Jest w dorobku Hirokazu Koreedy taki oto film: dwie rodziny na skutek błędu położnej od sześciu lat wychowują cudze dzieci. Skrajny przypadek z „Jak ojciec i syn” posłużył testowaniu skomplikowanych relacji między najbliższymi. Od tego czasu niewiele się zmieniło. Japończyk po raz kolejny doprowadza swoich bohaterów do sytuacji granicznej, stawiając pytanie, która z rodzin jest sobie bliższa: czy biologiczna, która wydaje na świat, czy może zastępcza, którą zamiast widocznego dla wszystkich pokrewieństwa łączą miłość i przywiązanie do wspólnego życia? Co czyni z nas rodzinę? I wreszcie: kto ma prawo to osądzać? Prostych odpowiedzi udzielają „Złodziejaszki” – najlepszy film Koreedy.
Nietrudno się domyślić, że zdecydowanie lepiej od nazwiska i genetycznych kodów odziedziczyć empatię i pamięć o przeżytych razem chwilach. Wspaniałość klanu tytułowych złodziejaszków polega właśnie na tym, że nikogo nie łączą w nim więzy krwi. Ot, tak się dobrali. Żona nie jest wcale niczyją żoną, babcia nie jest nestorką niczyjego rodu. Ale mimo niezgodności w metrykach łączy ich jakieś szczególne duchowe pokrewieństwo. W domu pojawiają się również dzieci – chłopiec, zdaje się, został porzucony przez swoich rodziców; najmłodszą dziewczynkę znaleziono zamkniętą na balkonie – głodną, zaniedbaną, posiniaczoną, z rozległymi bliznami. W nowym domu, mimo skromnych warunków, nie wydarza się im już nic złego. Każde z nich otrzymuje dużo ciepła i oczyszczającego uśmiechu, który pozwala odmalować najczarniejszą rzeczywistość. Kiedy wywołujesz u kogoś uśmiech, otwierasz przed nim świat i dajesz mu siłę – zdaje się brzmieć życiowe motto przybranych opiekunów. W tym ciasnym mieszkaniu każdy wierzy, że człowiek ma prawo wybrać sobie rodzinę, a związki budowane z własnej woli wcale nie muszą być gorsze, skoro pozwalają znaleźć ukojenie i pełnię szczęścia. Razem znaczy raźniej – to naczelna zasada konstruująca ich odrębny, prywatny świat.
Z wzajemnej bliskości wyłania się projekt kina lirycznego, w którym Koreeda swoim zwyczajem celebruje uroki bycia z najbliższymi. Kina przepełnionego wszystkim, co zwyczajne, codzienne, na pozór błahe. Świat tytułowych złodziejaszków sprowadza się do mieszkania wielkości kilku mat tatami. Bywa tak, że dzieci spędzają leniwe dni w szafce wnękowej, innym razem, nie potrafiąc usiedzieć na miejscu, kręcą się bez celu, zaglądają do kipiących garnków. Wszyscy chodzą sobie po głowach, wszyscy w równym stopniu celebrują codzienne rytuały, zwykłe czynności – zasiadają na przykład do wspólnych posiłków, które zdecydowanie wykraczają poza przyjemność spożywania. Każdy zarabia na to, jak może, a czy uczciwie, to już inna sprawa. Jedni domownicy okradają okoliczne warzywniaki, inni pobierają nielegalnie emeryturę, a niektórzy nawet występują w erotycznych pokazach peep-show. Mimo tych ewidentnych grzechów historia opowiedziana przez Koreedę pozbawiona jest sensacyjności czy interwencyjnego stylu. Liczy się, że bez względu na skromne warunki bytowe czy obrane metody przetrwania tworzą oni zgrany, kochający się zespół. To pewnie dlatego jego obraz skupia na sobie w pełni zasłużoną uwagę – „Złodziejaszki” otrzymały w zeszłym roku Złotą Palmę jako najlepszy film festiwalu w Cannes.
