Archiwum
31.03.2016

Żonglowanie macicami

Olga Szmidt
Literatura

Historie kobiet skupiające się na różnych aspektach życia – od intymnego, przez rodzinne, po obecność w sferze publicznej – w dużej mierze poruszają podobne wątki i emocje. Przemoc, stłamszenie, pobłażanie, nieobecność i ból. Ale równolegle ukazują także walkę o emancypację, prawo głosu, szacunek i uwzględnienie szczególnych potrzeb. Potrzeb nie tylko uczuciowych i politycznych, ale dotyczących także rzeczy, wydawałoby się, całkiem przyziemnych. Godnego porodu, opieki zdrowotnej, fachowego badania i prawa do samostanowienia o własnym ciele. Historia ginekologii – stuleci cierpień kobiet, niekończącego się koszmaru i jeszcze większych nadziei na to, że los kiedyś się odmieni.

Praca Jürgena Thorwalda może sprawiać wrażenie przede wszystkim książki historycznej – napisanej błyskotliwie i z niemałymi emocjami, ale opowiadającej przede wszystkim o historii ginekologii, a więc o tym, co miałoby doprowadzić do świetlanej współczesności. Tymczasem, owszem, jest to książka sięgająca pionierskich czasów ginekologii, zawieracjąca historie mrożące krew w żyłach prymitywnymi narzędziami, brakiem higieny i nikłą wiedzą medyczną. Jest to także książka o tym, w jaki sposób i jakimi środkami doprowadzono do dzisiejszego stanu wiedzy. Ale jednocześnie jest to pozycja, która gorszącego wpływu Kościołów (skądinąd Thorwald nie skupia się na różnicach w postawach odłamów chrześcijaństwa), moralności i przesądów na życie i śmierć tysięcy kobiet nie upatruje wyłącznie w przeszłości. Przeciwnie, „Ginekolodzy” są jednocześnie sumiennym, doskonale udokumentowanym aktem oskarżenia wobec tych, którzy w imię pokracznie rozumianej moralności kobiet (a przede wszystkim własnej), a tak naprawdę swoich fantazji na ten temat, doprowadzili do rozciągającego się na kolejne wieki horroru.

„Prekursorzy ginekologii z roku 1750 i 1800, którzy wczołgiwali się do sal chorych, byli tak szczęśliwi, mogąc po jakimś czasie zdjąć przepaski, podczas gdy ich dłonie badały i operowały pod kobiecymi sukniami i kołdrami, że przez następne sto pięćdziesiąt lat nawet nie pomyśleli o zerknięciu pod przykrycia. Nie chcieli bowiem, na litość boską, wzbudzać w opinii publicznej jakichkolwiek podejrzeń co do intencji swojego z takim trudem uprawomocnionego rzemiosła”.

Obok zabobonów wszelkiej wody, jakie towarzyszyły tym – bądź co bądź – medycznym praktykom, zwrócić uwagę musi zaskakująco wielkie zainteresowanie i strzeżenie organów płciowych kobiet przez opinię publiczną. Cierpiące – toczone przez nowotwory, mięśniaki, dręczone przez wypadające macice, krwawienia i bóle nie do zniesienia – kobiety były przez wieki tak ściśle dyscyplinowane przez bogobojną opinię publiczną, która niejedną z nich wysłała na tamten świat. Problemem pozostawała bardzo długo żądana cnotliwość i skromność kobiet, którym wzrok ginekologów miał zagrażać. Nie rak, nie ciężkie powikłania i krwotoki – wzrok i dotyk. Leczenie i badanie kobiet przez tony sukni, falban i dodatkowych okryć wydaje się z dzisiejszego punktu widzenia dziwacznym spektaklem, skazanym na heroiczną ruletkę spod znaku „może się uda, a może się nie uda”. „Sprawą zajęła się w końcu organizacja lekarska, American Medical Association. W roku 1851 wydała wyrok: obnażenie kobiety nie daje żadnych korzyści dla jej leczenia”. Wszystkie te ograniczenia i wymagania wobec pierwszych ginekologów zdają się doskonałym unaocznieniem tego, jak dalece brak rozdziału Kościoła i medycyny jest jednym z najgorszych pomysłów, na które wpadł także nowoczesny człowiek. Dobrym przykładem będzie powtarzany w książce cytat z Biblii, jakoby „w bólu będziesz rodziła dzieci” było nie opisem stanu, ale moralnym przykazem.

