Tadeusz Słobodzianek w dramacie „Nasza klasa” wykorzystuje Historię, by stworzyć uniwersalny zapis ludzkiego cierpienia – tyleż okrutnego, co niezawinionego.
Medium, jakie wybiera autor, nie oczyszcza jednak, nie usuwa pamięci. Jego dramat, niczym soczewka, ogniskuje problem, bynajmniej nie po to, by rzucać oskarżenia. „Nie jestem sędzią ani prokuratorem” – mówi Słobodzianek. I mimo iż już dawno pochowano ludzi i narracje – nadal cierpimy brak odpowiedzi.
Słobodzianek odważnie kroi narracyjnym nożem historię, która wydarzyła się w Jedwabnem (mogła wydarzyć się wszędzie), by zostawić samą jej esencję. Mówi powoli, waży słowa, wyrzuca zbędne zdania, głupią paplaninę, niepotrzebną mowę. Nadmiar byłby zbędny, nawet szkodliwy, proza nie wytrzymałaby takiego ładunku emocjonalnego, historia przepadłaby gdzieś w opisach. Dramat to sztuka, utwór sceniczny, ale dramat to przecież także klęska, katastrofa, splot nieszczęść. To nie forma, w jakiej oddani zostali bohaterowie, jest ważna – to raczej historia każdej z postaci wyznacza proces powstania gatunku. Genologia staje się tutaj wykładnikiem cierpienia. Atomizacja narracji na drobne elementy służy uwypukleniu każdej z indywidualnych historii. Dramat bliższy jest życiu.
Gatunek (czy szerzej: rodzaj) oznaczony został w sztuce stygmatem zbrodni i cierpienia. Wyraźnym i dosłownym. Słobodzianek sięga jednak głębiej w struktury i niczym postępujący nowotwór, zakaża gramatykę:
„Żydzi na Madagaskar!
Kto? Co? – Madagaskar
Kogo? Czego? – Madagaskaru.
Komu? Czemu? – Madagaskarowi.
Kogo? Co? – Madagaskar.
Z kim? Z czym? – Z Madagaskarem.
O kim? O czym? – O Madagaskarze.
Wołacz – O! – O! Madagaskarze!”.
Bohaterów poznajemy na początku ich drogi życiowej, kiedy szkolne piosenki i dziecinne przyśpiewki znaczą więcej niż hymny narodowe i pieśni religijne. To świat, w którym nie dostrzega się jeszcze różnic – zabawy katalizują socjalizację, włączają każdego, bez względu na płeć, rasę czy przekonania. Jeśli używają już mowy w celach dystynktywnych, to tylko na zasadzie zabawy, okrzyków, podobieństwa brzmieniowego:
„Maca! Maca! Macewa! Macewa! Menora! Menora! Mohel! Mohel!”.
Dziecięcy koryfeusz rzuca słowo – reszta klasy zgodnie powtarza. Wszystko kończy „Lachaim! Szołem Alejchem! Łaba daj!” – zwroty na granicy dziecięcego bełkotu – tyleż prostego, co niewinnego. „Wiersze dla dzieci, rymowanki czy zabawy słowne, które Słobodzianek w poszczególnych scenach (Lekcjach) wykorzystuje, prawdziwa antologia polskiej poezji dla dzieci, dają się odczytywać jako coraz bardziej ironiczny kontrapunkt czy niszczący komentarz do tego, co na scenie się dzieje, i – zwłaszcza – do tego, co się wkrótce stanie. Ale dają się także odczytywać jako usilne próby oswajania świata, jako próby oddalenia katastrof i klęsk poprzez stworzenie uniwersalnej wspólnoty językowej, symbolicznej i społecznej: naszej klasy” – pisze w „Posłowiu” Leonard Neuger. Słobodzianek subtelnie buduje nastrój zbliżającej się śmierci, której rytm wyznaczają kolejne lekcje. Dramat (jak poezja) to system myślenia oparty na omnipotencji słowa. Słowem tym autor chce przywrócić zmarłym życie, chociaż na chwilę. Boskie fiat nie wystarczy, wskrzeszenie umarłych nie jest już możliwe. Granica między zabawą a zbrodnią staje się na tyle płynna, że nie dostrzegamy momentu przejścia. Ruch jest jednostronny: zawsze ku śmierci.
Różnice jednak istnieją i rosną proporcjonalnie do upływu lat, by osiągnąć swój punkt kulminacyjny w zbiorowym mordzie dokonanym przez bestialskie spalenie. Wydarzenia późniejsze, losy oprawców i garstki ocalonych obrazuje równia pochyła. To nie czas zbliża człowieka ku śmierci. Śmierć jest między ludźmi. Kolejne lekcje dramatu wyznaczają następujące po sobie etapy życia. Topos theatrum mundi to obraz świata jako wielkiej sceny, w której ludzie-aktorzy odgrywają swoje życiowe role. Pytanie, czy Słobodzianek tworzy nowe dzieło, czy tylko odtwarza (cudze) życie? Słobodzianek powołuje do życia swoich bohaterów i wrzuca ich w przestrzeń dramatu, by odegrali swoje historie. Nie kończąc na tym, transponuje topos życia w sferę śmierci. Theatrum moriendi tworzą trupy, upiorne chochoły, ukryte jednak pod maską dziecka, dorosłego, starca.
Dramatopisarza nie interesuje zło konkretne, nazwane. Pyta raczej o uniwersalne zasady, którymi kieruje się człowiek. Waha się i pyta jednocześnie, czy ludzki los leży w rękach Antropos – mojry śmierci, objęciach Boga czy włada nim demon Historii. Neuger pisze: „W takim antycznym sensie, po skrajnych doświadczeniach Zagłady i Gułagu, po doświadczeniach II wojny światowej, o tragizmie mowy być nie może. Także to, o czym w «Naszej klasie» opowiadają Osoby, tragiczne nie jest; zbiorowy gwałt, okrutne morderstwo, rabunek, tortury – nieświadomymi nie były”. Wina zatem należy tylko do człowieka.
Grażyna Borkowska uzasadniając wybór jury przyznającego Słobodziankowi Nagrodę Literacką Nike, powiedziała: „«Nasza klasa» to dramat osnuty na historii Jedwabnego. Wiele powiedziano na ten temat. Historycy zrobili swoje. Filmowcy, dziennikarze, prokuratorzy, sędziowie, politycy, moraliści – wszyscy zrobili swoje. A trupy są dotąd niepochowane”. Czy dramat Słobodzianka zakończy krwawy obrzęd dziadów?
„Nasza klasa” zabiera kolejny, ważny głos w sprawie polsko-żydowskiego konfliktu, głos to nietypowy – bo dramatyczny.
Tadeusz Słobodzianek, „Nasza klasa. Historia w XIV lekcjach”
Słowo/obraz terytoria
Warszawa 2009
Zobacz książkę na stronie Księgarni internetowej ARSENAŁ.