Archiwum
19.09.2014

Asia, Kasia i Piotr. Trójka przyjaciół, młodych ludzi, którzy spotykają się przypadkiem, żeby spędzić ze sobą trochę czasu, a potem zniknąć. Żyją z dnia na dzień, bez zobowiązań i bez obietnic. Przy okazji próbują się zaangażować uczuciowo. Ktoś kogoś kocha i to ukrywa, ktoś inny próbuje się zakochać, ale nie może, i w końcu ktoś, kto nie potrafi zapomnieć o poprzednim związku. Miłość przestała być w modzie. Liczy się chwila, dobre samopoczucie i nic poza tym. Osiągnąć ten stan to nie takie proste zadanie.

„Małe stłuczki” przypominają coś w rodzaju filmowego pamiętnika młodych ludzi spod znaku dziwaków. Aleksandra Gowin i Ireneusz Grzyb nie próbują roztoczyć filmowej wizji rozwydrzonego pokolenia „bez granic” w stylu filmów Larry’ego Clarka. Zajmują się młodymi ludźmi z zupełnie innego rejestru. Zamiast ekstazy, imprez i eksperymentów seksualnych przysłowiowe bujanie w chmurach. Dużo rozmów, egzaltacja, metafizyka i dojmująca potrzeba niezależności za wszelką cenę.

Dziewczyny (Helena Sujecka, Agnieszka Pawełkiewicz) prowadzą mały biznes. Przeczesują stare mieszkania zmarłych ludzi. Likwidują przestrzenie prywatne obcych osób. Pozbywają się przedmiotów kolekcjonowanych przez dziesiątki lat. Odkurzają stare szafy, pakują tandetne, szklane figurki. Później próbują spieniężyć część przedmiotów na pchlim targu. Zdarza się również, że Asia z Kasią wkraczają do mieszkań, w których właściciele nadal przebywają. Rodzina zarządza „czyszczenie” przed śmiercią, bo przecież to już niedługo.

Piotr (Szymon Czacki) nie ma stałej pracy. Obecnie „odwiedza” fabrykę plastikowych opakowań, gdzie ubrany w biały fartuch mechanicznie zakręca kolejne wieczka. W jego mieszkaniu pozostały tylko zdjęcia ukochanej żony, która odeszła. Coś się po prostu nie udało i nie można nic na to poradzić. Piotr regularnie odwiedza swoją mamę. Czasem odgrywa przed nią rolę dobrego małżonka. Innym razem interweniuje, kiedy kobiecie grozi niebezpieczeństwo. Opowiada o sobie i słucha. Oprócz matki Piotr jest zmuszony do bliskiej relacji z ekscentryczną i wścibską sąsiadką (Maria Maj). To dzięki niej zdarza mu się zobaczyć występ rosyjskiej primabaleriny we własnym salonie.

Asia, Kasia i Piotr spotykają się oczywiście przypadkiem. Odwiedzają się, rozmawiają, próbują ze sobą funkcjonować. Zdarza im się odwiedzić rodziców jednej z dziewczyn i podjąć się wykonania tajemniczej misji specjalnej. Ich codzienność ma odrobinę przypominać świat Frances Ha z filmu Noaha Baumbacha. Niby młode „zwyklasy”, ale jednak dziwaki. Asia nie pozwala się dotykać, bo to grozi katastrofą całego wszechświata, a orgia trójki bohaterów oznacza po prostu rozmowę. Te „dziwności” Asi, Kasi i Piotra mogą zachwycać, ale równocześnie stają się momentami potwornie męczące i pretensjonalne. Na niekorzyść filmu wypada również chwalona wszem i wobec muzyka zespołu Enchanted Hunters, która niestety wywołuje efekt sztuczności. Modny kawałek ma towarzyszyć dobrej scenie. Całość staje się wręcz nie do zniesienia – uduchowione obrazki ludków z dziwacznej bajki, w której liczy się przede wszystkim przeżywanie uniesień za wszelką cenę.

„Małe stłuczki” można uznać za próbę poszukiwania trochę innego sposobu opowiadania o współczesnych młodych. Nie ma tu wielkich spraw i trudów życia, o których mówi się wprost. Asia, Kasia i Piotr są ze sobą i po jakimś czasie przestają. Przeżywają kilka epizodów. Epizody składają się na film. Niektóre są bardziej, inne mniej udane, ale przynajmniej twórcy nie próbują tworzyć obrazka młodego pokolenia Polaków, co ostatnimi czasy w polskiej kinematografii raczej wywoływało tylko i wyłącznie zażenowanie. Gowin i Grzyb chcą raczej choć odrobinę oderwać się od konwencji realistycznej. Marzy im się świat z filmów Jean-Pierre’a Jeuneta albo Petra Zelenki, ale być może jeszcze nie mają na tyle odwagi, by go stworzyć.

Oczywiście można krytykować „Małe stłuczki” za te mniej udane momenty. Wyciągać podejrzane dialogi, które rzeczywiście czasem nie trzymają się kupy. Można też poddać pod wątpliwość koncept codzienności Asi, Kasi i Piotra, która rzeczywiście wydaje się niepotrzebnie udziwniona i sztucznie osobliwa. Można w końcu przyczepiać się do tego, że jest to filmowy popis, w którym historia nie ma żadnego znaczenia – liczy się efekt wizualny, dobre anegdoty i gagi. Warto jednak pamiętać, że zarówno „Druciki” (wcześniejszy filmy Gowin i Grzyba), jak i „Małe stłuczki” wyraźnie odstają, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, od standardowego, polskiego debiutu filmowego. Dziwaki z ich filmów zadziwiają nie dlatego, że ich kostium przypomina cyrkowy popis szalonego krawca, jak bywało w niektórych polskich filmach o młodych. Ich życie nie ogranicza się do ekranu komputera, awatarów i najnowszych modeli ajfonów. Nie przeżywają życiowych tragedii ani wielkich przełomów. Żyją ot tak, po prostu i powolutku sobie dziwaczeją.

„Małe stłuczki”
reż. Aleksandra Gowin, Ireneusz Grzyb
premiera: 5.09.2014

alt