Archiwum
25.09.2012

Cioty, cioty, wszędzie cioty

Łukasz Saturczak
Literatura

Nie da się ukryć, że droga, jaką przebyła powieść „Lubiewo” Michała Witkowskiego: od „książki plugawej” („Rzeczpospolita” z roku 2006) po książkę kultową („Rzeczpospolita” z roku 2012) zasługuje na osobne omówienie. Kilkanaście tłumaczeń, dziesiątki tysięcy sprzedanych egzemplarzy kilku wydań i to nie pod znakiem wielkiego koncernu, ale niezależnej oficyny Ha!art udowodniło, że w Polsce dobra literatura nie potrzebuje wielkiej promocji. „Lubiewo” to bez wątpienia, obok „Wojny polsko-ruskiej” Doroty Masłowskiej, najważniejsza polska powieść napisana po roku 2000 i dowód na to, że talenty literackie rodzą się z dala od wielkich budżetów i speców od wyłapywania młodych i zdolnych autorów. Oczywiście, teraz Witkowski, podobnie jak Masłowska, piszą pod skrzydłami wielkich (czyt. niemieckich i francuskich) wydawców, ale warto pamiętać, gdzie ich najważniejsze (i tak już chyba do końca ich kariery zostanie) dzieła powstawały. Dowodami na ciągłe zainteresowanie wyżej wymienionymi powieściami są chociażby: film Xawerego Żuławskiego na podstawie „Wojny polsko-ruskiej” (2009), kolejne wznowienie „Lubiewa” tym razem z dopiskiem „bez cenzury” (2012) czy w końcu „Atlas ciot polskich” będący komiksową ilustracją powieści Witkowskiego i wydany przez wspomniane wydawnictwo Ha!art.

Kolejne komiksy ilustrujące „Lubiewo” pojawiały się regularnie na stronie internetowej wydawnictwa kilka lat temu i już wtedy można było się zastanawiać jaki efekt przyniosłoby zestawienie w jednym albumie tak różnorodnych autorów i używanych przez nich technik. Jak dobrze znana szerszej publiczności kreska Janka Kozy i Macieja Sieńczyka wypadnie obok dojrzewającego dopiero stylu młodego rysownika Mikołaja Tkacza (ur. 1991)? Czy można mówić o jakichkolwiek podobieństwach między kolażem Balbiny Bruszewskiej a wulgarnym komiksem Krzysztofa Ostrowskiego? Czy niedorzecznie głupią interpretację „Lubiewa” autorstwa Sławomira Shutego można porównać z jakąkolwiek inną zamieszczoną tutaj historią? Problem powstaje nawet wtedy, gdy kilku autorów ilustruje ten sam fragment powieści Michała Witkowskiego. Gdy przyjrzymy się poszczególnym opowieściom, zobaczymy, że po pierwsze, należy odrzucić jakąkolwiek próbę zestawienia ze sobą tak różnych estetyk, po drugie okazuje się, że „Lubiewo”, to nie tylko dowcipna historia wrocławskich ciot lat 80. XX wieku, ale też opowieść o odrzuceniu. Co prawda powieść ta była nazywana „ciotowskim Dekameronem” i każda z pojedynczych scenek u Witkowskiego układała się ostatecznie w słodko-gorzki obraz PRL-owskich (i współczesnych) homoseksualistów z jego pięknymi mitami, ale też tragediami (AIDS, pobicia, bieda). Nie da się jednak ukryć, że nie było to zbyt wyraźne. Dopiero „Wielki Atlas” uwypukla to, co Witkowski chciał w „Lubiewie” zawrzeć: różnorodność postaci, ale też historii, nie zawsze pięknych i kolorowych.

W „Wielkim Atlasie Ciot Polskich” na pierwszy plan wysuwa się cezura wieku. Większość rysowników jest albo rówieśnikami Witkowskiego (ur. 1975), albo osobami młodszymi nawet o całe pokolenie. Ciekawe, że im rysownik młodszy, tym częściej patrzy na „Lubiewo” przez pryzmat komizmu powieści. Janek Koza, Maciej Sieńczyk, Anna Czarnota czy Krzysztof Ostrowski (roczniki siedemdziesiąte) zilustrowali więc historie traumatyczne, zaś dekadę młodsi: Maciej Pałka, Karol Konwerski czy Ada Bucholc od tego odeszli. Oczywiście nie musi to być żaden wyróżnik, bo pomiędzy dwoma różnymi interpretacjami „Lubiewa”– czyli kolokwialnie rzecz ujmując, czytając go na śmieszno-straszno – stanęła na przykład Balbina Bruszewska, której kolaż idealnie oddaje ducha wrocławskich lat 80. i ich wzruszającego, jakbyśmy to dziś określili, kampu, wtedy zapewne będącego zwykłym kiczem. I to lawirowanie, które wydaje się chyba najsłuszniejsze, udało się również wspomnianemu Kozie, Bruszewskiej i Sieńczykowi. Siłą powieści Witkowskiego była przecież również zabawa konwencjami – gra z czytelnikiem, którego najpierw należy rozśmieszyć do łez, później zaś sprawić, że zniszczony przez szalejący kapitalizm i pandemię AIDS świat stanie się dla niego wzruszającym mitem. I to autorom, którym udała się ta sztuka należą się największe gratulacje, choć warto zaznaczyć, że komiksów słabych jest tu niewiele, a i te uważane przeze mnie za mniej ciekawe można obronić odwagą w odczytaniu „Lubiewa” (Bartek Materka, Jacek Stefanowicz, Kuba Woynarowski), co również zasługuje na uznanie.

Sam tytuł zbioru można odczytywać dwojako. Oczywiście, zaczerpnięty został on z samego „Lubiewa” i odnosi się do opisu poszczególnych postaci, jakie w powieści się przewijają. Należy przypomnieć jednak, że sam rozdział książki Michała Witkowskiego pod tytułem „Wielki Atlas Ciot Polskich” odnosi się do sceny, w której jeden z bohaterów zakupuje kamerkę internetową, aby bez ryzyka zachorowania na chorobę weneryczną móc korzystać z całej lubieżności, jaką serwuje Internet. Postacie spotykane w życiu, te z krwi i kości, pełne emocji i zmartwień stają się od tej pory jedynie zbiorem pikseli na ekranie monitora, są medium, odbiciem. Przymierzając się do lektury „Wielkiego Atlasu Ciot Polskich”, obawiałem się, że postacie zaserwowane nam wprost stracą wiarygodność. Michałowi Witkowskiemu udało się przecież przedstawić czytelnikom jedyną w swoim rodzaju galerię osobowości, w której autentyczne istnienie trudno uwierzyć. Czy „Wielki Atlas…” jest więc zbiorem pięknych portretów, ale portretów ludzi bez właściwości? W żadnym wypadku! Nie ma mowy o blamażu, mamy tu raczej do czynienia ze zbiorem prac najlepszych polskich ilustratorów (choć przydałoby się jeszcze kilka nazwisk: Nowicka, Wątkowska, Konopacka), który udowadnia, że nawet robotę na zamówienie można wykonać w sposób ciekawy i oryginalny.

Michał Witkowski, „Wielki Atlas Ciot Polskich”
Ha!art
Kraków 2012

alt