Archiwum
27.11.2018

Dziewczyny z ferajny

Maciej Bogdański
Film

Kino wciąż ma w sobie potencjał do zaskoczeń. Kiedy siedem lat temu oglądaliśmy ponurego Michaela Fassbendera w świetnym „Wstydzie” Steve’a McQueena, nikt raczej nie podejrzewał, że jeden z następnych filmów reżysera rozpocznie się ekscytującą sceną pościgu samochodowego. To napad, który poszedł nie tak, jak powinien – grupka przestępców wbiega do vana i pędzi na złamanie karku ulicami pogrążonego w nocy miasta, ścigana przez świst kul i policyjne światła. Niemalże całą akcję obserwujemy z kamery usytuowanej w samym pojeździe, co dodaje pościgowi intensywności i przypomina podobne sceny z obrastającego już kultem „Drive” Nicolasa Windinga Refna. Ale to nie wszystko – w wysokooktanową akcję twórcy wplatają retrospekcje przedstawiające życie rodzinne złodziei, ich relacje z partnerkami i stanowiące krótkie wprowadzenie do charakterystyki postaci. Wszystko zmontowane jest z tak ogromną precyzją, że mimo sporych przeskoków czasowych i tonalnych przez pierwsze minuty filmu ciężko nawet złapać oddech. To wprowadzenie jest też ważne dla fabuły – każda scena zostaje wykorzystana w taki sposób, aby przekazać nam istotne informacje o samej historii. A potem pojawia się tytuł: „Wdowy”. Tak mocnego wprowadzenia nie mieliśmy okazji oglądać w kinie od dawna i przekaz reżysera jest jasny – dobrze wie, co robi i nie boi się wkraczać w nowe dla siebie artystyczne rejony.

Pościg kończy się śmiercią wszystkich członków gangu i kolejne kilka scen ukazuje konsekwencje ich nieudanego napadu. Kolejne pogrzeby zaś wprowadzają nas na dobre w życie tytułowych bohaterek. Jakby radzenie sobie z żałobą nie było jednak wystarczającym wyzwaniem, okazuje się, że zmarli zostawiają po sobie spory dług do zapłacenia. O pieniądze upomina się jeden z kandydatów startujących w wyborach do urzędu miasta w Chicago. Składa on nieprzyjemną wizytę Veronice, wdowie po przywódcy gangu. Otrzymuje ona też w spadku dziennik zmarłego męża, w którym zapisywał wszystkie informacje na temat przeszłych i przyszłych napadów. Aby spłacić dług, kobieta odnajduje pozostałe wdowy – razem decydują się one przeprowadzić zaplanowany napad na własną rękę.

Całe założenie ma w sobie posmak klasycznych opowieści sensacyjno-kryminalnych i nie będzie raczej dla nikogo zaskoczeniem, że film oparty jest na serialu telewizyjnym z lat 80. Scenariusz napisała (wespół z samym McQueenem) Gillian Flynn, autorka znana głównie z książkowej i kinowej wersji „Zaginionej dziewczyny”, Jej styl pozostaje rozpoznawalny także we „Wdowach” przedstawiających skomplikowaną, wielowątkową intrygę, w której nie ma czasu na tłumaczenie widzowi, co miało miejsce kilka scen wcześniej, a wartka akcja zmierza z narastającym tempem do finału. Są tutaj wszystkie elementy, które kojarzą się z filmami tego samego gatunku: szybkie, inteligentne dialogi, sekwencje montażowe ukazujące przygotowania do rabunku, w końcu obowiązkowe fabularne rewelacje i niespodzianki udowadniające nam, że nic nie jest tak proste, jak nam się wydaje. Ale przy tym wszystkim scenarzyści ani na chwilę nie zapomnieli o swoim głównym założeniu: przedstawieniu opowieści o postaciach, które straciły coś ważnego i teraz muszą zmierzyć się z ekstremalną sytuacją bez chwili oddechu na dojście do siebie po tragedii.

