Archiwum
04.08.2018

Dziewczyństwo

Andrzej Marzec
Film Festiwale

Filmy, które charakteryzują się feministycznym spojrzeniem oraz wrażliwością, to już festiwalowa codzienność; tą niezwykle aktualną tematyką zainteresowani są reżyserki i reżyserzy. Wystarczy wymienić tylko kilka tytułów, które pojawiły się w tym roku w programie Nowych Horyzontów. „Żona” (reż. Björn Runge), która w konwencji komedii opowiada o skandalu wokół nagród Nobla i o kobiecych ghostwriterkach, „Girl” (reż. Lukas Dhont) – skupiająca się na przemianach nastoletniego ciała i łamiąca genderowe stereotypy, „Nina” (reż. Olga Chajdas) – polski debiut, który w ciekawy sposób eksploruje kobiecą seksualność, uwięzioną w heteroseksualnym związku czy jeden z najciekawszych filmów na festiwalu: „Dzicy chłopcy”. Pełnometrażowy, awanturniczy i rozchwiany płciowo debiut Bertranda Mandico, jednocześnie mój faworyt w konkursie głównym, niesie ze sobą wyraźne przesłanie: „przyszłość jest kobietą”. Magiczny obraz, okraszony obłędną muzyką lat 70. i 80. XX wieku, przywodzi na myśl nieskończony ciąg filmowych skojarzeń („Władca much”, „Ferdydurke”, „Querelle”, „Seksmisja”, „Mechaniczna pomarańcza”…), z pewnością spodoba się wielbicielom i wielbicielkom kina Guya Maddina. Jednak zupełnie nową jakość w feministycznym kinie niosą ze sobą filmy zaprezentowane na Nowych Horyzontach w sekcji „Girlhood”. Ich siła oddziaływania polega na tym, że poszukują różnych wzorów kobiecej, niewykluczającej wspólnoty oraz prezentują feministyczny sposób bycia, który można nazwać jednym, lecz bardzo wieloznacznym słowem: dziewczyństwo.

Team Hurricane

Annika Berg w swoim pełnometrażowym debiucie nawiązuje przede wszystkim do barwnej, krzykliwej i intensywnej estetyki znanej nam z Instagrama czy Tumblera. Duńskiej reżyserce z powodzeniem udaje się połączyć ze sobą dokumentalną autentyczność postaci z niezależnym, eksperymentalnym kinem fabularnym. „Team Hurricane” portretuje grupę ośmiu nastolatek, które dorastając w jednym z małych duńskich miasteczek, spotykają się i działają w lokalnym klubie młodzieżowym. To z pozoru bardzo zwyczajne miejsce w krótkim czasie staje się wspólną, intymną i kreatywną przestrzenią zaufania, gdzie dziewczyny mogą bez przeszkód wyrazić siebie, pokazać swoje pasje, namiętności, lęki oraz obawy. Reżyserka w trakcie prac nad „Team Hurricane” celowo nie zdecydowała się na współpracę z profesjonalnymi aktorkami. Bohaterek swojego filmu szukała wśród wielu nastolatek mających swoje konta na Instagramie, a odnalezione przez nią dziewczyny nadały historii niespotykanej do tej pory autentyczności.

„Team Hurricane” jest filmem eksperymentalnym, który podobnie jak sam okres dojrzewania, niesie ze sobą szereg sprzecznych uczuć: euforię, ekstatyczność, entuzjazm, chaos, niepokój i brak poczucia bezpieczeństwa. Jednym z głównych środków wyrazu wykorzystywanych przez reżyserkę są krzykliwe i przesycone barwy, które wskazują nie tylko na intensywność pierwszych doświadczeń, ale również niezwykłą wrażliwość bohaterek. Berg zdecydowanie ciekawiej niż Claire Simon w „Premieres solitudes” (2018) odpowiada na kluczowe pytanie: co oznacza być współcześnie nastolatką?

Krzykliwe portrety dorastających bohaterek, hiperaktywnych indywidualistek, spragnionych uwagi atencjuszek skrywają w sobie podatność na zranienie, niepewność, lęk przed samotnością oraz brakiem akceptacji. Dlatego metaforą ich sposobu bycia jest pojawiający się często w filmie naszpikowany igłami kaktus, który na co dzień broni do siebie dostępu, a kwitnie zazwyczaj w nocy, bez świadków.

Dojrzewanie okazuje się huraganem, który posiada w sobie zarówno twórczą, jak i destrukcyjną moc. W „Team Hurricane” jednak nie chodzi o arthouse’ową wariację na temat pokolenia ADHD czy artystyczną kontemplację depresji i anoreksji. Reżyserka swoim wielobarwnym obrazem formułuje optymistyczną i pełną energii definicję dziewczyństwa: kimkolwiek jesteś, cokolwiek się wydarzy – nigdy nie jesteś sama (huragan to zawsze więcej niż jednostka). W filmie Berg bez trudu odnajdziemy nawiązania do awangardowych i buntowniczych „Stokrotek” (1966) Věry Chytillovej, przesyconej barwami estetyki „Pepperminty” (2009) Pipilotti Rist czy doskonałego serialu o życiu norweskich nastolatków „SKAM” (2015–2017).

