„Miejsce Wandy Melcer w historii literatury polskiej jest dzisiaj w zasadzie zatarte i zapomniane” – podaje wydany w 2001 roku słownik „Pisarek polskich”. Jej postać tak bardzo rozpoznawalna w dwudziestoleciu dzisiaj jest anonimowa. Zresztą już w 14 lat po śmierci pisarki, w 1972 roku, Agnieszka Baranowska pisała: „Obiecywała więcej, niż dała. Po latach można już stwierdzić, że w literaturze pięknej się nie ostała, jej powieści przepadł y, nieczytane, w otchłaniach bibliotek. Nie warto chyba do nich wracać”. Pomimo to w dwudziestoleciu nazwisko Melcer (Melcer-Rutkowska lub Melcer-Sztekkerowa, gdy była w związkach małżeńskich) było utożsamiane z „pisarką modną”, raczej docenioną i czytaną. Publikowała i pisała dużo, współpracowała z „Wiadomościami Literackimi”, wraz z Zofią Nałkowską była współzałożycielką Związku Literatów Polskich, działała także w Lidze Reformy Obyczajów Krzywickiej i Boya. Jej drugi tomik młodzieńczych wierszy nosił tytuł „Na pewno książka kobiety” (1920). W literaturze wcielała „ducha feministycznego” i tak też były odczytywane jej powieści (a ponieważ stanowią one ową „feministyczną Atlantydę” poświęcam tej twórczości obszerniejsze i bardziej wyczerpujące miejsce): „Józefina” (1921), „Miasto zwierząt” (1924), „Narzeczona z Angory” (1927), „Święta kucharka” (1930), „Swastyka i dziecko” (1934) oraz tom reportaży o prostytucji „Kochanek zamordowanych dziewcząt” (1934).
Z „kobiecego punktu widzenia” dokonała też krytyki ultrapatriarchalnych obyczajów gminy żydowskiej w jednej z części swego drugiego słynnego tomu reportaży „Czarny Ląd – Warszawa” (1935), dziele wytoczonym przeciwko religijnym zabobonom (także katolickim), nędzy i ciemnocie, które choć napisane z nadmiernie może wyższościowej „oświeconej” pozycji, zasługuje na oddzielne potraktowanie. Ignacy Fik w słynnym rozliczeniowym tekście „Literatura choromaniaków” jednym tchem wymienia Wandę Melcer razem z Ireną Krzywicką w kontekście walki „o równouprawnienie i […] dążenie do hegemonii kobiet nad mężczyznami” oraz „zupełnej swobody w odtwarzaniu procesów fizjologiczno-seksualnych w literaturze”. Czesław Lechicki, autor antysemickiego „Przewodnika po beletrystyce polskiej” (1935), dodawał: że cynizmem i brutalnym obnażaniem spraw najdrażliwszych prześcignęła Zapolską.
Matka Wandy Melcer, Helena ze Szczawińskich, była siostrą Jadwigi Dawidowej, współorganizatorki pierwszej w Polsce tajnej uczelni dla kobiet, zmarłej śmiercią samobójczą […]. Debiutowała w 1912 roku: nazwiskiem ojca oraz matki – Melcer-Szczawińska podpisała wiersze opublikowane w czasopiśmie „Sfinks”, które potem znalazły się w pierwszym tomiku „Płynące godziny” (1917). Nie są to wiersze najlepsze, zbyt gładkie, oznajmujące, zawczasu ukończone. Recenzująca je Zofia Nałkowska pisała:
„O poezjach panny Melcerówny nie można powiedzieć tego, co nasuwa się często wobec pierwszych prób młodego talentu: że urok ich stanowią właśnie wady, owe płodne omyłki, z których wykwita dalszy rozwój talentu. […] Nie wiem czy to właśnie jest dobrze. Wszystko tam nazbyt już od pierwszej chwili jest gotowe i nazbyt zamknięte, pozbawione […] owych młodzieńczych, naiwnych załamań głosu od nadmiaru zdziwienia, zgrozy czy entuzjazmu. P. M. cieszy się pięknością i zwłaszcza rzeczywistością życia, ale się życiu nie dziwi – i wszystko właściwie już rozumie, co na danej płaszczyźnie artystycznego odczuwania podlega poznaniu”.
