Wybór „Życia Adeli – rozdział 1 i 2” i „W imię…” na filmy otwierające i zamykające festiwal T-Mobile Nowe Horyzonty symbolicznie staje w kontrze do szerzących się ostatnio we Wrocławiu nastrojów neofaszystowskich.
Wczoraj rozpoczęła się trzynasta edycja festiwalu Nowe Horyzonty. Coroczne święto kina przez lata zmieniało się i rosło w siłę. Zainicjowany przez Romana Gutka w Sanoku festiwal najpierw przeniósł się do Cieszyna, by w 2006 roku osiedlić się we Wrocławiu, co dodało imprezie prestiżu i wielkomiejskiego sznytu. W tym roku jednak miasto nie wnosi pozytywnego wizerunkowego wkładu. Cieniem na jego reputacji kładą się antyromskie zajścia, przerwanie wykładu profesora Zygmunta Baumana na Uniwersytecie Wrocławskim i pobicie z pobudek ideologicznych i homofobicznych kuratora Muzeum Współczesnego Wrocław. Miejmy nadzieję, że w „mieście spotkań” dojdzie podczas festiwalu tylko do tych radosnych zgromadzeń, bez agresji i opresji. Oby festiwalowi udało się zamazać wrażenie, jakoby Wrocław stawał się fortecą neofaszystów.
W tym kontekście trafną wydaje się decyzja, by na film otwarcia Nowych Horyzontów wybrać „Życie Adeli – rozdział 1 i 2” Abdellatifa Kechiche’a, a na zamknięcie „W imię…” Małgośki Szumowskiej. Oba obrazy głośne i wyczekiwane (pierwszy nagrodzony Złotą Palmą w Cannes, drugi nagrodą Teddy Award na Berlinale) pokazują świat nieheteronormatywny. Wybierając te, a nie inne tytuły, festiwal wysyła jasny komunikat, że staje po stronie różnorodności i równości, zrozumienia i humanizmu. Filmów o tematyce LGBT i genderowej jest zresztą w programie więcej. Zobaczyć warto na pewno „Vic+Flo zobaczyły niedźwiedzia” Denisa Côté czy „Teknolust” Lynn Hershman-Leeso z Tildą Swinton w roli głównej. Pod tym względem festiwal jest konsekwentny – warto przypomnieć, że to właśnie na Horyzontach odbyły się pierwsze w Polsce tak duże retrospektywy Rainera Wernera Fassbindera, Dereka Jarmana czy Laury Mulvey.
Tegoroczne retrospektywy także są pionierskie i wyjątkowo kuszące. Przede wszystkim organizatorzy chcą otworzyć przed polską widownią twórczość Waleriana Borowczyka, która wciąż znana jest u nas nielicznym. Festiwal stwarza tymczasem możliwość zapoznania się także z rarytasami polskiego artysty, który większość filmów stworzył we Francji. Pokazane zostaną w odnowionych kopiach animacja „Koncert pana i pani Kabal” i „Blanka” na podstawie „Mazepy” Słowackiego, a także zakazane w PRL „Goto – wyspa miłości” czy oryginalna wersja „Opowieści niemoralnych”. Drugim ważnym bohaterem retrospektywy jest Hans Jürgen Syberberg, autor monumentalnego, siedmiogodzinnego obrazu „Hitler – film z Niemiec”, który zobaczyć będzie można na festiwalu. To dla wytrwałych.
Są w programie filmy, których nowohoryzontowa publiczność wyczekuje od dawna, takie jak pokazywane w zeszłym roku w Wenecji, bardzo osobiste „Historie rodzinne” Sarah Polley czy przywieziony z tegorocznego Cannes „Camille Claudel, 1915” Brunona Dumonta, ale też „Shirley – wizje rzeczywistości”, w której Gustav Deutsch ożywia obrazy Edwarda Hoppera czy poświęcona tematyce romskiej „Sanada” Danisa Tanovića. Można jednak użyć zupełnie innego klucza i zamiast wybierać filmy głośne, po cichu samemu poszukać olśnień. Miłośnik rodzimej kinematografii dostanie szansę, by zobaczyć nowe filmy ze Studia Munka (jest ich w programie Nowych Horyzontów aż osiem) i przekonać się, w którą stronę podążają młodzi polscy filmowcy. Można skupić się na filmach poświęconych sztuce, zgłębić francuski neobarok, szwajcarskie dokumenty muzyczne czy równoległe kino Rosji. Dla niezdecydowanych pewną wskazówkę stanowić mogą opublikowane na stronie festiwalu złote dziesiątki filmów, wytypowane przez programerów festiwalu. Wrocławianie tradycyjnie korzystać będą z darmowych wieczornych projekcji na rynku.
Dziesięć dni z filmem trudnym, nieoczywistym, stawiającym widzowi wyzwania to sporo. Na szczęście festiwal oferuje także szereg wydarzeń pozafilmowych, takich choćby jak koncerty w Arsenale. Warto też mieć oczy i uszy otwarte na imprezy organizowane przy okazji festiwalu, ale czasem całkowicie od niego niezależne, starające się wykorzystać fakt, że we Wrocławiu w tym czasie przebywa bezlik osób wręcz oddychających kulturą. Dzień przed otwarciem, na dachu Muzeum Współczesnego Wrocław odbył się choćby koncert grającej tropikalnego punka argentyńskiej grupy Kumbia Queers. Galeria BWA Dizajn przygotowała wystawę „MIDNIGHT SHOW”, czynną przez cały czas trwania festiwalu. 26 lipca w Krzywym Kominie na Nadodrzu, rzut beretem od kina Helios, pokazana zostanie jednonocna wystawa młodej polskiej sztuki wideo: „Śluby czystości”, inspirowana pełnoletnością manifestu Dogma 95. Miłośnicy teatru – albo filmografii Fassbindera – wybrać się mogą 25 i 26 lipca na spektakl „KLINIKEN / Miłość jest zimniejsza…” Łukasza Twarkowskiego w Scenie na Świebodzkim Teatru Polskiego. Będę o tych wydarzeniach, pokazujących jak film łączy się z innymi dziedzinami sztuki i życia, jeszcze pisał.
To dziesiąta edycja festiwalu, na której jestem obecny i w tym roku mam w planie zobaczyć mniej filmów, za to dokonywać trafniejszych wyborów. By nie zatracić się w dobrodziejstwie filmowego i towarzyskiego (wszak festiwale służą również spotkaniom z przyjaciółmi i nawiązywaniu nowych znajomości) urodzaju. Na szczęście bogaty program pozwala na bycie sobie własnym programerem.
Fot. „Vic+Flo zobaczyły niedźwiedzia”, reż. Denis Côté