Archiwum
22.08.2019

Force Field, czyli fantastyczne realia

Wojciech Delikta
Sztuka

  „   

Ziemi wcale nie potrzeba nowych kontynentów. Trzeba jej tylko nowych ludzi.
– Juliusz Verne, „20000 mil podmorskiej żeglugi”

 

Tegoroczna, 58. edycja weneckiego Biennale nie zbiera pochwalnych opinii. Spektakularnej imprezie, którą nazwano guilty pleasure, zarzuca się „przewidywalność”, „odklejenie od rzeczywistości”, „brak błyskotliwego nowatorstwa” i „impotencję dyskutowania o problemach”. To paradoksalne, biorąc pod uwagę fakt, że tytuł jednoczący wystawy nad laguną brzmi: „Obyś żył w ciekawych czasach”. Według kuratora Biennale, Ralpha Rugoffa, ciekawe czasy, w których przyszło nam bytować, składają się z kryzysów goniących kolejne kryzysy; z fake newsów, alternatywnych faktów i postprawd; ze złowrogich technologii; z ekologicznych katastrof i społecznych nierówności. Rugoff zebrał więc realizacje artystyczne – jak sam twierdzi – „przyglądające się prekarnym aspektom dzisiejszej egzystencji”. Dodaje też od razu, że:

Sztuka nie powstrzyma na przykład wzrostu nastrojów nacjonalistycznych i autorytarnych tendencji w różnych częściach świata ani nie naprawi losu globalnych uchodźców […]. Jednak pośrednio może udzielić wskazówek na temat tego, jak żyć i myśleć „w ciekawych czasach”.

58. Biennale przemawia wielogłosem o różnorodnych problemach współczesności, próżno jednak szukać w tej polifonii konstruktywnych wniosków czy rzeczonych wskazówek. Panuje raczej atmosfera beznadziei, aura zbliżającej się klęski i dojmujący marazm, który trudno zwalczyć. Za dowód defetyzmu niech posłuży pawilon litewski – nagrodzony Złotym Lwem – gdzie leniwe plażowanie zmienia się w operowy performans o cywilizacyjnej zagładzie. Z kolei stojąca nieopodal weneckiego Arsenału „Barca Nostra” Christopha Büchela – wrak kutra, wyłowionego u brzegów Sycylii – przypomina o blisko 700 ofiarach migracji przez Morze Śródziemne. Choć artyści z Biennale mówią o dzisiejszych czasach, wydają się nastawieni raczej na tworzenie nowych rzeczywistości i szukanie alternatywnych terytoriów, toteż w pawilonach pojawiają się wyabstrahowane plaże, archipelagi, a nawet przestrzeń kosmiczna – miejsca, dokąd można uciec.

Pole siłowe

W sukurs przytłoczeniu sztuką Biennale (nie mającemu jednak nic wspólnego z syndromem Stendhala) przychodzą wystawy rozsiane po całej Wenecji, a towarzyszące pokazom w Arsenale oraz parku Giardini. Jedna z nich znajduje się na wyspie Giudecca, będącej niegdyś dzielnicą robotniczą, dziś natomiast przekształcającej się w modną okolicę kulturalną – Giudecca Art District. W monumentalnej hali umościła się ekspozycja „Force Field. Emerging Polish Artists”, zorganizowana przez Fundację Rodziny Staraków. Udział w niej wzięło trzynaścioro polskich artystów młodego pokolenia. Wedle kuratorki, Ani Muszyńskiej, sztuka ma dla nich moc tytułowego „pola siłowego” – to łącząca ich bezpieczna przestrzeń oraz rezerwuar energii, którą czerpią, by „wtrącać się w rzeczywistość”. Niemniej „pole siłowe” kojarzy się bardziej z fantastyką naukową niż z realnym światem. Jeżeli więc force field – pojęcie-worek, do którego wrzucić można niemal wszystko – miałoby jednoczyć różnorodną praktykę młodych artystów, to właśnie za sprawą fantastycznych konotacji. A tych na weneckim pokazie nie brakuje.