„Czołowe brytyjskie czasopismo lekarskie «Lancet» przebiło wszystkich stwierdzeniem, jakoby istniał dowód na to, że narkoza wywołuje w kobietach reakcje erotyczne. A tylko zwierzęta odczuwają podczas porodu podniecenie. Jeśli poród pobudza kobietę seksualnie, to tym samym stawia ją na równi z najpodlejszymi zwierzętami. […]

Królowa Wiktoria, najwyższe wcielenie purytańskiej czystości, podczas porodu swojego ósmego dziecka, księcia Leopolda, uznała bóle porodowe za argument mocniejszy niż wszystkie biblijne cytaty. Zażądała chloroformu i 7 kwietnia 1853 roku urodziła, nie czując bólu. Odtąd przeciwnicy znieczulenia poszli na ugodę”.

Postrzeganie seksualności kobiet jako w pełni podporządkowywanej prokreacji (w myśl nauki Kościoła, że seks ma rację bytu, jeżeli prowadzi do rozmnażania) było jednym z najważniejszych uzasadnień dla tego rodzaju praktyk. Praktyk, trzeba powiedzieć to jasno, uporczywej przemocy, odmowy właściwej opieki medycznej, poszanowania godności i woli kobiety i niejednokrotnego skazywania na pewną śmierć. Także przez niczym – także wolą kobiety – nieregulowaną liczbę ciąż i porodów. W wielu opisywanych tu przypadkach nie tylko wyniszczały one fizycznie i psychicznie kobiety, których pochwy i macice nie wytrzymywały już tego – piątego, ósmego czy dwunastego – obciążenia ciążami i porodami.

„Oprócz Anny Besant, która w 1877 roku jako pierwsza kobieta w historii miała stanąć przed sądem z powodu sprzedanego w nakładzie stu dwudziestu pięciu tysięcy egzemplarzy poradnika kontroli urodzeń «The Fruits of Philosophy» [Owoce filozofii] i zostać zmieszana z błotem jako «niemoralne zwierzę», w początkach działalności Simsa nie było jeszcze ani jednej przedstawicielki płci pięknej, która zbuntowałaby się przeciwko swojemu nadrzędnemu i określonemu z góry zadaniu – macierzyństwu”.

Wartość książki Thorwalda nie polega wyłącznie na przenikliwości w opisie owych praktyk i umieszczeniu ich w kontekście ówczesnych kontekstów społeczno-polityczno-religijnych. Istotną kwestią wydaje się także jego skupienie na medycznym i chirurgicznym wymiarze rozwoju ginekologii. Opisy kolejnych dziesięcioleci operacji, wycinania guzów i odbierania porodów za pomocą szczypiec są tu wyraziście szczegółowe. Nie tylko wzmacnia to całą narrację, eksponującą barbarzyństwa, na jakie decydowano się w minionych wiekach wobec ciał kobiet, ale przede wszystkim pozwala czytelnikowi rzucić okiem na praktyczny wymiar zmiany w ginekologii. Jednocześnie można obserwować skoki, jakich dokonywała medycyna, i wysiłki świętoszkowatych hamulcowych, którzy o ograniczenie praw kobiet do godnej opieki zdrowotnej walczyli z zapałem godnym lepszej sprawy.

Książka Thorwalda pełna jest historii mrożących krew w żyłach i budzących obrzydzenie. W stosunku do tych, którzy zdecydowali o życiu setek kobiet w cierpieniu – z wypadającymi macicami, bólem nie do zniesienia i guzami ważącymi kilka kilogramów. A także wobec tych, którzy – na drodze spekulacji, bo jakże inaczej – sądzili, że najlepiej wiedzą, jak czuje się rodząca kobieta.