Idylliczny świat, jaki udało im się stworzyć, nie może jednak trwać wiecznie. Kiedy sekrety zaczynają wychodzić na jaw jeden po drugim, Koreeda zmienia całkowicie optykę filmu. Temat podniesiony w „Złodziejaszkach” zawiera wyraźne odniesienie do społecznej definicji tego, co powszechnie uznaje się za prawdziwą rodzinę. Czy wychowanie bezprawnie przygarniętych, niechcianych dzieci może zostać zaakceptowane przez wymiar sprawiedliwości? Czy stworzenie im podstawowych warunków do życia, zapewnienie poczucia bezpieczeństwa oraz bycia kochanym jest wystarczającym dowodem na dobre i szlachetne intencje? W „Złodziejaszkach” żadne argumenty ufundowane na emocjach nie mogą odnieść skutku, kiedy nad domem bohaterów zbierają się czarne chmury, a przez okno wchodzi instytucjonalny chłód wsparty na retoryce państwa i prawa. Policja interweniuje, decyzje zapadają, więź zostaje rozbita. Pozostaje tylko rozdarcie, które niesie ból w sercach i głowach złodziejaszków. To, co widzowi wydawało się ratunkiem dla niechcianych dzieci, dla innych nosi znamiona przestępstwa i porwania. „Czy urodzenie dziecka automatycznie czyni kogoś matką?” pyta jedna z bohaterek w przejmującej scenie przesłuchania. Skala i konsekwencje błędnej oceny sytuacji przez opiekę społeczną pokazują bezsilność jednostki wobec systemu, patriarchalnej tradycji i społeczeństwa.
Hirokazu Koreeda zawsze mówił nam coś ważnego. Przesłanie, które tym razem niesie – nie bójmy się tego określenia – rodzina tytułowych złodziejaszków, jest to samo, co przed wieloma laty: dzieciństwo stanowi dla każdego człowieka decydujący etap życia. Historia zatacza w tym miejscu koło. „Dziecięcy świat”, jeden z wczesnych filmów Koreedy, poruszał problem porzucenia dzieci przez rodzoną matkę, a przede wszystkim utraty ich niewinności. W przypadku „Złodziejaszków” jest podobnie – jeszcze niedawno codzienność małych bohaterów dryfowała od jednej domowej awantury do kolejnej, a dni upływały na liczeniu siniaków. Słowem: znali tylko świat, który wcale ich nie potrzebował. To smutne spostrzeżenie łączy się z filmem „Kafarnaum” Nadine Labaki. Dwunastoletni chłopak pozywa do sądu swoich biologicznych rodziców o to, że wydali go na ten brutalny świat, na który wcale się nie pchał. Kino coraz częściej pragnie nie tyle wzbudzić w widzach rozpacz, ile wywołać oburzenie i zmusić do zastanowienia się nad problemem dzieci, które czują się samotne, porzucone, zaniedbane, ponieważ nigdy nie zaznały zacisza ogniska domowego. Koreeda i Labaki mówią jednogłośnie: gotowość do doświadczenia rodzicielstwa wymaga zasadniczego przemyślenia i przewartościowania swojego życia.
Tyle że kiedy już zdobędziemy się na ten odpowiedzialny gest i dorośniemy do tego, by wychować swoje dzieci, może być to niezapomniana przygoda. W jednej z najpiękniejszych scen filmu – na plaży – widzimy, jak rodzina tytułowych złodziejaszków wchodzi razem do wody. Trzymają się za ręce, skaczą niezdarnie po nadmorskim piasku. Nawet szum fal nie jest w stanie zagłuszyć ich śmiechu. Na brzegu zostaje babcia, która patrząc na nich z daleka, wyszepcze tylko jedno słowo: „dziękuję”. W życiu nie ma wszak nic piękniejszego i bardziej pasjonującego niż szczera troska o drugiego człowieka, niż poczucie bycia kimś ważnym u boku kochającej się rodziny, która w dzisiejszych czasach jest niczym enklawa luksusu. To przepiękna myśl. Koreeda wypełnił nią każdy kadr swojego filmu.
„Złodziejaszki”
reż. Hirokazu Koreeda
premiera: 22.03.2019