Z Szymonem Brzóską, pochodzącym z Poznania kompozytorem, rozmawia Joanna Roszak
Masz ma sobie t-shirt z akordeonem.
Wciąż nie mogę znaleźć odpowiedniej koszulki z fortepianem.
Ale komponujesz nie tylko na fortepian.
Lecz to ten instrument kocham. A jednocześnie czasem mam poczucie, że mnie ogranicza: „love and hate relationship”.
Do „Sutry” skomponowałeś muzykę i grałeś na fortepianie podczas spektakli w wielu krajach Europy, w Azji, w USA, w Australii… Sztuka została pokazana między innymi na europejskich festiwalach w Tivoli, Awinionie, Barcelonie, Atenach. Reżyserią i choreografią zajął się Sidi Larbi Cherkaoui, scenografią – Antony Gormley. Premiera tego spektaklu odbyła się w maju 2008 roku w londyńskim teatrze Sadler’s Wells. Taneczne show z udziałem mnichów z Shaolin narodziło się z fascynacji kung-fu, Brucem Lee, ale i dojrzałą praktyką buddyjskiej medytacji.
Takich inspiracji doznał Cherkaoui, choreograf i tancerz flamandzko-marokańskiego pochodzenia. Do rozmowy z Larbim zachęcił mnie Luc Van Hove, u którego studiowałem kompozycję w antwerpskim konserwatorium po studiach w Poznaniu, u Mirosława Bukowskiego. Wiedział, że interesuję się pisaniem muzyki do teatru, a przede wszystkim do spektakli tańca współczesnego. Wybrałem się na „Myth” Larbiego i oczarowany wykreowanym światem, obejrzałem go trzy razy. Zdecydowałem się porozmawiać z nim i dać mu płytę z nagraniami mojej muzyki. Dwa dni później zaproponował mi współpracę nad „Sutrą”. Ta przyjaźń zaowocowała później innymi projektami.
Niemiecka choreografka, Pina Bausch, pokazała, że związek człowieka z człowiekiem jest równie niemożliwy jak związek człowieka z hipopotamem, którego wprowadziła na scenę w spektaklu „Arien”. Takie porozumienie to jeden z tematów „Sutry”.
Gdy graliśmy w Nowym Jorku „Orbo Novo”, poszliśmy na spektakl zespołu Bausch na Brooklynie. To było 4 lata temu, Bausch jeszcze żyła. Wystarczyło na nią spojrzeć, by mieć pewność, że to charyzmatyczna postać. Ale wracając do twojego pytania: są ludzie-hipopotamy i ludzie nie-hipopotamy. Myślę, że nie istnieje „naturalny stan”, wszystko zależy od momentu, w jakim się znajdujemy. Zawsze trzeba o coś walczyć, nad czymś pracować, coś umacniać: to jest może naturalny stan rzeczy.
W jaki sposób znajdowałeś dźwięki dla obrazów w głowie Larbiego?
Larbi posiada rzadki dar tłumaczenia dźwięku na ruch. Przy pracy nad „Sutrą” najpierw przedstawił mi ogólny zamysł przedstawienia. Chciał pokazać shaolińskie sztuki walki właśnie przez pryzmat duchowości, medytacji, chciał stworzyć spektakl-refleksję nad związkami wschodniej i zachodniej kultury. Takiej oczekiwał muzyki: niestroniącej od emocji i skupienia. Przygotowałem materiał już w lutym 2008 roku, ale prawdziwa praca zaczęła się w marcu, podczas moich trzech podróży do Chin, do prowincji Henan, gdzie w świątyni Shaolin Larbi wraz z mnichami pracował nad „Sutrą”. To był proces „dostosowywania” materiału muzycznego do struktury przedstawienia, z początku przypominał układanie puzzli. Sprawdzaliśmy, czy utwór idealnie przylega do sekwencji ruchu. Później przyszedł czas na skupienie się na linii czasowej, na przestrzeni. Wiele się zmieniało, przesuwało, trzeba było dopisać nową muzykę, niektóre fragmenty wydłużyć, w kilku sekwencjach pojawił się pomysł improwizacji. Ta współpraca odbywała się z ogromnym zrozumieniem i swobodą, co wynikało chyba głównie z podobnej wrażliwości.
Klasztor Shaolin za dnia jest otwarty dla turystów. Ty mieszkałeś w nim także po siedemnastej, gdy pustoszał.
W pamięć zapadły mi poranne modlitwy, na które ludzie spoza świątyni nie mają wstępu. My, jako specjalni goście, zostaliśmy zaproszeni. Zgromadziliśmy się o piątej nad ranem w ciemnej świątyni, otoczeni melodeklamacyjną, repetycyjną modlitwą mnichów, połączoną z brzmieniem instrumentów perkusyjnych. W onirycznej atmosferze nastąpiła procesja wokół złotego posągu Buddy.
