Archiwum
23.10.2019

Dryfowanie w łososiowej pościeli

Mateusz Witkowski
Literatura

Być może moja radość jest przedwczesna, wiele wskazuje jednak na to, że widmo „tematyzmu” przestało wreszcie krążyć nad polską literaturą. „Zaraz będzie po wszystkim” Grzegorza Uzdańskiego (a także wydane w ubiegłym roku „Psy ras drobnych” Olgi Hund) jasno wskazuje, że o tak zwanych ważnych społecznie sprawach da się pisać zręcznie i błyskotliwie. Co więcej: bez usprawiedliwiania niedostatku warsztatowego wagą poruszanych treści.

Ubiegłe lata na rodzimym polu literackim upłynęły pod znakiem rażącego zachwiania proporcji między „jak?” a „o czym?”. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że autorzy i autorki prześcigają się w anektowaniu zagadnień dotąd niezagospodarowanych, a istotnych. Uchwycić się tematycznej niszy znaczyło tyle, co przykuć uwagę mediów i krytyki. Te bowiem chętnie przyjmowały nowe zasady gry, powtarzając slogany na temat „rzucania nowego światła” i „dawania głosu tym, którzy go dotychczas nie mieli”. Literacka jakość była więc drugorzędna – istotne wydawało się pionierstwo. Jak wspominał Maciej Jakubowiak w artykule „Nie na temat”:

W samym skupieniu się na temacie nie byłoby jeszcze nic złego, gdyby nie zastępował on porządnej literackiej roboty. […] Inaczej się dzieje, kiedy temat zostaje zaczerpnięty skądinąd i nie stoi za nim samodzielna praca, ale raczej skłonność do podchwytywania tego, co jest akurat modne. Tę przypadłość coraz częściej daje się obserwować w najnowszej polskiej literaturze. I ta przypadłość pozwala zrozumieć nie tylko to, dlaczego niektóre książki się w ogóle ukazały, ale przede wszystkim fakt, że je komentowano, chwalono i nagradzano.

Choć formułowanie tego typu stwierdzeń przychodzi mi z trudem, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że złe pisanie w słusznej sprawie prowadzi raczej do unieważnienia czy deprecjonowania tematu niż otwarcia: rozpoczęcia długo odkładanej dyskusji, przybliżenia sprawy szerszemu gronu odbiorców, podkreślenia jej wagi. Na szczęście ostatnimi czasy coś drgnęło. Po udanym debiucie Hund – w którym poruszyła między innymi problem chorób psychicznych i opieki medycznej, na jaką skazani (dosłownie) są pacjenci – przyszedł czas na „Zaraz będzie po wszystkim”.

Druga powieść w dorobku Uzdańskiego to oparta na wewnętrznych monologach (czasem podanych w formie mowy pozornie zależnej) relacja z domu opieki. W wielogłosowej układance spotykamy między innymi Jadwigę – starszą panią, która w wyniku niefortunnego wypadku nie może poruszać się samodzielnie; Agatę – pielęgniarkę, która nie może sobie poradzić z emocjonalną zdradą, jakiej dopuścił się jej mąż; Tomasza – wolontariusza-idealistę, który stara się poradzić sobie z niedawnym rozstaniem i odzyskać opinię utraconą z powodu… mediów społecznościowych. Uzdański w przekonujący sposób rysuje swoich bohaterów. Podstawowym narzędziem nie jest tu – tak często spotykana w rodzimej literaturze – typowość (np. znani z innych najnowszych powieści: „zestresowana pracownica korporacji”, „wrażliwy twardziel z trudną przeszłością”, „prekariusz z depresją”). W „Zaraz będzie po wszystkim” bohaterowie żyją, nie zmuszają czytelnika do zawieszania niewiary, dowodzą raczej niesamowitej wrażliwości Uzdańskiego i zmysłu obserwacji. Również czysto stylistycznej – która w wypadku tego autora raczej nie powinna zaskakiwać. Posłuchajmy utyskiwań Jadwigi:

Jaki ten korytarz brzydki. Od razu widać, że ćwierćinteligenci urządzali. Ten, za przeproszeniem, sraczkowaty kolor, ohyda. Jakie ja miałam piękne mieszkanie. Wszystko ze smakiem. Dlaczego nie patrzyłam pod nogi, stara idiotka. Wszystko przez to. […] Śniadanie jak zwykle ohydne. Dwa kawałki chleba z jakąś margaryną, kawałek pomidora i ta niby-szynka. Z szynką to ma tyle wspólnego, co ja z baletnicą. Mielonka jakaś, oszczędzają na nas. I ser biały, a ja nie lubię. Umrzyj, człowieku, z głodu.