„Nazywała się Eufame MacAlyane. Była Szkotką, mieszkała w Edynburgu i miała dwadzieścia sześć lat. Kiedy w 1591 roku wydała na świat drugie dziecko, popełniła grzech śmiertelny, za który została pogrzebana żywcem.

Jej przewinienie polegało na tym, że poprosiła akuszerkę Agnes Sampson o przygotowanie napoju z kaczych jaj i mleka, aby złagodzić nim bóle porodowe. Tym samym wykroczyła przeciwko Słowu Bożemu, skierowanemu do Ewy w biblijnej historii stworzenia świata. Król Szkocji Jakub wydał wyrok śmierci. Biegli w Biblii Szkoci wykopali grób. Kiedy ziemia zakryła już usta Eufame, a ona wciąż jeszcze błagała o litość, wdeptali jej głowę pod ziemię, i kobieta się udusiła”.

„Ginekolodzy” to książka pełna krwi i śmierci liczonej w tysiącach chorych. Mimo rozwoju i talentu lekarzy, ta nowa jeszcze specjalizacja nie miała wiele do zaoferowania. Także dlatego że była spowalniana wszytskimi środkami – od wody święconej począwszy. Ale walka trwała. Z takimi emocjami – nieustannym ściganiem się z czasem, kolejnymi unikami i dostosowywaniem się do absurdalnej rzeczywistości – łączy się narracja Thorwalda.

Sylwetki mężczyzn (bo to o nich mowa w niemal całej książce), którzy decydowali się na pomoc – zgodnie czy wbrew obowiązującemu prawu – na pionierskie zabiegi i nowe metody leczenia, autor kreśli w równie interesujący sposób. Udana operacja przetoki (James Marion Sims, jeden z lekarzy każdą z trzech pacjentek operował ponad 20 razy) czy usuwanie gigantycznych guzów to momenty wielkiego napięcia w tej książce. Tym większego że z czytelniczej perspektywy trudno za każdym razem nie odczuwać przemożnej ulgi, iż medycyna takie doświadczenia ma już za sobą. Motywacje do praktykowania ginekologii wydają się ciekawym punktem startowym każdej z tych historii – każdego lekarza, który swoją pracę postanowił poświęcić płci, z niejasnych powodów od wieków nazywanej słabą. Wielu z nich decyzję o wyborze zawodu podejmowało pod wpływem emocji, litości wobec kobiet czy przejęcia losem tych, którym nikt nie zdołał pomóc. Dalsze ich losy to porażki i sukcesy, które jednemu z nich przyniosą nawet pseudonim „żonglera macicami”. „Ginekolodzy” to w dużej mierze bardzo szczegółowe opowieści o tym, jak lekarze dochodzili do kolejnych etapów wiedzy, jak rozeznawali się w działaniu kobiecego ciała i jak wielką pomysłowością wyróżniali się w poszukiwaniu antidotów na ich schorzenia. Drażnić może jedynie maniera opisywania sukcesów na tym polu. Poza oczywistymi osiągnięciami Thorwald każdorazowo wspomina, jak długo wskutek udanej operacji jeszcze żyła dana pacjentka, ile miała później dzieci lub gdzie pracowała. Często autor podkreśla, że „jej śmierć nie poszła na marne”. Zrozumiała motywacja, która za tym stoi, prawdopodobnie sprawiała wrażenie mniej uporczywej w oryginalnej postaci, w jakiej powstawała ta książka – serii artykułów prasowych.

Autorowi nie brak zjadliwości i trudno skrywanej wściekłości na historię. Na wydarzenia, które z kobiecego podbrzusza uczyniły arenę walki ideologiczno-religijnej, które z braku wiedzy i śmiałości nie raz doprowadzały do śmierci pozbawionych nadziei kobiet. Ale też na społeczeństwo, które największych pionierów i śmiałych lekarzy dręczyło niekończącymi się oskarżeniami, wyrzutami i odsądzaniem od czci i wiary. Więcej uznania zyskują kobiety, które patrząc w oczy śmierci, żądały od lekarzy natychmiastowego działania, zastosowania ryzykownych metod leczenia. Nie rzadziej nakłaniały ich do kontynuowania badań mimo porażek. Świadectwem silnych przekonań, że nadzieja nie może umrzeć, były także prośby pacjentek, aby nawet mimo ich śmierci podczas operacji czy kuracji nie przerywać badań i prób.

