Żądania o wyznaczenie „granic środków artystycznego wyrazu”. List ministra Glińskiego, będący próbą prewencyjnej cenzury spektaklu. Prawilna młodzież wespół z kółkami różańcowymi przed teatrem w dniu premiery. Czy „Śmierć i dziewczyna” stała się pierwszą ofiarą nowej władzy w Polsce, czy jest tylko zmyślną prowokacją wobec niej?
„Awantura wrocławska” zaczęła się od tego, że administrator Facebooka ocenzurował plakat „Śmierci i dziewczyny” Elfriede Jelinek w reżyserii Eweliny Marciniak. Zdjęcie Natalii Kabanow przedstawia fragment ciała młodej kobiety, której ręka dotyka genitaliów, przesłoniętych bielizną. W opublikowanej wersji ten gest zakryty został czarnym paskiem. Potem Teatr Polski ogłosił casting dla pary aktorów porno, którzy mieliby zagrać w spektaklu. Marciniak niemal do samego końca nie dookreśliła, jaka będzie ich rola w przedstawieniu. Zorganizowano protesty. Sprawa dotarła do nowego ministra kultury Piotra Glińskiego, który w piśmie do marszałka województwa dolnośląskiego Cezarego Przybylskiego domagał się wstrzymania przygotowań do premiery. Marszałek odmówił. W dniu premiery protestujący próbowali zablokować wejście do teatru. Nieskutecznie. Przepełniona radością (okrzyki „Hurra, weszliśmy bezpiecznie!”) publiczność zebrana w Teatrze Polskim w spokoju obejrzała spektakl.
Kontekst „afery” mógł się stać ciekawym punktem wyjścia dla powstającego przedstawienia. Granica pomiędzy tym, co pokazane, a tym, co zasłonięte, pomiędzy widzialnym a wyobrażonym – to temat, który Marciniak mogłaby wspaniale zrealizować. W swoim poprzednim spektaklu, „Portrecie damy” według Henry’ego Jamesa (zrealizowanym w gdańskim Teatrze Wybrzeże w maju tego roku), reżyserka stworzyła wysmakowane wizualnie widowisko, by pokazać, w jaki sposób estetyczna przyjemność oglądania doprowadza do uprzedmiotowienia kobiety. „Śmierć i dziewczyna”, w której nietrudno odnaleźć mnóstwo zapożyczeń i cytatów z „Pianistki” Jelinek, mogłaby się stać kolejną, pogłębioną próbą zbadania kulturowych aspektów spojrzenia. Erika Kohut, główna bohaterka tamtej książki (i jej sławnej adaptacji filmowej w reżyserii Michaela Hanekego) to przecież „doskonała obserwatorka”, która patrzy (między innymi na pornografię), by być bliżej rozwiązania zagadki cielesności.
Marciniak poszła jednak w innym kierunku. Pierwszy obraz spektaklu jest komentarzem do protestów wokół niego. Podnosi się kurtyna, słychać jazgotliwą muzykę, błyskają kolorowe światła, a w centrum sceny, w oparach dymu para aktorów porno (Rossy i Tim) symuluje lub naprawdę uprawia seks. Po chwili kurtyna znów zapada. Cała widownia zgodnie się roześmiała z tego porozumiewawczego mrugnięcia okiem („Chcieliście, to macie!”). Potem zaczął się już właściwy spektakl.
Monumentalna scenografia zaprojektowana przez Katarzynę Borkowską, artystkę, która stale współpracuje z Marciniak, przypomina muzeum. Na każdej z trzech białych ścian otaczających przestrzeń gry wiszą ogromne czarne obrazy, przypominające trochę wielkoformatowe, monochromatyczne dzieła Marka Rothko. Te gigantyczne, ciemne kwadraty, niczym czarne dziury, zasysają świat bohaterów w próżnię. Bo właśnie pustka staje się głównym tematem „Śmierci i dziewczyny”. Jelinek pisze z ogromną precyzją. Język jej powieści i dramatów, pełen cytatów, powtórzeń i wielokrotnie złożonych konstrukcji zdaniowych, jest niezwykle dynamiczny i rytmiczny, co można wiązać z odebranym przez pisarkę gruntownym wykształceniem muzycznym. U Marciniak jest dokładnie odwrotnie – wszystko toczy się odrobinę za wolno, sceny trwają za długo. Często działania aktorskie dziejące się na drugim lub trzecim planie odwracają uwagę od głównego wątku. Sceny rozdzielane są czasem ostrym, „filmowym” montażem (wyciemnienie, szybka zmiana scenografii), kiedy indziej płynnie przechodzą jedna w drugą. Marciniak, która już nieraz udowodniła, że ma doskonałe wyczucie rytmu sceny, stosuje te pozorne niedoskonałości świadomie, by oddać wewnętrzny świat swojej bohaterki. Rzeczy nie przylegają do znaczeń, akcja toczy się raczej siłą inercji niż na skutek aktywnych działań.
