Nie ma żadnego przypadku w tym, że najnowszy film Wang Xiaoshuaia, twórcy należącego do tak zwanej szóstej generacji chińskiego kina, światową premierę miał na ubiegłorocznym Berlinale. Rok 2019 ciężki był od okrągłych rocznic, które prowokowały do poważnej, rzetelnej i wciągającej dyskusji – z jednej strony siedemdziesiąt lat od proklamacji Chińskiej Republiki Ludowej na placu Niebiańskiego Spokoju przez Mao Zedonga i dołączenia Chin do obozu komunizmu; z drugiej czterdzieści lat od wcielenia w życie reform Deng Xiaopinga ogłoszonych na początku marca 1979 roku, które zakładały obalenie opartej na egalitaryzmie dyktatury maoistowskiej, agresywną modernizację kraju i spełnienie marzenia byłego prezydenta Sun Yat-sena (ojca założyciela Republiki Chińskiej) o otwarciu samoizolującej się dotychczas ojczyzny na świat. Xiaoshuai nie mógł zignorować jubileuszu zmian, które zaszły w jego kraju, nakreślił więc rozległą panoramę historii najnowszej Chin.
Warto na marginesie zauważyć, że w kinie chińskiego reżysera zawsze było widać starania, by szerszą i głębszą refleksję na temat wielkich przeobrażeń, jakie zaszły w Państwie Środka na przestrzeni ostatnich kilku dekad, prezentować przy pomocy wspomnień prostych ludzi, usiłujących dostosować się do ciągłych przemian kraju. Na początku nowego wieku w „Rowerze z Pekinu” Xiaoshuai portretował siedemnastolatka z prowincji, który starał się przetrwać na ulicach współczesnego Pekinu – monstrualnej, zawrotnie modernizującej się metropolii, gdzie zacofanie i bieda sąsiadują z potrzebą zaspokojenia pragnienia sukcesu, rozwoju i dojścia do materialnego bogactwa. W późniejszych o cztery lata, na poły autobiograficznych „Szanghajskich snach” opowiadał o rodzinie, która ucierpiała w czasie rewolucji kulturalnej, gdy została przymusowo przesiedlona, jak dziesiątki milionów ludzi, z dużego miasta na wieś. Najnowszy film, „Żegnaj, mój synu”, traktuje o losach dwóch zaprzyjaźnionych chińskich rodzin, których drogi spotkały się jeszcze w dekadzie katastrofalnej wojny domowej, kiedy jedyną dopuszczalną lekturą stała się mała czerwona książeczka, a rozeszły na tle gwałtownego przeskoku cywilizacyjnego i u kresu wyidealizowanej polityki Denga.
Temat przewodni, jak sugeruje sam tytuł, tkwi jednak w dojmującym poczuciu rodzinnej, prywatnej straty. Bez względu na okoliczności zawsze uderza ono niespodziewanie. „Żegnaj, mój synu” zaczyna się właśnie od niedającej się pojąć tragedii. W początkowej scenie dwóch nierozłącznych niczym bracia chłopców – Haohao i Xingxing – zawędrowało na zdegradowany teren wokół zbiornika wody przemysłowej. Widzimy, jak pierwszy namawia drugiego do zabawy z rówieśnikami, by po chwili zdać sobie sprawę z tego, że Xingxing utonął. Jest to moment, który odciśnie się bolesnym piętnem na przyjaźni obu rodzin, zerwie ogniwa od lat ich łączące i wystawi zażyły charakter tej znajomości na wieloletnią próbę. Zrozpaczone i zdesperowane małżeństwo, które nie będzie mogło pogodzić się ze stratą dziecka, postanowi opuścić rodzinne strony, zaszyć się na peryferiach kraju, z dala od głęboko schowanych wspomnień i tam wychować adoptowaną sierotę. Co istotne, rodzina Haohao zostanie w puchnącym od pieniądza mieście. Na początku nowego wieku rozkręci ona własny biznes, przesunie się w górę drabiny społecznej, ale nie zatrze wyrzutów sumienia i podskórnego poczucia winy. Dziesięć lat zajmie starym przyjaciołom, żeby ponownie się spotkać.
