Książki Lindy Williams – mimo ich wyraźnego naukowego charakteru – pochłania się niczym znakomite powieści z beletrystycznego kanonu. Choć na polskim rynku wydawniczym ukazało się dotychczas tłumaczenie tylko jednej z jej publikacji („Hard core. Władza, przyjemność i «szaleństwo widzialności»”), to i tak zdążyło ono wywrócić do góry nogami myślenie o pornografii i erotyce w filmowych reprezentacjach.
W „Seksie na ekranie” (w Stanach Zjednoczonych wydanym w 2008 roku) autorka skupia się przede wszystkim na XX-wiecznym kinie amerykańskim, ukazując przez pryzmat zmian społecznych i podejmowanych ówcześnie decyzji politycznych „długi proces dorastania” tamtejszej widowni do filmowych przedstawień ludzkiej seksualności. Dorastania, rzecz jasna, nie do tego, by seks przestał być czymś zakazanym, lecz by w pełni zrozumieć sens jego przedstawiania, by zaakceptować pluralizm i wielowymiarowość ludzkich doświadczeń i wyborów.
Warto jednak zaznaczyć, że „amerykańskocentryczne” obserwacje Williams pozostają w trwałej relacji z przytaczanymi przykładami kina europejskiego (i nie tylko – o czym świadczy choćby opis skomplikowanej historii japońsko-francuskiego „Imperium zmysłów”), dzięki czemu czytelnik zyskuje syntetyczny, filmoznawczy ogląd.
Trudno jednak nie przyznać, że książka ta nie będzie lekturą najprostszą w odbiorze dla kogoś, kto nie wykazuje choćby najmniejszej żyłki naukowej. Dla czytelnika, który nigdy wcześniej nie zgłębiał klasycznych prac francuskich poststrukturalistów czy choćby kanonu psychoanalizy, długie dysputy (na przykład na temat wpływu Freuda, widocznego w filmografii Davida Lyncha) mogą się wydawać po prostu nudne. Autorka wzięła jednak na warsztat przede wszystkim te filmy, z którymi prawie każdy z nas miał styczność, które tak naprawdę zbudowały naszą dzisiejszą rzeczywistość, choć pojawiają się tu także odwołania do eksperymentów amerykańskiej awangardy, dla wielu z nas mogące stać się ciekawym odkryciem.
Zaletą interpretacji Williams jest fakt, że filmy, które do tej pory mogły się wydawać bardzo proste w odbiorze, zawsze okazują się mieć drugie dno. „Seks na ekranie” został jednocześnie napisany z dużą czujnością wobec ukrytego programu wpisanego w poszczególne dzieła. Nie chodzi tu jednak o podążanie za pewną modą czy o przestrzeganie odgórnie narzuconych reguł, lecz o dojrzałość badaczki i jej, godne pozazdroszczenia, zdrowe, krytyczne spojrzenie. Nawet gdy przedmiotem jej analizy stają się filmy, które, wydawałoby się, już dawno zostały zinterpretowane na wszelkie możliwe sposoby, uwaga czytelnika zostaje skierowana na szczegóły nieustannie dotąd pomijane. Dobrym tego przykładem może być próba bliższego przyjrzenia się heteronormatywności relacji między filmowymi postaciami i stojącą za ową normą, konsekwentnie prowadzoną polityką, mającą wpływ na to, co „wypadało”, a czego „nie wypadało” pokazywać w kinie.
Autorka nazywa swoją książkę „impresjonistyczną kroniką” – i rzeczywiście, jest to określenie najtrafniej oddające charakter „Seksu na ekranie”. Nie jest to bowiem pozbawiona polotu filmoznawcza analiza kilku przykładów kinowych, utrzymana w sztucznych czy sztywnych akademickich ramach, lecz raczej żywy strumień „impresji”, poprzedzony wieloletnimi poszukiwaniami i nieustannym zadawaniem rozlicznych, często niewygodnych pytań.
Co więcej, historia „ekranowej seksualności” jest w tym przypadku nieustannie przeplatana odwołaniami do prywatnych doświadczeń autorki. Oczywiście Williams zachowuje tu w pełni badawczy dystans, jednak nie boi się jednocześnie mówić o swoim prywatnym procesie dorastania, o własnych potyczkach z kinem wciąż jeszcze podlegającym – w latach 60. i 70. – mniejszej bądź większej cenzurze.