[…]
W swoich przyszłych powieściach [Melcer] dotykała tematów trudnych z niemałą literacką odwagą w przekonaniu, że najczęściej wychodzi się z tego bez szwanku. Tematy ryzyka, tematy tabu oraz lęk z nimi związany pokonywała z podniesionym czołem, stosując jasną poetykę wywodu, nie internalizując (pozornie) żadnych głosów przeciwnych lub wrogich. Humor, radość i afirmacja życia okazywały się być tutaj naturalnymi sprzymierzeńcami. Udało jej się bezpiecznie dotrzeć na obszary „kobiecości” dotąd w literaturze nieznane, jednak istnieją i takie obszary, na których kategoria bezpieczeństwa już nie wystarcza, by móc opisać w nich przetrwanie. Łatwość pisania i przymus swoistej przyjemności słowa mogą być niebezpieczne. Na tym polega dwuznaczność utworów Melcer. Dzięki łatwości pióra i szukania przyjemności w tekście dotarła do miejsc trudnych, które potrafiła oswoić. Jednak kiedy indziej nie umiała się obronić przed płaskością, wypuszczała teksty zbyt gotowe i pewne siebie. Niektóre jej powieści są po prostu nieudane, rozpadają się w szwach. Lecz na innym poziomie te właśnie są najciekawsze. Dlaczego ponosiła klęskę, nie wiedząc o tym? W jakim sensie jest to klęska symboliczna i czy powinniśmy ją czytać właśnie dlatego? Jaka jest zależność między łatwością pisania a upadkiem znaczenia i co ów upadek (dziura, przerwa) za sobą kryje?
W streszczeniu rozmowy z pisarką opublikowanym w tygodniku „Kultura” w 1932 roku czytamy: „Mówimy najsamprzód o upodobaniach i ulubieniach pani domu. Wieś, psy i podróże. Z perfum: jaśmin turecki. Z rodzaju literackiego: opis”. Maria Kuncewiczowa w humorystycznym artykule umieszczonym w „Kobiecie Współczesnej” pod tytułem „Niedyskrecje o niektórych pisarkach” tak sportretowała Melcer:
„Postawa wobec życia? Zgoda bez zastrzeżeń. Podoba się wszystko. Wszystkie pory roku. Wszystkie gatunki ludzkie i zwierzęce. O szkodliwych mówi się co najwyżej «a to bestia!» i usuwa ze swego odcinka. Cokolwiek warunkuje, lub wypełnia życie – jest błogosławione. Także ból. Także brzydota. Predylekcje do bytów prostych, żywiołowych, które bez reszty mieszczą się w swojej formie. Pies namiętnie merdający ogonem, dziewczyna robotna i wesoła, żarłoczna papuga [przywieziona przez Melcer z podróży do Brazylii – A.A.] – oto najmilsi towarzysze. Istoty pesymistyczne, tonacje minorowe, książki, nasiąknięte metafizyką – służą do tego, by o nie tym jaskrawiej ostrzył się głód życia. Wanda Sztekkerowa nie szuka, nie przebiera; zagarnia rzeczywistość niczym szynkę pod masarską gilotynę. «Tak, jak idzie» – tłuszcz nie tłuszcz, żyła nie żyła – byle szeroki plaster! Bo wszystko jest najlepsze i wszystko posilne. […]
Motor twórczy – pasja wyżycia się”.
W tej karykaturze pisarki ukrywa się coś, co dla współczesnych było widoczne w postaci Melcer: jakaś afirmatywna zmysłowość, organiczność, nawet ociężałość i pogodzenie z życiem.
[…]
Nałkowska wskazuje […], że twórczość Melcer ma inną genealogię, spod znaku zmysłowo-duchowego połączenia, które było także dla niej sposobem widzenia samej poetki. Znała ją dobrze osobiście. „Lubię jeszcze konwersować z małą Melcerówną, której dwudziestoletni rozum głęboko podziwiam” – pisała w „Dziennikach” w 1915 roku. „Nieładna, choć niewątpliwie panterowata” posłużyła jej do stworzenia portretu Marcji w „Charakterach” oraz księżniczki Ady Jahniatyńskiej w „Hrabim Emilu”. Obie te postaci łączy zniewalająca pewność i zmysłowość.
