Archiwum
11.08.2014

Fekalny taniec śmierci

Katarzyna Nowaczyk
Literatura

Gówno jak śmierć wszystkich zrównuje.

Nigdy bym nie przypuszczała, że jakikolwiek tekst pisany z myślą o publikacji rozpocznę tak obscenicznym słowem. Jeszcze do niedawna okryłabym się rumieńcem, twierdząc, że to temat niewart uwagi, lecz bezsprzecznie – ukrycia. Mogłabym w nieskończoność opisywać rozbudowany repertuar praktyk piętnujących wstydliwy akt defekacji, czując przy tym misjonarską satysfakcję ocalania kultury…

Do czasu. „Ciemna materia. Historia gówna” Floriana Wernera właśnie takie postawy i całą litanię eufemizmów i przemilczeń unieważnia, forsując tezę, że „kultura ludzka zasadza się na ekskrementach”. Jakkolwiek prowokacyjne może się to wydawać, po lekturze książki Wernera temat spod ciemnej gwiazdy okazuje się pretekstem do snucia pasjonującej historii o życiu i śmierci, sztuce, pieniądzach czy nawet Bogu (sic!).

Fekalia i wszystkie wątki im towarzyszące wywołują na przemian wstręt i śmiech. „Gówno” jest przedmiotem niezliczonej ilości dowcipów średniowiecznych sowizdrzałów, aż po współczesne programy w stylu Jackass. „Gówno” jest zawsze na niewłaściwym miejscu, a samo słowo nigdy nie znajduje dla siebie odpowiedniego kontekstu społecznego, dlatego właśnie stanowi niewyczerpane źródło komizmu. Samo słowo nie śmierdzi, nie budzi obrzydzenia, choć „werbalna kupa”, najchętniej wypowiadana w obcym języku (merde, Scheisse, shit) odmieniana przez wszystkie przypadki i rodzaje działa dywersyjnie, jest obraźliwa i należy do tak zwanego shittalking – co zostaje błyskotliwie wyjaśnione jako „oblewanie werbalną gnojówką”. Dopiero kiedy mamy kontakt z samą materią (a może raczej antymaterią) czy wręcz koprofagią (zjadaniem ekskrementów), której autor poświęca spory fragment, budzi ona skrajne obrzydzenie i jest wyrazem najwyższej pogardy oraz bezsprzecznie przejawem utraty godności ludzkiej.

Werner śledzi w literaturze dawnej i współczesnej sceny obcowania z ekskrementami. Soczyste przykłady znajdziemy chociażby w austriackim dramacie „Prezydentki” Wernera Schwaba, kipiącym od fekalnego humoru „Gargantui i Pantagruela” Rabelais’a czy bestsellerze Charlotte Roche „Wilgotne miejsca”, a także książeczce dla dzieci „O małym krecie, który chciał wiedzieć, kto mu narobił na głowę”. Werner przywołuje nawet fragmenty dzienników i prywatnej korespondencji Marcina Lutra, który cierpiał rzekomo na niezwykle dokuczliwie zaparcia, z czego zwierzał się przyjacielowi, nie pomijając najmniejszych szczegółów. Również, o czym donosi autor, „uczucie zastoju” nieobce było Tomaszowi Mannowi, który jednak nie widział powodu, by uważać tę dolegliwość za wstydliwą.

W literaturze jednak poważni bohaterowie zawsze oddawali się tylko sprawom poważnym, wielkim ideom i namiętnościom – co swoje mocne uzasadnienie znajduje  już w antycznej tragedii, wszelkie zatem „bóle brzucha, wzdęcia czy biegunki” stały się domeną bohaterów komicznych. Wielcy bohaterowie i piękne kobiety nigdy nie miały przyzwolenia na tak przyziemne czynności, jak pocenie się, oddawanie moczu i kału, a na potwierdzenie tej zasady warto przywołać znamienny przykład leczenia nieszczęśliwie zakochanego ekskrementami wybranki serca!

