czynienia ze sztuką niezłej klasy, niemniej nie da się oprzeć wrażeniu, że Farocki niezupełnie nadąża za swoją wielowymiarową rzeczywistością, wciąż analizując w drugiej dekadzie XXI stulecia problemy sprzed pół wieku. Dzisiejszemu widzowi nawet prezentowane przez niego symulacje komputerowe mogą się wydać archaiczne.
Na koniec należałoby się odnieść do opus magnum „Pierwszego razu w Warszawie”, wideoinstalacji „Deep play”. Panuje zgodna opinia, że jest to najlepsza z zaprezentowanych w CSW prac Farockiego, i trudno jej zaprzeczyć. Dwanaście ekranów odtwarza finał mistrzostw świata w piłce nożnej z 2006 roku, rozegrany pomiędzy Włochami a Francją. Obserwujemy ujęcia podań i strzałów na bramkę, zbliżenia na twarze zawodników i trenerów, wykresy prędkości, analizy ruchu, zdjęcia z monitoringu okolicy, ochroniarze, wreszcie statyczne ujęcie bryły stadionu, widzianej z okna budynku stojącego nieopodal – z którego nie sposób byłoby domyślić się, że rozgrywany jest właśnie mecz o wszystko. Futbolowy spektakl ukazany został z dwunastu różnych punktów widzenia. Transmisja emocjonującego tłumy wydarzenia każdorazowo wymaga montażu, wycinania wybranych fragmentów rzeczywistości, sklejania jednych, a odrzucania drugich. Rozłożenie akcentów nie jest neutralne dla nas jako odbiorców – nigdy nie obejrzymy tego meczu w całości, lecz zobaczymy tylko jego arbitralnie poszatkowane kawałki. Sytuację komplikuje nowoczesny aparat multimedialny, w którego niepojęte tryby wlepiamy wzrok. Znów widzenie, znów obraz, jego transmisja, media i ich relacja wobec ludzkiej wiedzy i poznania.
Do tej pory nie zwracano jednak uwagi na specyfikę pojęcia gry, wyrażanego w pracy przez niemieckiego artystę. Gra Farockiego to, podobnie jak u Hansa-Georga Gadamera, „gra poważna” (warto zwrócić uwagę na zbieżność pojęć) i nawet jeśli, według nomenklatury filozofa, Farocki – jako zdystansowany obserwator, niepoddający się jej urokowi – jest psuj-zabawą, to obrazowi gry w jego twórczości nie sposób odmówić swoistego majestatu. Taką grą, poruszającą masy za pośrednictwem zmontowanego obrazu medialnego, jest nie tylko mecz o tytuł mistrza świata; jest nią także wojna. Wojna jest grą, która przejmuje władzę nad graczem, rozgrywając nim. Podmiotowość rozmywa się w jej zasadach. „Wszelkie granie polega na byciu granym”. Co więcej, granie jest autoprezentacją. Ciekawe skądinąd, czy znany był artyście – a jeśli tak, to w jaki sposób wpłynął na jego myśl – opublikowany w 1973 roku znany esej „Deep play” Clifforda Geertza. Maksymalnie upraszczając zawartą weń myśl, podobne gry-spektakle służą prezentacji społeczności, ukazaniu się samym sobie w grze, ujawnieniu prawdy o grupie w sposób symboliczny. Geertz, cytując Goffmanna, pisze że podobne autoprezentacyjne gry-spektakle to „krwawe łaźnie statusów”. Z kolei Gadamer: „[…] są więc grami nie tylko dlatego, że biorący w nich udział gracze w prezentującej grze niejako się pogrążają i znajdują tam swą wzmocnioną autoprezentację; zmierzają oni raczej ku temu, by prezentować widzowi pewną całość sensu”. „Deep play” naprawdę błyskotliwie tę całość kreśli. Chętnie zobaczyłabym kolejną wystawę filmowca, zorientowaną na głębsze jej drążenie. Globalne spektakle wojen i igrzysk w medialnej transmisji u Farockiego zbytnio jątrzą.
„Harun Farocki pierwszy raz w Warszawie. Wystawa i retrospektywa filmów”
kuratorka wystawy: Antje Ehmann
Warszawa, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski
11.05. – 19.08.2012