I tutaj też McQueen może naprawdę pokazać swój talent. Tak jak wcześniej „Zaginiona dziewczyna” zbudowała podstawę dla Davida Finchera na egzekwowanie jego charakterystycznego stylu, tak „Wdowy” zapewniają brytyjskiemu reżyserowi podobną swobodę, chociaż korzysta on z niej w inny sposób. To wciąż dosyć zimny, techniczny film, ale reżyser „Głodu” cały czas skupia się na tym, co stanowiło fundamenty jego twórczości od samego początku kariery – budowaniu pełnokrwistych postaci i stawianiu widza w ich sytuacji. Tutaj, z plejadą różnorodnych charakterów, postaci drugo- i trzecioplanowych, dostaje prawdziwe pole do popisu. Niemalże wszyscy bohaterowie ukazani są w niejednoznaczny sposób i wydają się wyjątkowo ludzcy, nawet jeśli pojawiają się na ekranie zaledwie w kilku scenach. Sprawia to też, że „Wdowy” nie są zwyczajną żeńską wersją filmu sensacyjnego, w której podobne odwrócenie płci stanowiłoby całe założenie obrazu. McQueen traktuje w końcu wszystkie swoje postaci z charakterystyczną dla niego powagą.

Ale nie znaczy to też, że przez resztę seansu zapomina się o gatunkowym podłożu całości. Znajdzie się tutaj miejsce i dla zaskakująco brutalnych scen przesłuchań, i dla długich dyskusji na temat sytuacji politycznej w Chicago i dla rozbudowanej sekwencji sensacyjnej w trzecim akcie. Tak jak sygnalizuje się nam już w prologu, bez przerwy lawiruje się tutaj między realistycznymi, emocjonalnymi scenami zmagania się z żałobą a pełnymi napięcia segmentami kryminalnymi. I chociaż ta żonglerka może wydawać się męcząca, twórcy przeprowadzają ją z takim wyczuciem, że łatwo o niej zapomnieć. Na pewno duża w tym też zasługa tego, że McQueen pozostaje wciąż jednym z najbardziej utalentowanych rzemieślników współczesnego kina. Pełno tutaj wspaniale skonstruowanych kadrów, długich ujęć i starannie dopasowanych kolorów. Gwiazdorska obsada też ma pole do popisu i ciężko znaleźć słaby punkt w tak różnorodnej grupie utalentowanych aktorów – od trzymającej cały film w żelaznym uścisku Violi Davis, przez pokazującego klasę mimo tak niewielu scen Roberta Duvalla, aż do przerażającego Daniela Kaluuyi – wszyscy wspinają się na wyżyny swoich możliwości. I chociaż film nie należy do najkrótszych (przekracza granicę dwóch godzin), nie ma tutaj miejsca na żadne dłużyzny.

„Wdowy” wydają się więc pod wieloma względami kinem bliskim perfekcji. Chociaż miesza się tutaj wiele pozornie niezależnych od siebie elementów – od mocnych manifestów politycznych, przez feministyczne zacięcie, aż do bardzo emocjonalnego podejścia do historii – twórcy poprzez konsekwencję i przywiązanie do szczegółów sprawiają, że całość nie zawala się pod własnym ciężarem. Zamiast tego dostajemy obraz przypominający o wielkich amerykańskich filmach gangsterskich i sensacyjnych, nawet tych spod szyldu Scorsesego czy Coppoli, chociaż nakręcony w inny, bliższy współczesności sposób. McQueen ze swoim „Zniewolonym. 12 Years a Slave” pokazał się już w Hollywood jako twórca, który potrafi przemówić także do szerszej widowni, a „Wdowy” jedynie tę pozycję umacniają. Nie zdziwiłbym się też, gdyby odniosły podobny sukces w sezonie nagrodowym – a ten już za rogiem.

 

„Wdowy”
reż. Steve McQueen
premiera: 16.11.2018