„Night Moves”, nowy film Kelly Reichardt, trafił do polskich kin dyskretnie i bez promocji. Reżyserka, jedna z czołowych twórczyń amerykańskiego kina niezależnego, bacznie przygląda się prawdziwej twarzy Stanów Zjednoczonych. Poszukuje jej poza metropoliami i sterylnymi pomieszczeniami – bliżej campingów, bocznych dróg i nieefektownych przedmieść, których mieszkańcy szukają relacji międzyludzkich w telewizyjnych teleturniejach, a kontaktu z naturą – w programach przyrodniczych.
Opowieść koncentruje się wokół pary młodych ekologów (Jessie Eisenberg i Dakota Fanning), którzy z udziałem bardziej doświadczonego aktywisty (Peter Sarsgaard) przygotowują akcję zniszczenia hydroelektrycznej tamy wodnej, stopniowo wyniszczającej lokalne środowisko wodne. Plan jest prosty, lecz trudny w realizacji, działać należy incognito i bez strat w ludziach. Mamy więc przygotowania do ataku, rosnące napięcie przed głównym aktem i zawiązanie relacji „ekoterrorystów”. I po tym wszystkim… jesteśmy dopiero w połowie filmu.
Użyty tu cudzysłów nie jest przypadkowy – to właśnie granice, szufladki i łatki współczesnego społeczeństwa stanowią pole zainteresowań reżyserki. Skrupulatnie podkreśla więc ona podobieństwa między ekologiczną interwencją a działaniem kryminalnym; między życiem na uboczu i w zgodzie z naturą, a aktywnym uczestnictwem wewnątrz współczesnego społeczeństwa. Wspomniane określenie w filmie nie pada ani razu, a szczegóły o życiu i charakterach aktywistów – gdzie mieszkają, czym zajmują się na co dzień, jak ukrywana działalność wpływa na ich codzienność – zaczynamy w pełni poznawać dopiero po ekologicznej akcji.
W „Night Moves” wyraźna jest artystyczna ewolucja Reichardt, ale trzeba przyznać, że jej filmy nadal mają to coś. Fabuła staje się dla Reichardt bardziej znaczącym środkiem wyrazu niż w poprzednich filmach (jak „Wendy i Lucy” czy „Old Joy”), w których ważniejsza wydawała się poetyka obrazu i dźwięku oraz montaż. Reżyserka wciąż świetnie operuje monotonią, ciszą i statycznymi kadrami, stawiając na niewidowiskową, spokojną narrację, filmowy realizm i niespieszne tempo akcji. Jej minimalizm, powolne jazdy kamery i przemyślany obraz pozwalają wybrzmieć tematycznemu dualizmowi – tytułowemu płynnemu ruchowi nocy, w czasie której ludzie pokazują inną twarz.
Na plus należy odnotować artystyczną konsekwencję, oddanie atmosfery i klimatu opowiadanej historii, inteligentną krytykę Stanów Zjednoczonych oraz rzetelne potraktowanie tematu (działania ekologów bywały już w amerykańskim kinie niezgrabnie i pobieżnie wpisywane chociażby w konwencję filmów sensacyjnych, jak chociażby w pochodzącej z tego samego roku „Grupie «Wschód»”). Reżyserka sprawnie operuje też konwencją thrilleru, kina drogi, a nawet filmu psychologicznego, bawiąc się kompozycją filmu (suspens w środku fabuły; minimalistyczny finał). Problem pojawia się jednak, gdy poruszane przez nią granice i ogólne refleksje odstają od filmowego realizmu, rażąc psychologicznymi uproszczeniami i naiwnym wnioskowaniem bohaterów, jak chociażby w scenie, w której samotny bohater siedzi zamyślony w ciemnościach nad butelką piwa, a tańczący, bawiący się w świetle tłum stanowi dla niego mocny, obrazowy kontrast.
Główną słabością nowego filmu Reichardt jest jednak poprowadzenie i wymowa finału. To właśnie na ostatniej prostej, cichą obserwację i niedopowiedzenia zaczynamy odczuwać jako bezcelowe i połowiczne, a płynąca z filmu refleksja o harmonii człowieka z naturą niepostrzeżenie się ulatnia. Siła i piękno „Night Moves” stają się więc jego wadą. To właśnie skromność realizacji, brak wyrazistej puenty i mocnego konceptu sprawiają, że mimo bezsprzecznych walorów estetycznych filmu, tak łatwo jest o nim zapomnieć po wyjściu z kina.
„Night Moves”
reż. K. Reichardt
premiera: 17.04.2015