Dziewczyństwo, siostrzeństwo i wspólnota, która nadchodzi

Krytyka feministyczna przez długi czas zastanawiała się nie tylko nad emancypacją, wydostaniem kobiet z patriarchalnej, męskiej, opresyjnej kultury, ale również nad tym, w jaki sposób w ogóle mówić o kobiecym podmiocie oraz jaką własną przestrzeń symboliczną  powinien on wytworzyć. Krytyczki podkreślały, że męska indywidualistyczna tradycja podmiotu, związana głównie z oświeceniową fantazją o wyjściu człowieka z zależności od innych przy pomocy własnego rozumu, prawdopodobnie niesie ze sobą więcej szkód niż pożytku – jej efektem jest izolacja jednostki skazanej na depresję. Stąd feministyczne myślenie o współdziałaniu i podmiocie jako efekcie relacji, który po prostu nie jest w stanie być samotny, niezależny, osobny czy wręcz odseparowany od współtworzących go innych.

Uwikłanie podmiotu w szereg rozmaitych fundujących go relacji (rodzinnych, koleżeńskich, partnerskich) pokazuje niesamowicie surowy i oszczędny (czarno-biały), a jednocześnie fascynujący „Virus Tropical” (reż. Santiago Caicedo). Film jest oparty na autobiograficznej powieści kolumbijsko-ekwadorskiej rysowniczki Power Paoli, dlatego estetycznie i fabularnie przypomina znane świetne komiksy: „Persepolis”, „Totalnie nie nostalgię” czy „Rycerzy świętego Wita”. Film Caicedo pokazuje, że kobiece więzi są niezwykle potrzebne, gdyż to właśnie one niosą ze sobą potrzebne wsparcie, troskę oraz doświadczenie. Mężczyźni nigdy nie będą ostatecznym celem kobiet ani spełnieniem ich marzeń, lecz raczej towarzyszami w ich własnej drodze, dlatego nie powinni izolować swoich partnerek od ożywczych i życiodajnych więzi kobiecych. „Virus Tropical” daleki jest jednak od naiwności lub utopii, według reżysera każda relacja nie tylko ma swój początek i koniec, ale niesie ze sobą tyle samo radości, ile problemów.

O kobiecej jedności wobec zawsze problematycznej rzeczywistości opowiada również „Siostrzeństwo”, znakomity dokument Irene Lusztig. Jego bohaterki odczytują na głos listy czytelniczek gazety „Ms.” z lat 70. XX wieku, jednego z pierwszych magazynów feministycznych w Stanach Zjednoczonych. Okazuje się, że współczesne kobiety wciąż zmagają się z tymi samymi trudnościami, a ujawniona korespondencja jest niezwykle aktualna. Sama koncepcja siostrzeństwa ma swoje źródło we wspólnocie rodzinnej, którą poszczególne reżyserki i reżyserzy starają się zdekonstruować, rozchwiać, poszerzyć. Przeszkodą w tym zadaniu nie są już ojcowie, wielcy nieobecni właściwie wszystkich obrazów zaprezentowanych w ramach sekcji „Girlhood”, lecz raczej matki. To właśnie z ich nadmierną władzą lub kontrolą borykają się bohaterki poszczególnych filmów.

Napięcie między matką i córką staje się główną osią „Skate Kitchen” (reż. Crystal Moselle). W filmie, który w ciekawy sposób przygląda się kulturze street artu, nastoletnia Camille porzuca rodzinny dom, aby odnaleźć przyjaźń i zrozumienie wśród skejterek, wspólnocie bez wyraźnej hierarchii. Z podobną sytuacją spotykamy się w eksperymentalnym „Madeline i Madeline” (reż. Josephine Decker): borykająca się z problemami psychicznymi bohaterka zamienia swoją matkę (Miranda July) na psychoterapeutkę, od której władzy stara się uwolnić, wchodząc w sieć relacji z innymi dziewczynami.

Jeśli chcielibyśmy odpowiedzieć na pytanie, czym jest dziewczyństwo, byłoby to silne poczucie więzi między kobietami, które są zdecydowanie różne, lecz jednocześnie równe między sobą, dlatego żadna z nich nie sprawuje władzy nad resztą dziewczyn. Bycie dziewczyną to świadomy stan niedojrzałości, który sprawia, że potrzebujemy zawsze relacji z innymi. Parafrazując Simone de Beauvoir: nikt nie rodzi się kobietą, lecz każda kobieta może stać się dziewczyną.

 

„Team Hurricane”, reż. Annika Berg