[…]
Życie prywatne Melcer bez wątpienia dostarczało tematów do plotek. Rozwiedziona z pierwszym mężem, malarzem Szczęsnym Rutkowskim, wyszła powtórnie za mąż za znanego boksera, Teodora Sztekkera, dwukrotnego mistrza świata, z którym miała dwoje bliźniąt. Ta para znanej literatki „tęgiej, wspaniałej, ładnej, odzianej w futro z pantery, wracającej z zagranicy” – jak znowu opisywała ją Nałkowska – oraz kultowego sportowca, nazywanego „polską panterą”, gościła często na pewno także na ustach znajomych, a nie tylko na kartach „Dzienników” autorki „Granicy”. „To świetne ludzkie zwierzę” okazało się jednak „nieznośnym towarzyszem życia”. W 1927 roku znajdujemy kolejną wzmiankę o młodszej koleżance u Nałkowskiej: „W literaturze nie dzieje się jej dobrze, mimo subtelnego talentu, który tak lubię, w życiu ostatnio też nie najlepiej”. Obie pisarki przyjaźniły się i często razem współpracowały. W 1919 roku Nałkowska zwerbowała Melcer do pracy w Biurze Propagandy Zagranicznej przy Prezydium Rady Ministrów, gdzie sama pracowała i była jej przełożoną. Obie podejmowały działaczki angielskie z Women League for Peace and Freedom, które zwróciły się z prośbą o utworzenie ich przedstawicielstwa w Polsce, co zresztą niestety nie doszło do skutku. W 1931 roku Melcer zaprosiła Nałkowską do zwiedzenia Jugosławii i Grecji wraz z grupą współpracowniczek „Kobiety Współczesnej”, które po wydaniu dwóch numerów specjalnych poświęconych kobiecie jugosłowiańskiej i tureckiej zostały zaproszone przez organizacje kobiece tych krajów. Jednak „Ta wycieczka, w gronie pracujących kobiet – komentowała sama Melcer po latach – nie weszła w zestaw literackich zainteresowań [Zofii], odchodziła ona bowiem od spraw kobiecych, wkraczając na arenę najpierw krajową, a potem już światową”. Tymczasem Nałkowska w 1935 roku umieszcza takie wspomnienie:
„Wieczorem – nagle, bez zaproszenia, ani telefonu – zjawia się Wanda Melcer. Mówi się o jej domu i dzieciach, pięknych bliźniętach, które zostały jej po odeszłym, powtórnie ożenionym i wreszcie umarłym Sztekkerze. Później o ostatnich książkach kobiecych, o hierarchii talentu i jej na niej szczeblu (mniej dobrym niż jej powiedziałam i niż spodziewałam się po niej kiedyś). A wreszcie – jak dawniej – o mężczyznach”.
Jednak powieści Melcer nie zasługują na całkowite zapomnienie, nawet jeśli jej miejsce w hierarchii kobiecych książek dwudziestolecia jest niższe, niż można było oczekiwać. Bez wątpienia są one jednymi z najważniejszych utworów reprezentatywnych dla „fazy emancypacyjnej” późnorealistycznej polskiej prozy kobiecej lat 20. i 30, na którą wskazuje szwajcarski polonista German Ritz. Na początku XX wieku walka płci staje się hasłem kultury, a kobiety i mniejszości seksualne przestają już być głosami czy rolami, którym udzielono gościny w tekście męskim. Pojawiają się rozmaite strategie mówienia „własnym głosem” i walki o wstęp na literacki Parnas, jak np.: zaspokajanie „egzotycznych” oczekiwań, kamuflaż w formie sublimacji homoseksualnej czy kobiecej transgresji płciowej (jak w przypadku Marii Komornickiej/Piotra Odmieńca Własta, chodzi tu także o przyjmowanie męskich pseudonimów przez wiele innych autorek) lub emancypacja. Emancypacja właśnie w dwudziestoleciu staje się udziałem polskiej literatury kobiecej – jak pisze Ritz – w odróżnieniu od literatury homoseksualnej. Ta ostatnia zatrzymała się na modernistycznym dylemacie sztuka czy emancypacja (artyzm lub zaangażowanie), wybierając sublimację pożądania i w swoim mniemaniu ochronę sztuki. Jednak wydaje mi się, że ów dylemat mimo wszystko pobrzmiewa echem w literaturze kobiecej i jest powodem trudności jej jednoznacznego zaklasyfikowania pod względem literackiej wartości. Taka autorka jak Irena Krzywicka świadomie odrzucała kwestie formalne i pytania o styl na rzecz napisania tożsamości „nowej kobiety”. Jako pisarka poniosła jednak klęskę. Z kolei atakowana przez Krzywicką Maria Kuncewiczowa, prawdziwa i namiętna królowa stylu – zwłaszcza w swych wczesnych utworach – poniosła klęskę emancypacyjną, gdyż poddała się karkołomnemu procesowi uniwersalizacji, zachowując miejsce na literackim Parnasie. Twórcza droga i strategia literacka Melcer przebiega gdzieś między tymi dwoma biegunami, znamienne, że nie zapewniły jej one należytego miejsca ani w pamięci literatury polskiej, ani w alternatywnej pamięci feministycznej (np.: w ogóle nie wspomina o niej Sławomira Walczewska w książce, opisującej historyczne ramy dyskursu feministycznego w Polsce Damy, rycerze i feministki, a słownik Pisarki polskie nie wymienia jej najciekawszych z punktu feministycznego widzenia powieści).
