Archiwum
15.05.2013

 

David Trueba, hiszpański reżyser z bogatym dorobkiem na koncie, w „Madrycie 1987” podsumowuje swoje doświadczenia jako twórcy, pisarza i dziennikarza. W małej, klaustrofobicznej przestrzeni zestawia ze sobą młodość naiwnej i pięknej studentki ze starością doświadczonego i pomarszczonego Miguela. Reżyser ignoruje jednak wizualne możliwości kina, w całości opierając fabułę na dialogach. Efekt to aż nazbyt klasyczny pojedynek dwóch postaci (i dwóch aktorów), naszpikowany aforyzmami, przewidywalnością i narracyjnymi mieliznami.

Studentka Angela przeprowadza wywiad z cenionym pisarzem i dziennikarzem Miguelem. Dla dziewczyny to doskonała okazja, by wcisnąć starszemu panu próbkę własnej twórczości i wymusić od niego kilka cennych rad. Dla Miguela, łysiejącego tetryka o pożłobionej zmarszczkami twarzy, to idealna sposobność, by użyć swego spatynowanego wdzięku złotoustego poety celem posmakowania pięknego i nieskalanego ciała młodej niewiasty. Niestety – seksualne marzenia żwawo biorącego się do pracy staruszka dość szybko zostają skonfrontowane ze złośliwością przypadków losowych. Z początku wszystko zapowiada się idealnie. Miguel doprowadza Angelę do przygotowanego zawczasu pustego mieszkania znajomego, gdzie nieudolnie ją napastuje i ściąga do łazienki. Niestety, odruchowo przekręcony zamek od drzwi zacina się i zmusza półnagich bohaterów do spędzenia ze sobą czasu dłuższego, niż oboje początkowo zaplanowali.

Choć ta ekspozycja byłaby doskonałym preludium do nieskomplikowanego i oszczędnego w środkach filmu porno, Trueba uczynił z niej prolog do obrazu, który jest oparty na zużytej już formule kina artystycznego, ograniczonej do zazwyczaj półtoragodzinnej wymiany zdań pomiędzy dwojgiem bohaterów różniących się tak pod względem charakterów, jak i poglądów. Angelę i Miguela faktycznie dzieli wszystko: wiek, doświadczenie, temperament, idealizm i jego brak czy uroda. Po dość obiecującym początku rozpoczyna się koszmar, zarówno dla bohaterów, jak i widzów. Miguel o znajomej twarzy José Sacristána zasypuje Angelę przytłaczającą ilością wytworów swego inteligenckiego umysłu. Zostają zdemaskowane pozorne tajemnice bohaterów. Poznajemy cynizm Miguela, jego brak ideałów i pogardę, którą czuje dla drugiego człowieka. Angela okazuje się z kolei kimś więcej niż tylko zachwyconą starcem kobietką o wyobraźni pensjonarki. Rozmowa to cenne doświadczenie dla obojga. Czyż można było banalniej?

W „Madrycie 1987” Trueba domyka historię, którą rozpoczął w swoim poprzednim filmie, „Witaj w domu”. Główny bohater tego drugiego obrazu, decydujący się na wspólne życie z Evą młody fotograf Samuel, dopiero rozpoczyna swoją karierę w dziennikarskim światku, poznając zarówno jego urokliwą barwność, jak i mniej przyjemne cechy. Filmowi odpowiednią energię zapewniły nasycone kolorami zdjęcia Juana Moliny oraz bogate w wydarzenia życie pary młodych bohaterów, znajdujących się u progu emocjonalnej dojrzałości. Najsłynniejszy obraz Trueby, zrealizowany w zupełnie innym tonie polityczny dramat „Żołnierze Salaminy”, jest satysfakcjonujący pod względem artystycznym (za wysmakowane i zimne zdjęcia Javier Aguirresarobe otrzymał nagrodę Goyi) i fabularnym. Ma zręcznie poprowadzoną historię, na którą składa się dramat przeszłych wydarzeń i skomplikowane życie prowadzącej śledztwo reporterki. Intuicja charakterystyczna dla Davida Trueby, który pisze scenariusze do swoich filmów i doskonale wie, jakie nadać im tempo i kształt, by zaintrygować swego widza, w „Madrycie 1987” jest nieobecna. Akcja zamiera już na początku i widz zamiast przyzwoicie skonstruowanej historii i estetycznie nakręconego filmu otrzymuje nieprzyzwoicie długą scenę rozmowy w brzydkiej łazience.

Zdania co do tego, czy Angela i Miguel są ze sobą w stanie interesująco porozmawiać (idea wspólna wszystkim arthouse’owym filmom-rozmowom), są wśród krytyków podzielone. I nawet jeśli uznamy, że sentencje starszego pana są warte uwagi, jest ich w „Madrycie 1987” nazbyt wiele i zamiast pomóc filmowi zachować spoistość, rozbijają go na serię monologów (w przypadku tej pary bohaterów trudno mówić o partnerstwie dialogu), w których stetryczały dziennikarz co jakiś czas sam sobie zaprzecza. Nie oszukujmy się: cały czas czekamy, aż napięcie między bohaterami trochę złagodnieje i dojdzie między nimi do zbliżenia seksualnego. W trakcie seansu poczułem się zdegustowany na myśl, że reżyser o pisarskim skrzywieniu cynicznie wykorzystał fizyczne uroki młodziutkiej aktorki Marii Valverde, by przemycić do kina niezbyt interesującą literaturę, niezdarnie udającą film. W czasie zeszłorocznej Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu, gdzie obraz Trueby był po raz pierwszy wyświetlany w Polsce, okazał się najbardziej bezbarwnym z tych, które obejrzałem. Po seansie doszedłem do wniosku równie gorzkiego, jak myśli starego Miguela: gdyby to było porno, byłoby przynajmniej szczerym filmem.

„Madryt 1987”
reż. David Trueba
premiera: 10.04.2013

alt