Człowiek – zmutowana hybryda

Pierwszą realizacją, na którą natrafiamy tuż po wejściu do wystawowej hali, jest rzeźba Norberta Delmana „My”. Składa się ona z dwóch sąsiadujących ze sobą konstrukcji, przywodzących na myśl szkieletowe pozostałości. Choć wykonane są z syntetycznych gąbek i poliuretanowych pianek, ich formy budzą asocjacje z materią organiczną lub nawet antropomorficzną, ulegającą procesowi rozkładu. Koralowce, mikroflora, naczynia krwionośne? – trudno określić wprost ich proweniencję. Uwodzą nasyceniem barw, zróżnicowaniem faktur i misternością kompozycji, a zarazem mają w sobie coś odpychającego i niepokojącego, niczym zmutowane hybrydy rodem z postapokaliptycznych wizji. Stoją naprzeciw siebie, gotowe na konfrontację. Jak sugeruje Delman, to wizualizacje zjawiających się na horyzoncie obaw odnośnie do tego, z czym człowiek będzie musiał się zmierzyć, aby przetrwać.

Uważam, że ludzkość przetrwa wszystko. Może nie w takiej liczebności, może w innym kształcie, w innym otoczeniu, ale przetrwa. Tymczasem ta myśl jest dla mnie bardziej przerażająca niż perspektywa wyginięcia

– mówi. Futurologiczny charakter rzeźbiarskiej pracy Delmana znajduje potwierdzenie w wywiadzie z Piotrem Sikorą, opublikowanym w katalogu wystawy. To zapis rozmowy, która odbyła/odbędzie się podczas weneckiego Biennale w 2039 roku. Z tej perspektywy artysta wraca pamięcią do realizacji sprzed dwudziestu lat i z pewną nostalgią wspomina używanie plastiku, który został ostatecznie zakazany. Polskie i europejskie realia AD 2019 nazywa „jesienią średniowiecza” i informuje, że Wenecja zatonęła pod ciepłymi wodami Adriatyku.

 

Norbert Delman, „My”, 2019, fot. © Fundacja Rodziny Staraków

 

Dźwiękowa kondycja świata

Niedaleko dzieła Delmana zaprezentowana została praca Małgorzaty Goliszewskiej – film „2019 Score”, w którym muzycy Orkiestry Filharmonii Szczecińskiej odgrywają utwór oparty na danych statystycznych, diagnozujących współczesną rzeczywistość. Na kompozycję składa się dwadzieścia ścieżek instrumentalnych. Każda odpowiada jednej statystyce. Dźwięk fletu sygnalizuje, że co pięć sekund na świecie sprzedają się dwie lalki Barbie. Słyszymy, jak w ciągu minuty 300 tysięcy ton lodu topi się na Antarktydzie (skrzypce), 103 ludzi rodzi się w biedzie (fortepian), 18 osób umiera z głodu (waltornia), a w USA sprzedaje się 40 sztuk broni palnej (werbel). Jeśli wierzyć tym statystykom, w ramy jednominutowego utworu zamknięta została aktualna kondycja całego globu. „2019 Score” ma charakter konceptualnego dzieła o strukturze podlegającej transformacji. Pobrzmiewa w nim echo eksperymentów muzycznego aleatoryzmu kontrolowanego (przed wykonaniem, każdy muzyk wybiera daną statystykę, a następnie rzuca kością, by ustalić wysokość dźwięku). Kompozycja Goliszewskiej – niczym perpetuum mobile – może być odgrywana wielokrotnie i w nieskończoność, czerpiąc partyturę z ciągle zmieniających się statystycznych opisów świata – a tym samym nie tracąc na aktualności.