Agnieszka Baranowska w swym pionierskim szkicu o Wandzie Melcer z 1986 roku układa jej powieści (od „Józefiny” i „Miasta zwierząt”, przez „Narzeczoną z Angory” i reportaże „Kochanek zamordowanych dziewcząt”, po „Świętą kucharkę”) następująco:
„Po utworach ukazujących kobiety jako luksusowe przedmioty lub emancypujące się samodzielne istoty, po publicystyce kobiecej ubranej w kostium psychologiczno-obyczajowych fabułek pisała o Polsce końca lat dwudziestych z punktu widzenia kobiety pochodzącej z nizin, z ludu, kucharki i służącej”.
Te trzy pierwsze powieści: „Józefina”, „Miasto zwierząt” i „Narzeczona z Angory” można wyodrębnić ze względu na próbę wyartykułowania czy wzmocnienia wzoru „nowej kobiety”.
Typ new woman, jak pisze Elaine Showalter w książce „Sexual Anarchy. Gender and Culture at the Fin de Siècle”, rozprzestrzenia się w Ameryce i Europie od końca XIX wieku. Stawiając tezę o podobieństwie końca wieków XX i XIX, badaczka opisuje je w kategorii charakteryzującej je „anarchii seksualnej”. Pomieszanie płci, zakłócenie tożsamości płciowej rozpoczyna się mniej więcej w latach 1880–1890, wraz z narodzinami pojęcia „feminizmu”, procesem Oscara Wilde’a, modą na męski homoseksualny estetyzm i dandyzm oraz na kobiecy transwestytyzm (który otrzymał potem swoją literacką figurę w androgynicznej postaci Orlando u Virginii Woolf). Ówczesna męska oraz kobieca awangarda estetyczna przewartościowuje strukturę relacji klasy i płci. Pojawia się kilka nowych wzorów tożsamości społecznej, naruszających system rodziny – kawaler, dandys, niezamężna kobieta. Nie jest ona tym samym, co XIX-wieczna kategoria „panny na wydaniu” lub „starej panny” i w szczególny sposób, bardziej niż nieżonaty mężczyzna, rozbija ona binarny system ról seksualnych i kulturowych. Pozbawiona męskiego opiekuna nie posiadała ona żadnej reprezentacji społecznej. Widać to zwłaszcza w wiktoriańskiej debacie, w której sprzeciwiano się przyznaniu prawa do głosowania kobietom, gdyż zgodnie z literą prawa jej interesy miał reprezentować mąż. Argument ten tracił ważność wobec kobiet niezamężnych, które jako pozbawione prawa głosu określano „flipperkami”. Nazwa ta występowała czasami zamiennie w określeniem new woman. Na przykład Zelda Fitzerald, traktowana dzisiaj jako uosobienie „atrakcyjnej, zuchwałej, żądnej przyjemności, nowej kobiety lat 20.”, opublikowała w czerwcu 1922 roku w „Metropolitane Magazine” „Pochwałę kobiety wyzwolonej”: „Kobieta wyzwolona flirtuje, ponieważ ją to bawi, nosi jednoczęściowy strój kąpielowy, ponieważ ma świetną figurę, maluje się, pudruje, chociaż wcale nie jest to konieczne, odrzuca wszelką nudę, ponieważ sama nie jest nudna”. Jej panieństwo to „długi okres blasku, wspaniałości, odwagi, co powinno być udziałem każdej prawdziwej i dobrej flipperki”.
Fragment książki „Zapomniana rewolucja. Rozkwit kobiecego pisania w dwudziestoleciu międzywojennym”, wydanej nakładem Instytutu Badań Literackich. Z autorką, Agatą Araszkiewicz, będzie można się spotkać w piątek, 23 października o godzinie 18.30 w poznańskim Składzie Kulturalnym Jeżyce przy ulicy Szamarzewskiego. Więcej o książce i spotkaniu.