A cóż dopiero mówić o Bogu w tym kontekście! Ciekawe rozważania podejmuje przytaczany w książce Milan Kundera, który w „Nieznośnej lekkości bytu” stwierdza: „fakt, że człowiek musi srać, a Bóg nie, ma daleko idące konsekwencje teologiczne”. Dalej Werner pogłębia analizę tematu: „równie skomplikowaną kwestią jak stosunek Boga Ojca do gówna jest pytanie o procesy trawienne jego Syna”. Skoro człowiek jest stworzony na Jego obraz i podobieństwo, czy można przypuszczać, że jest to podobieństwo wybiórcze, nie obejmujące kwestii fizjologicznych? Jeśli jednak Jezus defekował naprawdę, jak mówią wierzenia ludowe, czy jego ekskrementy są czymś szczególnym i uzdrawiającym? Z takimi pytaniami pozostawia nas „Ciemna materia”.

Ale gówno jest także, a może przede wszystkim sprawą diabelską. „Diabeł jest uderzająco zafiksowany analnie” – stwierdza Werner. Piekło staje się metafizycznym ustępem, ale też miejscem, gdzie ludzie zanurzeni są w kale, a znamiennymi tego przykładami są „Ogród rozkoszy ziemskich”z tryptyku „Piekło” Hieronima Boscha czy opis jednego z kręgów piekła Dantego.

Współczesne sztuki wizualne i performans. idą o krok dalej. Ekskrementy nie tylko funkcjonują jako metafora czy dosłownie temat dzieła, lecz także jako artystyczny budulec, materiał przetworzony i zastosowany w rozmaitych wariacjach i funkcjach. Indeks „artystów fekalnych” jest dość pokaźny, ale sensy ich działań są z pewnością w każdym przypadku odmienne. Inaczej kupa funkcjonuje u akcjonistów wiedeńskich, których działania osadzone są w kontekście sztuki lat 60., obnażającej mieszczańską zaściankowość Austriaków, inaczej u Piero Manzoniego, który zapakowuje swój stolec w puszki i sprzedaje galeriom, wystawiając na wielką próbę rynek sztuki, jeszcze inaczej u Paula McCarthy’ego, który w prowokacyjnych orgiach, udostępnianych widzowi zazwyczaj w formie wideo, posługuje się raczej rozmaitymi imitacjami wydzielin. Tam, gdzie widz uczestniczy w przekraczaniu granic tabu i realnie obcuje z abiektem, wystawiając na próbę swoje zmysły, siła rażenia jest znacznie większa, niż gdy pozostaje obserwatorem, oddalonym i zdystansowanym odbiorcą. Niemniej skala szoku i moc oddziaływania są tak duże, bo jak wyjaśnia Werner: „Gówna nie trzeba tłumaczyć, żeby mogło oddziaływać. Ono po prostu jest”.

Autor jak rzetelny badacz tropi kolejne wątki, przykłady i możliwości interpretacji w sztuce, religii czy w nawet kontekście ekonomii – jak się bowiem okazuje – gówno może być także przejawem dobrobytu. Werner podchodzi do tematu z dużą precyzją, nie ulegając pokusie parodiowania, obśmiewania, choć temat jak chyba żaden inny może do tego skłaniać. Niezwykły jest język – giętki, zabawny, metaforyczny, a jednocześnie nieunikający dosadnego prezentowania poruszanych zagadnień. To język, który transparentnie mówi o sprawach wstydliwych i należących do sfery tabu, lecz nie obraża, nie zniechęca, lecz tylko oswaja z tym, co najbardziej ludzkie. Ogromna w tym zasługa tłumaczki Elżbiety Kalinowskiej, choć w posłowiu zwierza się ona czytelnikowi z trudności translatorskich:

„Kultura ludzka zasadza się na gównie” – tak w tłumaczeniu powinno brzmieć pierwsze zdanie tej książki. Powinno, a nie brzmi. I nie jest to wynik ingerencji redaktorki, lecz autocenzury. Jaki był jej powód? Ano pewnie ten sam, który każe nam, zdaniem autora, używać słów pochodzenia obcego, gdy przeklinamy…

Niezależnie od zmagania się z medium języka, „Ciemna materia” stanowi pogłębioną analizę kulturowo-antropologiczną, a nawet filozoficzną, wymykając się banałowi parodystycznych uproszczeń czy wymijających twierdzeń… I choć to z pozoru niewiarygodne: „nasz stolec jest wielkim egzystencjalno-filozoficznym znakiem zapytania”. Ręka w górę, kogo to nie dotyczy?

Florian Werner, „Ciemna materia. Historia gówna”
przekł. Elżbieta Kalinowska
Czarne
Wołowiec 2014

alt