Grana przez Małgorzatę Gorol Śpiąca Królewna (czyli Pianistka) jest wewnętrznie martwa. Aktorka minimalizuje ekspresję, porusza się wyprostowana i zastyga w drżących pozach. Dopiero gdy na horyzoncie pojawia się Uczeń (Andrzej Kłak), doskonale opanowany spokój i mechaniczne pozy zaczynają toczyć walkę z ekspresyjnym, niezgrabnym pożądaniem. Ale nawet pożądanie jest w „Śmierci i dziewczynie” sprowadzone do akrobacji. W onirycznych wizjach Królewny pozostali aktorzy tworzą ze swoich nagich ciał skomplikowane geometryczne figury. Ciało w tym spektaklu (za sprawą choreografii Dominiki Knapik) działa niczym automat – perfekcyjnie wykonuje kolejne akrobatyczne zadania, jest zupełnie mechaniczne, „nieludzkie”, a zarazem ujęte w rygory estetycznej formy. To uprzedmiotowienie ciała widać najmocniej w scenie z aktorami porno. Nie wiem, czy tak było, ale być może na skutek protestów trwających już w czasie prób ich udział w przedstawieniu został zredukowany tylko do jednej sceny. Pojawiają się w kabinie peep show, gdy Pianistka ogląda ich kopulację. Rossy i Tim przez bardzo krótką chwilę symulują seks, a potem już nie wracają na scenę. Szkoda, że tym aktorom, oznaczonym w programie jako Dyszkant i Baryton, nie dano szansy na pełniejszą obecność, a może nawet wypowiedzenie się na scenie. Marciniak pozbawiła ich głosu i sprowadziła ich rolę jedynie do krótkiej, właściwie niepotrzebnej sceny kopulacji. Siła tego obrazu ujawnia się dopiero później, w monologu Małgorzaty Gorol, który jest cytatem z „Pianistki”. Aktorka mówi o przebywaniu w ciasnej kabinie, obserwacji, wąchaniu zużytych chusteczek zaskorupiałych od spermy.
Szwankuje dramaturgia spektaklu – fragmenty z „Dramatów księżniczek”, choć wprowadzają ciekawy kontekst, osadzając historię w wymiarze uniwersalnych kulturowych opowieści, rozbijają narrację. Problematyczna jest także postać Ojca, grana przez Pawła Smagałę. W „Pianistce” bohater ten zostaje jedynie wspomniany jako umysłowo chory. W „Dramatach księżniczek” ojciec również nie odgrywa znaczącej roli poza tym, że jest królem. Dzięki temu, jak piszą Małgorzat Sugiera i Mateusz Borowski we wstępie do „Śmierci i dziewczyny I-V”, córka ma taki, a nie inny status społeczny.
Marciniak skupia się, podobnie jak autorka w „Pianistce”, na opresyjnej, toksycznej relacji córki i matki (Ewa Skibińska). Chory psychicznie ojciec jest krasnoludkiem, który ironicznie puentuje historię księżniczki. Został zdegradowany, a jednocześnie cały czas jest ważny. Ciąży bohaterom niczym wyparta przeszłość, niechciany wyrzut sumienia – widać to w poruszającej scenie choreograficznej: Paweł Smagała, niczym małe dziecko, chwyta się nóg młodszych bohaterów, przeszkadzając im w normalnym poruszaniu się.
Przedstawienie Eweliny Marciniak, przepełnione muzyką graną na żywo na trzech fortepianach (pianiści: Krzysztof Dudek, Mikołaj Ferenc i Grzegorz Rdzak), jest piękne wizualnie i prezentuje doskonały poziom aktorstwa zespołu wrocławskiego Teatru Polskiego. Równocześnie jest to jednak przedstawienie problematyczne. Z jednej strony, w chłodny i precyzyjny sposób obrazuje rygory społecznej i wychowawczej tresury, mechanizmy rodzinnej i płciowej opresji. Z drugiej – brak wyraźnej struktury dramaturgicznej, celowa nieefektowność wielu scen i nadmiar kontekstów sprawiają, że wspomniane problemy ulegają rozmyciu. Ostatecznie Marciniak aktualizuje jedynie stare prawdy, które Jelinek, niczym Kasandra, powtarza od wielu lat. I po co te awantury?
Elfriede Jelinek, „Śmierć i dziewczyna”
reżyseria: Ewelina Marciniak
scenografia: Katarzyna Borkowska
opracowanie tekstu i dramaturgia: Łukasz Wojtysko
Teatr Polski we Wrocławiu
premiera: 21.11.2015