Na okładce rozdarty materiał, spod którego wyziera kolejny (ten sam) materiał. Materiał na książkę. Demaskacja zbiorowych przesądów i ich gromadzenie w pitagorejskie zbiory liczbowe – gdyby pragnąć za wszelką cenę nie oceniać książki po okładce, tomik zostałby pozbawiony kluczowego aspektu, co w ramach myślowych podziałów stanowi prawdziwie pożyteczny efekt liberackiego przewrotu. Oto bowiem okładka ujawnia charakter nie tylko wierszy, ale i sięgającego po nie Czytelnika – nieustanne rozpruwanie, rozsznurowywanie kolejnych szwów to ich wspólne tryby. Czytelnik, widz, użytkownik (v-user) z zacięciem zdrapuje warstwę ozdobnej tkaniny po to, by ujrzeć kolejną i ponowić czynność – za zdrapywanymi warstwami zawsze ukrywają się warstwy do zdrapania. Drapie zatem, tnie, trze. I tak bez końca, bez przerwy płynie nieustająca „Rozmowa” z Autorem – nauka alfabetu, innego ciała, ego, wspólna noc, nic. Cięcie.
„Powieki” Zenona Fajfera więżą i wiążą. Działają pętlowo, a ich perseweracyjna zdolność każe za każdym razem zaczynać od nowa, by nie zamknąć (się). Emanacje czy też e-manacje łączą z (herbacianą, rozmowną) esencją, która nie wyraża zgody na jakąkolwiek esencjonalność (nie wspominając o racjonalnej sensowności), która staje się maniakalna, sensualna. Ale i nie, i rodzaj wzniosłości, nostalgii, marzenia o referencji i prawdzie także tu jest (staje się). To projekt totalny, totalny w całkowitej autonegacji. Totalność bez totalizacji, totalność negująca jakąkolwiek totalność – by zapętlać dalej; rodzaj nihilizmu wszechobecności (skoro jest wszystko, to nie ma nic; skoro jest nic, to może być wszystko itd.). Jest doświadczenie, ale i jego tekstowa niemoc (obok kochanków muszą leżeć apostrofy i myślniki), jest dramatyczność, spazm, ale i ironia, jest dramaturgia, ale i asocjacyjność, jest romantyczne natchnienie, ale i pitagorejska precyzja p-odliczeń słów (które bywają podłe jak każdy człowiek), jest abstrakcja i akcja, męskość i kobiecość, erotyka i metaerotyka, Mickiewicz i reality-show, czas i przestrzeń (z Lessinga – symultaniczność i chronologiczność), zarodki i zwieńczenia, dzieciństwo i dorosłość, śmierć i umie-ranie, Wschód i Zachód, utopia i realność, wszystko i nic, a także wszystko albo, lub, ewentualnie. Wreszcie jest pismo (orientacja pionowa i pozioma, autonomia i kontekstowość wierszy, części, tomu – makrostruktura i mikrostruktura) i brzmienie (nieoczywisty, ale tym intensywniejszy (bo ukryty) rytm, lingwistyczne brzemię, wyczuwalne tempo). Antynomie, dualizmy wykluczają się i kluczą między sobą, wywołują rozdarcia poetyckiej materii, dążą do harmonii bądź – co najmniej – charmonii; układają się w rebus, rebis, pozostają szeroko zamknięte. Poza anty- (tradycyjnością i awangardowością, normatywizmem i logoreą) jest bowiem efemeryczne między-: międzyludzkość, międzytekstowość, międzysłowność. Interteksty (i błyskotliwe, choć często gorzkie, naoczne, autocytaty) uwydatniają interaktywność tomu, który każdym słowem, każdym wyłaniającym się i unikającym spojrzenia „na pierwszy rzut oka / ucha / ust / nosa” zdaniem domaga się kontrasygnaty. Inny, nadawca i adresat, mimo śmierci (autora, tekstu, odbiorcy – nie tylko w poezji cybernetycznej czy nurtach posthumanistycznych, ale i w samotności twórcy, który pisze „muzom a komu innemu” – w intonacji wznoszącej; w opadającej to właśnie kto inny jest istotą poezji, co wcale się nie wyklucza), musi być (uważny, bo ważny), musi (t)rwać kolejne powłoki powiek (tego, co powie-dziane). Inny to także proces zmian, zamian swoj(ski)ego na obce, bez auto(te)matyzmu oswojenia (wbrew medialnej rzeczywistości kakofonii głosów i glos, poetyk i etyk). Cięcie.
