Archiwum
07.02.2011

Elektroniczni wikingowie bez Lennona

Michał Jadczak
Muzyka

Słuchając muzyki granej przez czterech dżentelmenów z północnych stron Europy, nietrudno sobie wyobrazić, że Lennona nigdy nie było.

„Imagine there’s no heaven, it’s easy if you try…” śpiewał w 1971 roku John Lennon, legenadrny wokalista The Beatles. „Imagine There’s No Lennon” głosi dzisiaj okładka nowego albumu norweskiej Apoptygmy Berzerk. Tytuł o tyle przewrotny, że nie ma nic wspólnego z kultową piosenką ani tym bardziej z samym Lennonem. Jest po prostu ciekawą parafrazą słynnego wersu otwierającego tytułowy utwór z albumu „Imagine”. Z drugiej strony, słuchając muzyki granej przez czterech dżentelmenów z północnych stron Europy, nietrudno sobie wyobrazić, że Lennona nigdy nie było.

Apoptygma Berzerk wyróżnia się na tle norweskiej sceny muzycznej. Generalnie rzecz biorąc, Norwegia znana jest szerokiej publiczności głównie z black metalu i jazzu. To przedstawiciele tych dwóch gatunków święcą największe tryumfy na światowym rynku i niewiele jest szeroko znanych artystów tworzących coś innego. Podobnie jest z Apoptygmą, która rozpoznawalna jest właściwie jedynie w Europie, głównie w Niemczech i Skandynawii. Nie ma w tym nic dziwnego, bowiem Berzerkerzy wykorzystują wystarczająco dużo elektroniki i gitarowego grania, żeby przypaść do gustu fanom industrialu (a jak wiadomo, w Niemczech industrial jest kochany od dawien dawna), są także wystarczająco pesymistyczni, by połączyć się nicią zrozumienia z metalową sceną skandynawską. I chociaż stylem przypominają raczej elektroniczną wersję Anathemy, bardzo przyjemnie się tego cudacznego miksu słucha.

Co ciekawe, Apoptygma Berzerk powstała w roku 1989, a więc mniej więcej w tym samym czasie, kiedy pojawiały się pierwsze zwiastuny black metalowej zagłady. Nie wiadomo, jak wyglądały muzyczne początki zespołu, wiadomo natomiast, że jeden z dwóch członków-założycieli, Jon Erik Martinsen opuścił szeregi Apoptygmy niezadowolony z kierunku, w jakim rozwijała się twórczość duetu. Od tamtej pory liderem został Stephan Groth, który pokierował dalszą działalnością kapeli. I chociaż sukces komercyjny Berzerkerów nie jest powalający, do tej pory wydali oni 15 płyt, w tym trzy koncertowe oraz jedno DVD – a więc całkiem sporo, jak na zespół o dosyć ograniczonym zasięgu.

„Imagine There’s No Lennon” jest trzecią, po wydanej w 1998 roku „APBL 98” i pochodzącej z roku 2000 „APBL 2000” płytą koncertową Apoptygmy. Wykonanie, jak i dobór utworów satysfakcjonuje – set otwiera świetne „Weight of the World” z ostatniej studyjnej płyty „Rocket Science”. Bardzo popowy, bardzo elektroniczny utwór, przywodzący na myśl dokonania Daft Punk czy The Chemical Brothers, tyle że wzbogacone o przesterowane gitary i tekst. Dalej mamy energetyczne, nieco transowe „Eclipse” z albumu „Welcome to Earth”; kompozycja zbudowana jest wokół syntezatorowego loopa kojarzy się trochę z niemieckim Scooterem, ale spokojnie – Norwegowie bardzo dobrze potrafią zrównoważyć elektronikę z rockowymi zagrywkami. Jest dobrze, publika śpiewa, słychać radosne piski i krzyki. Pora na chwilę wytchnienia, a więc spokojniejsze, synth-popowe „Mercy Kill” z płyty „You And Me Against The World”. To niemalże industrialny hołd złożony takim artystom, jak chociażby The Cure. Jak łatwo zauważyć, tytuły utworów nie napawają optymizmem, ale w twórczości Apoptygmy ewidentnie widać silne inspiracje mistrzami pokroju Nicka Cave’a, Toma Waitsa czy właśnie Roberta Smitha z The Cure. Wracając do koncertu, gra już świetne „A sleep Or Awake”, jeden z najlepszych kawałków z „Rocket Science”. Mocny, żywiołowy, a jednocześnie z ukrytym gdzieś głęboko smutkiem i przygnębieniem. Niestety, takie emocje są obecne w zdecydowanej większości dokonań Norwegów. Znowu cofamy się do roku 2005, do płyty „You And Me Against The World”, by wysłuchać spokojnego, nieco melancholijnego „Lost In Translation”. Zostajemy na dłużej, bo oto „In This Together” – zbalansowany, industrialno-pop-rockowy, wpadający w ucho manifest. A zaraz po nim ponownie „Rocket Science” i niezbyt udany „Shadow”. Właściwie to chyba jedyny nienajlepiej dobrany element, przez który tworzy się pasmo mocno przygnębiających kompozycji. Na szczęście po chwili powracamy do „You And Me…” dzięki perfekcyjnemu, zadziornemu, hard-rockowemu „You Keep Me From Breaking Apart”. Prawdziwy zastrzyk energii daje jednak kolejny utwór, jedyny z albumu „Harmonizer”: „Until The End of  the World”. Genialnie samplowane partie elektroniczne idealnie współgrają z gitarami, a całości dopełnia niedługa partia zagrana na samym syntezatorze, będąca ukłonem w stronę niemieckiej sceny elektronicznej i jej charakterystycznego brzmienia. Teraz gratka dla fanów brytyjskich przedstawicieli indie-rocka: The House Of Love, gdyż następnym numerem jest „Shine On”, które brzmi świetnie w wersji industrialnej. Show powoli ma się ku końcowi, zatem pora ostatni raz rozruszać publikę. Takie zadanie otrzymuje absolutnie wspaniały, pochodzący z „Welcome to Earth”, rave’owy „Starsign”. Po dosyć długim intro następuje uderzenie mocnych sampli, ponownie przywodzących na myśl twory niemieckiej sceny techno. Wielki finał to cofnięcie się w czasie daleko, bo aż na drugi długogrający krążek Norwegów, zatytułowany „7”. To właśnie z niego pochodzi zamykający show, prawie 8-minutowy „Non-Stop Violence”, który ma w sobie wszystko: od transowych rytmów, przez syntezatorowo-gitarowe zagrywki, aż do popowych, lekkich fragmentów.

Jeżeli ktoś nigdy wcześniej nie słyszał Apoptygmy Berzerk, „Imagine There’s No Lennon” może być udanym początkiem nowej znajomości. Ta płyta ma w sobie wszystko, czym jest norweski kwartet, zatem jeśli spodoba Wam się zarejestrowany w Kolonii koncert, śmiało możecie sięgnąć po studyjne dzieła Apoptygmy Berzerk.

Apoptygma Berzerk
„Imagine There’s No Lennon”
Hard: Drive
premiera: wrzesień 2010



Słuchając muzyki granej przez czterech dżentelmenów z północnych stron Europy, nietrudno sobie wyobrazić, że Lennona nigdy nie było.