Archiwum
18.02.2011

Bohaterki tej książki boją się wykrzyczeć, postawić, zmienić swoje życie. I nie chodzi o wzniosłe hasła „walki o równe prawa”, ale o zwykłą właśnie „codzienność”.

Miłość między kobietami budzi przeważnie dwa skojarzenia. Oba mocno zakorzenione we współczesnej kulturze. Pierwsze z nich można opisać hollywoodzką sceną, kiedy dwie piękności, dajmy na to, jak w przypadku „Vicky Cristina Barcelona” Woody’ego Allena – Penelope Cruz i Scarlett Johansson całują się w miłosnym uniesieniu. Bo filmowa miłość made in USA (chociaż Allen zrobił wspomniany obraz w Europie) musi być słodka, piękna i seksowna. Obraz taki potęgowany chociażby przez przemysł filmów porno, w których dwie silikonowe lalki unoszą się w udawanej ekstazie wzajemnych pieszczot, sprawia, że patrzymy na lesbijki w sposób bardziej liberalny niż na gejów (okazywanie przez nich uczucia w miejscach publicznych w dalszym ciągu budzi śmieszność lub zgorszenie). Drugie skojarzenie ma bardziej przyziemny charakter: to bojkotujące feministki i homoseksualne pary na chociażby Pardzie Równości, przez konserwatywnych obserwatorów nazywane wciąż „brzydkimi kobietami, które nie miały faceta, więc im odbija”. To miłość w powszechnym mniemaniu brzydka, którą należy ukrywać przed światem. Tolerujemy ją, ale jeśli nie wychodzi się z nią na ulice. To sprawia, że świat lesbijek ogranicza się często do własnego mieszkania. Przez skrywanie swoich uczuć czują się osamotnione i nierozumiane. To świat nieznany. Na szczęście pojawia się pisarka Ewa Schilling i jej trzynaście opowiadań opisujących codzienność polskich lesbijek, piękne i smutne jednocześnie.

„Najgorsza jest codzienność” mówią wspólnie wszystkie bohaterki tej książki. Nie da się z nią walczyć. Rutyna jest nie do zniesienia. Codzienne obowiązki, które wykańczają. Jak w „Dniu świra”: zmęczenie już po przebudzeniu. Hańbiąca praca, przewrażliwieni rodzice, denerwujący szef czy nawet listonosz, który gdy nie otrzyma kilku groszy od emerytury, następnym razem nie pukając, zostawi w skrzynce awizo. Codzienność. I święta, które tylko potęgują samotność. Poranek, praca, jedzenie, sen. W świecie Schilling niemal nie ma dużych miast (raz pojawia się Warszawa, innym razem Wrocław jako synonim lepszego świata nad Wisłą). Wszyscy się znają, obserwują. Nie mają nawet sił postawić się komukolwiek jak w przypadku jednej z bohaterek, której sąsiadka podlewając kwiaty, zalała balkon. Należy zawołać mężczyznę, kogoś silniejszego; sama nie dam rady, nie poradzę sobie. Jestem nikim.

Czy nie ma ratunku? Czy Alina zawsze będzie spędzać święta samotnie, a Teresa mieszkać z rodzicami, Weronika – marzyć o wyjeździe do dużego miasta? Tak. Schilling nie pozostawia nadziei na lepsze jutro. Nie ma co liczyć, że sytuacja zmieni się jak za sprawą czarodziejskiej rożdżki. Alina po nocy z Ewą wróci do swojego mieszkania, Teresa zaś będzie musiała zapomnieć o paleniu marihuany ze swoją uczennicą. Jedyną szansą, co podkreśla Schilling niemal w każdym tekście, jest szukanie szczęścia w drobnych, nic nieznaczących sytuacjach, a jednak sprawiajacych, że dzień różni się od poprzedniego. O takich sytuacjach pisze autorka „Głupca”. O promyku nadziei, który i tak zgaśnie. Wróci szarość, rutyna, codzienność.

Jest taki szwedzki film w reżyserii Lukasa Moodyssona pod tytułem „Fucking Amal”. Opowiada o miłości dwóch nastolatek w niewielkim miasteczku. O tym, jak trudno poradzić sobie z akceptacją społeczną poza Sztokholmem. Obraz ten został nakręcony w 1998 roku, ale mam dziwne przeczucie, że dopiero teraz jesteśmy świadkami takiej sytuacji nad Wisłą. Z jednej strony, życie w wielkich miastach, gdzie homofobia jest coraz mniejszym problemem, z drugiej – miejscowości takie, jak (pojawiająca się najczęściej) Bielsko-Biała, gdzie sytuacja z „Fucking Amal” mogłaby się wydarzyć. Co wiecej, dzieje się, co Schilling opisuje – podobnie jak Moodysson – stawiając naprzeciw siebie społeczne uprzedzenia i zaszczutą ofiarę. Winną dlatego, że nie jest szczęśliwa; że musi udawać kogoś, kim nie jest; że nie pasuje do reszty. Tylko że w Polsce, w przeciwieństwie do Szwecji, nie można spodziewać się happy endu.

 

Ewa Schilling, „Codzienność”
Wydawnictwo Ha!Art
Kraków 2010



Bohaterki tej książki boją się wykrzyczeć, postawić, zmienić swoje życie. I nie chodzi o wzniosłe hasła „walki o równe prawa”, ale o zwykłą właśnie „codzienność”.