Współczesna kalokagatia

Swoistą dokumentację rzeczywistości stanowi instalacja „Wazy 2018” Bartka Górnego. Krakowski artysta ustawił w szklanej gablocie naczynia przypominające grecką ceramikę. Jednak zamiast antycznych amfor, kraterów czy lekytów, znalazły się w niej słoje po odżywkach i suplementach diety dla sportowców (zwłaszcza kulturystów). Te naczynia, pochodzące z odzysku, w zgodzie z zasadą zero waste, ozdobione zostały obrazami, utrzymanymi w stylu malarstwa czarno- i czerwonofigurowego. Na każdym przedstawiono jedno z ważniejszych światowych wydarzeń 2018 roku. Jest więc strzelanina w Douglas High School, śmierć ostatniego nosorożca białego w Kenii, ślub księcia Harry’ego z Meghan, pożar Muzeum Narodowego w Rio de Janeiro, ruch żółtych kamizelek we Francji czy korekta słów „Ojcze nasz”. Łącznie 40 słojów. Częścią pracy „Wazy 2018” stało się ponadto performatywne działanie Górnego, który dystans od domu do Wenecji pokonał na rowerze. Długa droga była dlań okazją bezpośredniego doświadczania świata, poznawania ludzi; osobistą pielgrzymką do aktualnego epicentrum sztuki. W katalogu wystawy artysta powtarza wielokrotnie: „Sztuka to doskonalenie ciała i ducha”. Jeśli starożytne malarstwo wazowe służyło wizualizowaniu idei kalokagatii, to „Wazy 2018” i performatywną peregrynację Górny próbuje uczynić ich współczesnymi ekwiwalentami. Greckie piękno kojarzy z rozwojem mięśni, uskutecznianym dzięki proteinowym odżywkom oraz z własnym fizycznym trudem długiej podróży. Dobro starożytnych przekuwa natomiast w działanie proekologiczne. Jak sam stwierdza:

Wysiłek, jakim jest jazda na rowerze, jego pozytywny wpływ na ciało, łączy się z przesłaniem dbania o środowisko naturalne poprzez zmniejszenie emisji CO2, co można uznać w naszych czasach za czyn moralnie priorytetowy.

Nemo sztuki

Artysta-podróżnik to też motyw z instalacji „Punkt Nemo” Kornela Janczego. Tytuł realizacji nawiązuje do oceanicznego bieguna niedostępności. Położony najdalej od jakiekolwiek lądu, swoją nazwę zawdzięcza, rzecz jasna, bohaterowi „20000 mil podmorskiej żeglugi” Juliusza Verne’a. Okrążające Ziemię sztuczne satelity pozwalają widzieć najodleglejsze i nieosiągalne zakątki świata. Janczy pyta więc: co robią dzisiejsi odkrywcy i eksploratorzy, skoro zdaje się, że terra incognita nie ma racji bytu? „Czy nie są to ludzie, którzy wolą się ukrywać zamiast odkrywać? Docierają do miejsc, które niewielu zechce odwiedzić, dzięki czemu właśnie tam mogą zaznać spokoju”. Czy są wśród nich także artyści? Janczy stworzył instalację, w której czterej artystyczni podróżnicy dryfują na tratwie ku Punktowi Nemo. Ich płeć, wiek i pochodzenie nie są znane. Skrywa je forma ubioru zlewającego się z wkomponowanymi weń abstrakcyjnymi obiektami. Pozostają anonimowi, choć ich działania nie są bezprecedensowe. Historia sztuki zna bowiem podobnych „uciekinierów”. W 1975 roku Jan Bas Ader wypłynął na wody Atlantyku, lecz nigdy z nich nie powrócił; amerykański konceptualista James Lee Byars zmarł w Kairze w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach, co stało się częścią jego enigmatycznego œuvre. Czego szukali lub przed czym chcieli się ukryć? Czyżby brzemię rzeczywistości okazało się zbyt ciężkie?

Archipelag i korzeń przybyszowy

Jak przekonuje kuratorka wystawy „Force Field”, uczestniczący w niej młodzi artyści kierują swoją uwagę w stronę

afektywnych doświadczeń, osobistych relacji, intymnych emocji. […] Zdają się akceptować fakt, że sztuka nie ma twardych narzędzi pozwalających zażegnywać polityczne, społeczne czy ekologiczne kryzysy, których są tak świadkami, jak i uczestnikami.

