W swoim bardzo dobrym filmie „Frances Ha” Noah Baumbach odziera z marzeń wchodzących w dorosłość dwudziestoparolatków. Ale jest przy tym wyjątkowo ludzki, momentami wręcz pobłażliwy. „Kochaj i rób, co chcesz – zdaje się mówić Baumbach – pod warunkiem, że masz czym zapłacić za czynsz”.
Gdyby Frances żyła w latach 60. ubiegłego stulecia, z pewnością zakochałby się w niej jeden z bohaterów Godarda. Jasne włosy, promieniejąca twarz i ten dziwaczny optymizm, który rozsiewa wokół siebie. Nawet gdy idzie ulicą, robi to tanecznym krokiem, zupełnie jakby urwała się z musicalu. Tymczasem powodów do radości w życiu dziewczyny raczej brak. Wszystko, do czego się przywiązuje, jest nietrwałe – jej przyjaciółka odlatuje do Japonii, a ukochana praca robi sobie od niej przerwę i skazuje Frances na kilkumiesięczne bezrobocie. Jasne, nasza bohaterka może wrócić do rodzinnego miasteczka, ale wie, że w ten sposób pozbyłaby się resztek ambicji. Za ostatnie grosze podnajmuje więc kąt w modnej dzielnicy Nowego Jorku i odrzuca pozornie ciepłą posadkę, ponieważ cały czas marzy o zarabianiu na życie udzielaniem lekcji tańca.
Zdjęcia, narracja, podział na części – wszystko to mimowolnie nasuwa skojarzenia z kinem Nowej Fali. Ale inspiracji do „Frances Ha” należy szukać dużo bliżej. Tytułowa bohaterka jest bowiem duchową (i prawdopodobnie nie tylko, zważywszy na jej miejsce zamieszkania) sąsiadką serialowych „Dziewczyn”. Tak jak one żyje w świecie szybkich fascynacji i nieuchronnych rozczarowań. Hannah i jej koleżanki zawodzą się na wszystkim, z czym wiążą największe nadzieje – przystojny facet okazuje się związkofobem, długo wyczekiwana praca kastruje ich ambicje. A Frances? Pewnie miałaby tak samo, gdyby tylko mogła się z kimś spotykać lub w końcu znalazła sobie pracę. Leci więc do mitycznego Paryża, który irytuje ją brzydką pogodą. Niczym bohater „O północy w Paryżu” Woody’ego Allena wędruje po tych samych uliczkach, ale podczas gdy Gil Pender znajdywał na nich natchnienie, Frances nie może trafić nawet na sprawną zapalniczkę.
Młoda Ameryka ma dziś na ekranie twarz kobiety. Cudownie pospolita (a jednak wyróżniająca się z tłumu na kilometr) Greta Gerwig pięknie oddaje w swojej bohaterce wciąż tlący się płomień młodzieńczej wiary w życie, smagany ciągłym podmuchem zwątpienia. Oglądamy „Frances Ha” i naprawdę wierzymy, że ta dziewczyna jest w życiowej kropce. Mimo że silnie wystylizowany, najnowszy film Baumbacha urzeka płynącą z ekranu szczerością. W końcu gdyby Nowy Jork zamienić na Warszawę, zmieniłoby się niewiele. To samo boksowanie się marzeń z rzeczywistością, pełną taniego żarcia, kiepskich prac, wynajmowanych mieszkań i desperackiego poszukiwania związku. Choć sama Frances zarzeka się, że jest nierandkowalna, jej zachowanie mówi zupełnie co innego. A takich dziewczyn krążą po ulicach amerykańskich metropolii miliony. Może są nieco roszczeniowe, może ich wyobrażenia o świecie nieco nie przystają do rzeczywistości, ale to naprawdę sympatyczne dzieciaki. Dlatego dzisiejsza popkultura poświęca im tak dużo miejsca.
A co potem? Baumbach doskonale wie, co potem, stawiając kropkę swoim przewrotnym, niezwykle inteligentnym finałem. Oglądając go, przypomniałem sobie wersy Cool Kids Of Death: „Dziś ci wyjawię skrycie / Że chciałbym wielką czystką / Rozpocząć nowe życie / Życiorys, nazwisko, nagle zapomnieć wszystko”. I wszystko się zgadza, choć autorzy są jeszcze z tego pokolenia, które na rozczarowanie dorosłym życiem odpowiadało manifestami. To nie w stylu Frances i jej znajomych. Oni co najwyżej polubiliby to na Facebooku.
„Frances Ha”
reż. Noah Baumbach
premiera: 19.07.2013