Reakcje widzów na poszczególne sekwencje „Sutry” są różne. Po raz pierwszy widziałam spektakl 3 lata temu w Berlinie i zaskoczyły mnie wybuchy śmiechu przy scenach, które mi zdawały się dramatyczne. Na podstawie takich reakcji można by pewnie stworzyć kulturową typologię temperamentów. Gdzie było najbliżej do cyrku, a gdzie najbardziej serio?
Najbardziej żywiołowo podczas przedstawienia reagowała publiczność londyńska oraz we Włoszech, zaś najbardziej serio w Holandii i w Polsce – polska premiera miała miejsce w lipcu 2010 podczas Malta Festival Poznań. Była dla mnie ważna, bo w rodzinnym mieście.
„Sutra” to nie jedyny przykład, gdy w spektaklach z Twoją muzyką łączą się elementy różnych kultur. Pracę nad „Dunas” zaproponowała Ci Maria Pages, jedna z najważniejszych postaci w świecie tańca flamenco. Za ten spektakl otrzymaliście w listopadzie 2010 roku Giraldillo Award, nagrodę zwaną też Oscarem flamenco.
W duecie Marii z Larbim przenikają się głównie dwie kultury: hiszpańska i arabska, pojawiają się zresztą odniesienia historyczne. Łączą się również światy dźwięków – muzyka flamenco skomponowana przez Rubena Lebaniegosa, oraz moja, napisana na fortepian i skrzypce, z elementami perkusji. I to wszystko spowite cudownym głosem arabskiego śpiewaka, El Arabi Serghiniego. Elementy tradycyjnego flamenco oraz muzyki „zachodniej” łączą się w fascynującą mozaikę dźwięków i rytmów. Dużo czasu spędziłem z Larbim, Marią i jej muzykami, ucząc się trochę flamenco, wspólnie improwizując. W styczniu 2009 roku wybraliśmy się razem na marokańską pustynię, by zobaczyć wydmy i szukać inspiracji.
Później z Het Nationale Ballet zrealizowaliście wspólnie spektakl „Labirynth”.
Larbiego i mnie fascynowała wizualność labiryntu, w sensie architektonicznym, ale i symbolicznym. Starałem się przełożyć tę formę na język muzyczny. Posłużyłem się formą passacagliową i fugatem, nakładałem na siebie płaszczyzny, które wychodzą z prostej komórki, ale w utworze rozrastają się, ewoluują, nadbudowują warstwowo, zagęszczają.
Napisałeś muzykę do wierszy Celana, E.E. Cummingsa, Herberta, świetny materiał do poezji Rainera Marii Rilkego. Dlaczego wybrałeś właśnie te?
Muszę wiersz „usłyszeć”. Oczywiście, nie dzieje się tak z każdym, który robi na mnie wrażenie. Wiele zależy także od momentu, w jakim się znajduję. Jednego dnia wiersz jest po prostu (aż) pięknym tekstem, za rok nagle jawi się jako silna inspiracja muzyczna.
A jeśli coś mi się podoba, na zawsze zostaje. Podobnie wiernie słucham muzyki. Cenię kompozytorów z krajów nadbałtyckich, to przede wszystkim: Peteris Vasks, Lepo Sumera, Errki-Sven Tuur. Poza tym nieśmiertelni: intensywnie mroczny Szostakowicz i emocjonalnie różnorodny Britten. Ponadto: minimalistyczna muzyka Maxa Richtera – z wielką siłą rażenia. Niedawno zafascynowali mnie trzej kompozytorzy młodego pokolenia: Osvaldo Golijov, Avner Dorman i Thomas Adès. Z innej półki: Björk, Bat for Lashes, Regina Spektor.
11 grudnia 2010 roku w szczecińskich 13 Muzach zadebiutował Kinematic Ensemble, kwintet (kwartet smyczkowy i fortepian), który gra tylko Twoją muzykę.
W jego stały skład wchodzą trzy osoby, z którymi współpracuję od dawna: Olga Wojciechowska – pierwsza skrzypaczka, Barbara Drążkowska – pianistka i Emilia Goch – altowiolinistka. Dziewczyny grają muzykę ze spektakli „Orbo Novo”, „Dunas”, „Sutry”, „(S)NOW”. Mamy za sobą trzy koncerty w Polsce. Planujemy wydać płytę i wybieramy się w trasę koncertową.
Dziękuję za rozmowę.