Historyczny opis kinowej reprezentacji został tu uzupełniony analizą naszego współczesnego sposobu podejścia do omawianej tematyki: „wcześniej filmowa seksualność ograniczała się do wymiany płomiennych spojrzeń i pojedynczych pocałunków, po których scena dobiegała końca. W latach 60. widownia amerykańska zaczęła oczekiwać czegoś więcej – pragnęła zrozumieć charakter doznań seksualnych, które przeżywają postacie – niezależnie od tego, czy seks był prawdziwy, czy symulowany, hetero- czy homoseksualny, hard- czy softcorowy, krótki czy rozciągnięty w czasie. Nic więc dziwnego, że wśród kwestionariuszy na internetowych serwisach randkowych znajdziemy pytanie o ulubioną scenę łóżkową widzianą w filmie. W dzisiejszych czasach wydaje się nam, że wiedząc, jaki rodzaj seksu druga osoba lubi oglądać na ekranie, wiemy też, o jakim kochanku marzy i jakim chce być”.
„Ekran” nie jest dla badaczki jedynie ekranem kinowym czy telewizyjnym, co pokazuje przede wszystkim ostatni rozdział książki, poświęcony między innymi kwestii cyberseksu i cyberpornografii. Ekran komputera (czy nawet iPada) pozwolił nam na wejście w znacznie intymniejszą relację z „seksualną reprezentacją”, niż miało to miejsce jeszcze w erze tłumnie uczęszczanych premier kinowych. Jak przyznaje Williams, „seks na ekranie stał się intymną częścią naszej seksualności. Nie chodzi o to, że obraz zbliża nas, przestrzennie i temporalnie, do «prawdziwego seksu». Trzeba raczej zdać sobie sprawę, że widz – lub współczesny użytkownik – przyzwyczaił się do nowych form mimetycznej gry, która odbywa się na powierzchni ekranów. Pożądamy zmysłowego, erotycznego aktu przedstawienia”.
Autorka – na co dzień wykładowczyni na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley – nie boi się ani trudnych tematów, ani opisów tej części amerykańskiej i europejskiej filmografii, którą wielu innych mogłoby zaklasyfikować jako nieprzyzwoitą (co autorka pokazała już w poprzedniej książce „Hard core”). W swoich badaniach nigdy nie ucieka się do nacechowanych zbędną pruderią podziałów na tematy „wysokie” i „niskie”. Jednocześnie pozwala sobie na wytoczenie całego arsenału krytycznych uwag tam, gdzie dostrzega tendencję twórców filmowych (również filmów kategorii B) do brnięcia w ślepy zaułek: „chociaż usilnie poszukiwałam oznak dorastania filmów amerykańskich, oczekując, że sztuka hardcorowa opuści getto pornografii, aby stać się częścią kina dla dorosłych i zakończyć niefortunny «długi okres dorastania», muszę przyznać, że nieszczerości i złej wiary w podejściu do seksu nie da się przełamać samą dosadnością przedstawień. Odkrywając kolejne obrazy, w których genitalia kobiet przeżywają spazmy rozkoszy, staram się znaleźć kontrprzykład dla wszechobecnych ujęć typu money shot. Mimo to wydaje mi się, że większy realizm obrazów kobiecej przyjemności nie jest najlepszym rozwiązaniem”.
Nie trzeba przekonywać – szczególnie tych, którzy wcześniej mieli okazję zapoznać się z jej anglojęzycznymi publikacjami – że Williams posiadła rzadką zaletę precyzyjnego formułowania myśli, a jednocześnie pisania na dość trudne tematy w niezwykle przystępny sposób. Warto jednak na chwilę zatrzymać się także na kwestii polskiego tłumaczenia. Choć często można się spotkać z twierdzeniem, że nasz język nie potrafi zaoferować swoim użytkownikom łatwości i naturalności w mówieniu o seksie i seksualności, przekład Miłosza Wojtyny zdaje się temu przeczyć. Jego znakomity warsztat translatorski, cechujący się doskonałym wyczuciem stylu, sprawił, że nawet najtrudniejsze, najbardziej „hardcorowe” fragmenty opisu zostały tu przedstawione bez skrępowania, wulgarności czy nawet śmieszności.
Trudno wskazać w tej książce jakiekolwiek niedociągnięcia czy uproszczenia. Co więcej, Williams, oprócz naukowego zacięcia, prezentuje w swoich publikacjach po prostu znakomity styl pisarski. Nieczęsto zdarza się, by książka naukowa była jednocześnie tak ciekawą i inspirującą lekturą, by mogła trafić do szerszej, niekoniecznie profesjonalnej, publiczności. Choć warto pewnie przestrzec, że „Seks na ekranie” może zburzyć nasze dotychczasowe myślenie o kinie popularnym i o jego wolności od zakulisowych politycznych rozgrywek, a pornografia może już nigdy po tej lekturze nie być związana wyłącznie z „domeną brudu” – mimo że autorka nigdy jednoznacznie nie określa swojej przynależności do „wrogów” lub „zwolenników” tego zjawiska.
Linda Williams, „Seks na ekranie”
przekł. Miłosz Wojtyna
słowo/obraz terytoria
Gdańsk 2013