Pozostający już niemal od dekady na swoim eurotripie Woody Allen zaczerpnął strukturę „Zakochanych w Rzymie” z „Dekameronu”. W jego nowym filmie, zdecydowanie lepszym niż przeceniony fajerwerk „O północy w Paryżu”, śledzimy kilka opowieści – głównie o miłości. Kilku może być opowiadających, którzy znają Rzym od podszewki: kierujący ruchem policjant, obserwator z okna, architekt, który spędził swoją młodość na Zatybrzu (Alec Baldwin). „Zakochanych w Rzymie” można traktować jako traktat o opowiadaniu historii i nie szkodzi, że czasem słyszeliśmy je już wcześniej (w jednym z epizodów znać powtórzenia historii z „Życie i całej reszty”, w innym – z „Celebrity”). Sztuka snucia opowieści polega właśnie na zręcznym wykorzystywaniu schematów fabularnych – wymyślaniu ich na nowo w obrębie sprawdzonej struktury. W tym Allen jest mistrzem.
Nieustannie podziw budzi praca, którą wykonuje Juliet Taylor, odpowiedzialna za kompletowanie obsady filmów reżysera od czasu „Miłości i śmierci” (1975). Komponuje ona zespół tak, że zaangażowani aktorzy, z jednej strony, pasują jak ulał do fabuły, a z drugiej – oddają ducha swego czasu. Nierzadko stanowią także wskazówkę, czyje kariery warto dalej śledzić. W „Zakochanych w Rzymie” świetnie wypadli nie tylko Ellen Page i Jesse Eisenberg, ale i Greta Gerwig (warto zapamiętać to nazwisko), którą niektórzy mogli wcześniej wypatrzyć w „Pannicach w opałach” Whita Stillmana i „Greenbergu” Noaha Baumbacha. Na ekranie pojawia się też niezrównana Judy Davis i sam reżyser. Przede wszystkim jednak zobaczyć można tu aktorów z włoskiego gwiazdozbioru, co zapewniło filmowi sporą popularność w samej Italii. Popis vis comica daje Roberto Benigni; urodą świeci Flavio Parenti z pamiętnego „Jestem miłością” Luci Guadagnino; w przezabawnym epizodzie pojawiają się amant włoskiego kina Riccardo Scamarcio („Mine vaganti. O miłości i makaronach” Ferzana Özpetka, „Mój brat jest jedynakiem” Daniele Luchettiego) i Alberto Albanese („Druga noc poślubna” Pupiego Avatiego). Mało tego – przez chwilę podczas sceny operowej migają na ekranie nawet Dolce i Gabbana.
Choć europejskie filmy Allena opowiadają często więcej o Amerykanach niż mieszkańcach starego kontynentu, udało się tu dotknąć pewnego fenomenu włoskiej obyczajowości. Nowojorczyk sportretował odurzenie „il mondo dello spettacolo” i zrobił to ciekawiej niż Matteo Garrone w nagrodzonym w Cannes „Reality”. Fenomen życia cudzym życiem oraz wynoszenia na piedestał miernot (nie krzywiłbym się na prostotę tego przesłania – filmy Allena popularność zawdzięczają także swojej komunikatywności) wcale nie jest importowany ze Stanów. Potrzeba mianowania celebrytów i strącania ich z Olimpu jest absolutnie uniwersalna, a we Włoszech często przybiera postać (co Allen tylko nieznacznie przerysował) niesłychanie komiczną. Śmiał się z niej już zresztą mistrz Fellini w „Ginger i Fred” czy w „Białym szejku”, do którego Allen bezpośrednio tu nawiązuje.
Trudno oglądać tę satyrę na włoskie media bez kontekstu Berlusconiego i tego, co z krajem zrobiło jego medialne imperium – Mediaset, które zresztą (sic!) „Zakochanych w Rzymie” współprodukowało. Trudno w rodzinie Antonia (Alessandro Tiberi) nie dostrzec nepotycznych, patriarchalnych i geriatrycznych cech współczesnej Italii, a w postaci prostytutki (Penélope Cruz) nawiązań do afery Rubygate, demaskującej powszechną obyczajową hipokryzję połączoną z uprzedmiotowieniem kobiet, sprowadzanych w sferze publicznej do roli seksownych sekretarek i telewizyjnych „velin”. Dlatego, wbrew pozorom, „Zakochani w Rzymie” to komedia niepozbawiona krytycznego ostrza. Allenowi daleko jednak do „oburzania się” – woli dystans, który daje pozycja klauna. W filmie pojawia się zresztą kapitalna scena wystawienia „Pajaców” Ruggiera Leoncavalla.
Podczas gdy operę Leoncavalla wieńczy wołanie Cania: „La Commedia è finita!”, Allen swój film kończy stwierdzeniem, że „jest jeszcze tyle historii”. Można je traktować jako odautorskie przesłanie, wyraz wiary reżysera w niewyczerpującą się siłę opowieści. Bardzo optymistyczne jak na 77-letniego pesymistę.
„Zakochani w Rzymie”
reżyseria: Woody Allen
premiera: 24.08.2012