W dalszej części książki najważniejsze miejsce zajmują rozdziały poświęcone kontroli urodzeń i przerywania ciąży. Zrozpaczony lekarz, Wilhelm Mesinga, pytał: „Czy matka nie mogłaby przestać rodzić, zanim zabrakłoby jej sił […]? Czy to wszystko ma być wolą opatrzności?”. Przyłączający się do niego kolejni lekarze popadali w niełaskę. Ich ulotki wydrukowane w 1823 roku nie pozostały bez echa.

„Ojcowie i policjanci już pierwszego dnia urządzili polowanie na „diabelskie ulotki”. Także socjalistyczni przywódcy robotników widzieli w ich autorze wroga ludu. Przyszłego dobrobytu upatrywali nie w zmniejszaniu, lecz pomnażaniu swojej klasy – i w wytępieniu «kapitalistycznych darmozjadów».

Tylko kobiety myślały inaczej. W Londynie, Manchesterze i Birminghamie, na ponurych angielskich osiedlach górniczych, czekały całymi nocami na tajną dostawę ulotek. Te niejednokrotnie docierały do ich domów w formie opakowań świec czy chleba. Kobiety nie miały jednak żadnej władzy”.

Era pigułki antykoncepcyjnej była jeszcze odległą przyszłością. Niemal sto lat po ulotkach antykoncepcyjnych Aleck Bourne dowiedział się o gwałtach na czternastoletniej Milly Brown, które doprowadziły do jej zapłodnienia. Ciąża zagrażała jej zdrowiu – psychicznemu i fizycznemu. Humanitarnym rozwiązaniem jej tragedii była aborcja dokonana przez lekarza, który – wedle swej najlepszej wiedzy i poczucia sprawiedliwości – dokonał zabiegu. Kościół i wybrani z bezpośredniej woli Boga moraliści wytoczyli mu za to proces. Ława przysięgłych uniewinniła lekarza, a późniejsze wydarzenia mogły skłaniać do wniosku, że nikt nie będzie domagał się od kobiet donoszenia ciąży, gdy została zgwałcona, ciąża zagraża jej życiu, płód jest ciężko uszkodzony albo jej stan zdrowotny, psychiczny czy ubóstwo nie dają nadziei na pomyślne urodzenie i wychowanie dziecka. Wszelkie dane miały skłaniać do tego, aby sądzić, że to same kobiety będą pytane w tej sprawie o zdanie. I że już w XX i XXI wieku nie może być inaczej. W tych miejscach, w których autor porusza te – nadal nieoczywiste w wielu krajach kwestie – książka wydaje się najbardziej bezpośrednio związana z naszą bieżącą rzeczywistością. Złość i opór wobec przedmiotowego i nakierowanego wyłącznie na rozmnażanie ciała kobiet jest nie tylko aktualną emocją. Jest także nadal żywym sporem, co do którego – tak jak to widać w całej historii ginekologii – nie można mieć wątpliwości, że nie trzeba będzie o to walczyć. Nie tylko o prawo kobiet do godnej aborcji, jeżeli okaże się to konieczne, ale także antykoncepcji i opieki medycznej, która za cel będzie stawiała sobie ochronę zdrowia i życia, nie zaś chęć przypodobania się Kościołowi. Książka Thorwalda uświadamia bowiem jedno – gdyby nie determinacja samych kobiet i rozumnych ginekologów, barbarzyńskie praktyki medyczne nadal byłyby naszą codziennością. Ale zaraz…

Jürgen Thorwald, „Ginekolodzy”
tłum. Anna Wziątek
Wydawnictwo Marginesy
Warszawa 2016

alt