Słowa Muszyńskiej wykazują zaskakujące pokrewieństwo z przytoczoną już diagnostyczną wypowiedzią Rugoffa o niemocy współczesnej sztuki, która raczej obserwuje i opisuje, aniżeli znajduje praktyczne rozwiązania palących problemów teraźniejszości.

Twórcy „Pola siłowego” kreują fantastyczne dzieła-artefakty i narracje. Laura Grudniewska stawia w pofabrycznej hali minimalistyczny iluminacyjny ołtarz, sakralizując robotniczą przestrzeń. W filmie i fotomontażach zatytułowanych „Olympic Charmer” Dorota Kozieradzka kreuje sportowe alter ego, przywłaszczając sobie sukcesy ulubionych gwiazd łyżwiarstwa; natomiast malarski cykl „Land of Gods and Monsters” Macieja Nowackiego stanowi nierozerwalny splot wirtualnego i realnego uniwersum. „Wykorzystuję zarówno przedstawienia współczesne, jak i historyczne, umożliwiając ich koegzystencję” – mówi artysta.

Dzieła z „Force Field” to fantazmatyczne miejsca, zakrzywienia czasoprzestrzenne, wizje nowego człowieka przyszłości czy alternatywne opisy świata, których korzenie tkwią jednak w rzeczywistości. Metafora korzeni nie jest tu bezzasadna. Charakter sztuki zaprezentowanej na weneckiej wystawie skłania, by odczytywać ją w kategoriach artystycznych strategii atermodernizmu, którego symbolem stał się korzeń przybyszowy. Wedle autora koncepcji, Nicolasa Bourriaud, alternowoczesność jest swoistą migracją, wędrówką w czasie i przestrzeni. W przeciwieństwie do modernizmu, który wyrasta z jednego korzenia (radical), zagłębionego w pragnieniu powrotu do początku, startu od nowa, stworzenia nowego języka, altermodernizm posiada strukturę korzenia przybyszowego (radicant). Ten zapuszcza się nie centralnie, lecz w wielu różnych miejscach – penetruje rozmaite obszary geografii, historii, tożsamości. W rozprawie „Radicant” z 2009 roku Bourriaud pisał:

Imigrant, zesłaniec, turysta, wędrowiec to dominujące figury współczesnej kultury. Trwając przy terminologii botanicznej, można stwierdzić, że jednostka z wczesnych lat XXI stulecia przypomina rośliny, których rozwój nie zależy od jednego korzenia, lecz które rozrastają się we wszystkich kierunkach, wczepiając się w dane im powierzchnie tak, jak czyni to bluszcz.

Można zaryzykować stwierdzenie, że praktyka artystów z „Force Field” spełnia definicję sztuki altermodernizmu. Ukorzenia się w wielu, niekiedy odległych od siebie, obszarach i mediach. Sięga przeszłości, teraźniejszości oraz przyszłości. Wnika równie głęboko w lokalny i globalny grunt, co w rzeczywistość wyobrażeniową, fantastyczną.

Nie bez kozery idealną przestrzenią alternowoczesności jest archipelag – rój wysp, na którym można przemieszczać się z jednego lądu na drugi. Taki też układ ma polska ekspozycja. Prace zaaranżowano bez budowania relacji między nimi. To trzynaście niezależnych artystycznych wysp. W tym kontekście wyspiarska Wenecja – tło archipelagowej wystawy – wydaje się szczęśliwym, aczkolwiek wymownym zbiegiem okoliczności.

 

„Force Field. Emerging Polish Artists”
artyści i artystki: Norbert Delman, Małgorzata Goliszewska, Bartek Górny, Laura Grudniewska, Marta Hryniuk, Kornel Janczy, Tomasz Koszewnik, Dorota Kozieradzka, Magdalena Łazarczyk, Karolina Mełnicka, Maciej Nowacki, Cyryl Polaczek, Stach Szumski
kuratorka: Ania Muszyńska
Oficine 800, Giudecca, Wenecja
8.05–15.09.2019

Norbert Delman, „My”, 2019, fot. © Fundacja Rodziny Staraków