Zaskakuje przewrotna totalność semantycznych marginesów – słowa to konstelacje liter, ale i liczb, przestrzeni, obrazów. Kabalistyczne układy przeszywają na przestrzał kombinatoryczną aleatorykę cyfr i cyfryzacji. Mocny, idiomatyczny wers buduje algorytm jednostkowy, asystemowy system, ogłasza rodzaj błędu i dezerteruje z liczbowych struktur matematycznych w symbol. Błąd to sens, podmiotowość jednorazowych zespoleń Człowieka (Autora i Czytelnika) z pitagorejską liczbą doskonałą. Każde cięcie, każde odejmowanie i dzielenie pomnaża znaczenia w nowy (przes)twór słowny, z własnymi (uniwersalnymi) regułami i horyzontami, jak z utopii Peipera, wbrew utopii dadaistów. Cięcie.
„Powieki” otwierają świat odbić i masek, teatralno-telewizyjnych inscenizacji. Voyerystyczna skłonność jest jedynie podsycana, symulowana (po Baudrillardowsku) – nie można dojrzeć spektaklu z perspektywy środka sceny, na której odbywa się przedstawienie (maski masce, nadawcy adresatowi, słowa słowu i vice versa, bez końca); przedstawienie odgrywane aż do upadku (prze-i-staczania, z rozbrzmiewającą akustyką dna). Ale nawet upadek jest zasłonięty, nawet upadek to (szczęśliwy) upadek zasłony lub – co najwyżej – inscenizowany spadek formy (formuły? formaliny?) dla bałwochwalczych triumfów treści. Udane (prze)życie literackie daje (wy)łącznie udawanie, zasłanianie, ukrywanie – bardzo to derridiańskie, zwłaszcza nietzscheańsko-derridiańskie (a zatem kobiece), z „Ostróg”. Ekran czy też e-kran (oko wewnątrz oka) podbija stawkę, zamyka w klatce autoteliczności inscenizacyjnej, łączy poezję (anty-prozę), liberaturę (anty-literaturę klasyczną, przezroczystą) i literaturę cyfrową (anty-literaturę tradycyjną, referencyjną) – a z nawiasów usuwa „anty-”. Ucieka przed zastygnięciem, przed oczy-wistością, przezroczystością, choć od kinowych, spektakularnych przezroczy nie stroni(c). To poezja, która nieustannie się wyprowadza – z mieszkania, z ciała, z (ciała) tekstu, z inności, ze stanów granicznych, z równowagi i różnowagi; to poezja e(ks)mitowana późną nocą. Tworzy rodzaj nihilistycznej transgresji, samonapędzającej się i samopochłaniającej. Im bardziej zanika, tym silniej uwydatnia, uJAwnia swój idiom, swój dom (z którego wychodzi i nigdy nie wraca – bo wraca wciąż). Im bardziej neguje, tym mocniej powołuje i przywołuje do (prze)życia – „składaj” wyłania się podczas składania, maska ukrywa się za maską. Co powie, to trze, powie, trze, powie-trze. Cięcie.
Dialogowa kontrasygnata, „Rozmowa” z Autorem nie znajduje końca i wciąż się zapętla, pętli ze świadomością omijania esencji (choćby herbaty) – tkanina wyziera zza tkaniny, opowieść wypływa spod powiek. Po wieki, przywołuje Cię-
Zenon Fajfer „Powieki” (fragment)
realizacja: Olga Rybacka
Zenon Fajfer, „Powieki”
Wydawnictwo FORMA
Szczecin, Bezrzecze 2013