Choć „monologistów” powieści różni niemal wszystko – metryka, stan zdrowia, stosunki władzy i tak dalej – szybko jasnym staje się, że wszyscy wadzą się z tymi samymi, nieprzemożonymi trudnościami. Mowa o pamięci i sprawczości. Owszem, Uzdański kreśli portret rodzimej służby zdrowia i domów opieki (z obowiązkowym ubóstwem, którego sztandar stanowi ohydny niby- łososiowy kolor pościeli). Oś całej powieści stanowi jednak zagadnienie (proszę wybaczyć patos) istnienia, tożsamości, których kanwę stanowią wyłącznie wspomnienia. Pensjonariusze walczą z własnym znikaniem, próbując desperacko stworzyć opowieść na swój temat, często przy pomocy namacalnych przedmiotów. Jak wtedy, gdy dowiadujemy się o skarbach zgromadzonych przez niewidomego Janka:

W ogóle nie lubi wyrzucać rzeczy. W szufladzie ma jeszcze:
stare pudełka po czekoladkach
stare czekoladki
stare ciasteczka
zużyte długopisy […]
dwa zdjęcia z rodziną
notesy, takie małe, każdy z paroma zapisanymi stronami, reszta stron czysta
notes telefoniczny
minikalendarze
stare miętówki
stare karmelki
prastare kukułki […].

Uwikłani w grę władzy, podległości i przynależności bohaterowie muszą z wolna godzić się z gorzką prawdą: nie mamy na nic wpływu, jesteśmy ubezwłasnowolnieni przez swoje emocje, niespełnione aspiracje, przywiązanie do drugiej osoby. Właśnie dlatego Jadzia po kilkudziesięciu latach wciąż wraca do momentu, w którym jej mąż, Michał, przeprowadził się na krótko do innej kobiety. Dlatego też Tomasz co krok inscenizuje w głowie kłótnie, które odbył z byłą partnerką i stara się tworzyć ich alternatywne scenariusze. Dlatego wreszcie Agata nie może uwierzyć, że jeszcze niedawno była w stanie zaspokoić wszelkie potrzeby swojej córeczki, która dziś – będąc w wieku nastoletnim – odmawia jej jakiegokolwiek dostępu do swojego życia. Wszyscy bohaterowie „Zaraz będzie po wszystkim” skazani są więc na dryfowanie i omijanie przeszkód. Jak to jednak bywa w wypadku dryfu: jego kierunek jest uzależniony przede wszystkim od czynników zewnętrznych. Pamięć działa tu jako paliatyw, który łączy nas z wcześniejszymi doświadczeniami, pozwala na nowo „ustanowić” się w świecie, ale i jako niebezpieczeństwo, które ujawnia się, gdy nieznaczące detale przypominają po raz kolejny o nieprzepracowanych traumach. Koniec końców to właśnie ona – fragmentaryczna, kapryśna – oraz fizyczny ból okażą się tym, co pozostało, a zarazem stanowić będą jedyny dowód, że wciąż dysponujemy rozumem oraz ciałem.

„Zaraz będzie po wszystkim” to przekonujące studium starości (którą określa tu sentencjonalna definicja: „starość to powtórzenie dzieciństwa, tylko pozbawione wdzięku”), pełne trafnych diagnoz dotyczących systemu opieki nad osobami starszymi, wolne jednak od oskarżycielskiego tonu. Powieścią rządzi ta sama logika, co jej tytułem: to groźba i pocieszająca obietnica ulgi zarazem. Choć powyższe akapity mogłyby sugerować wyłącznie pesymistyczną wymowę powieści, Uzdański nie rezygnuje z niewymuszonego humoru i podchodzi do swoich bohaterów z czułością. Niezależnie od dojmującej nieuchronności warto poświęcić chwilę uwagi, warto pogłaskać pacjenta po głowie, przyłożyć dłoń do jego czoła. To bardzo pomaga – podkreśla kilkukrotnie Agata.

 

Grzegorz Uzdański, „Zaraz będzie po wszystkim”
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2019