Zanim do tego jednak dojdzie, Xiaoshuai skrupulatnie nakreśli podłoże znajomości, odsłoni przed widzami archiwum wspólnych towarzyskich wydarzeń i intymnych emocji, które niegdyś związały ich ze sobą mocno, na supeł. Reżyser nie idzie przy tym drogą na skróty, nie ucieka się do tanich melodramatycznych chwytów. Całą opowieść konstruuje niechronologicznie, kolejne wycieczki w przeszłość i przyszłość, rozsypane niczym puzzle, bardzo powoli porządkują i zamykają popękane chwile w jedną, zaskakującą całość. W gruncie rzeczy pierwsze, co odkrywamy, to fakt, że te dwa małżeństwa zawsze łączyła bliskość niewygodna i bliskość szczęśliwa. Razem pracowali w jednej fabryce, dzielili życie w hotelu robotniczym, wspomnienie rewolucji kulturalnej i pokoleniowe doświadczenie cudu gospodarczego. Stopniowo dowiadujemy się, że „cud” ten oprócz zapowiadanego oświecenia, rozwoju i postępu, skrywał jednocześnie partyjny terror, a także drakońskie ograniczenie prokreacji w ramach polityki jednego dziecka w rodzinie. Kiedy Liyun, matka zmarłego kilka lat później chłopca, zachodzi w drugą, nieplanowaną ciążę, jej najlepsza przyjaciółka Haiyan – matka Haohao – donosi na nią i – jako kierowniczka komórki planowania rodziny w fabryce – wymusza dokonanie aborcji. Umundurowani mężczyźni wyciągają kobietę z domu, zawożą do szpitala, tam lekarze siłą przerywają zaawansowaną ciążę i doprowadzają Liyun do bezpłodności. Za „zastosowanie się” do rządowych restrykcji emocjonalnie poharatane małżeństwo odbierze pochwałę, oprawiony w grubą ramkę dyplom i skromną nagrodę w trakcie corocznego podsumowania pracy zakładu. Dramat filmowych bohaterów zostaje przysłonięty rządową kampanią „Jedna para, jedno dziecko kluczem ekonomicznej reformy”, będącą oczkiem w głowie chińskiej machiny propagandowej.
Jest więc „Żegnaj, mój synu” filmem miarowo, ale przy tym silnie uderzającym w ton bezpośredniej politycznej krytyki, przepracowania pewnych emocji, stanów i rozliczenia z przeszłością. Xiaoshuai opowiada o jednostkowych losach, by pokazać, jak (wzniosłe) cele władzy Denga kształtowały życie i przetrącały kręgosłupy milionów niewinnych ludzi. Historia pędzących na oślep ku kapitalizmowi Chin, składa się z nieskończenie wielu małych tragedii, zaś wysoce represyjna doktryna, która zniechęcała do powiększania rodziny, złamała niejeden życiorys, odbierając radość życia i niszcząc międzyludzkie relacje – zdaje się mówić reżyser w imieniu skazanych na pustkę i pogodzonych z fatalnym losem bohaterów. Na tym zresztą nie koniec. Liyun i jej mąż są rozdarci między poczuciem obowiązku wobec państwa a powinnościami wobec samych siebie, jednocześnie żyją w ciągłym lęku, niczego nie mogą być pewni. Tuż po śmierci dwójki synów i odmienieniu straty przez wiele przypadków małżeństwo dosięga redukcja zatrudnienia w fabryce. Nie ma w niej żadnej logiki ani sprawiedliwości. Tylko obraz komunistycznej paranoi, która próbuje wmówić rzucanym w różne miejsca jak marionetki pracownikom, że „zwolnienia nie są powodem do wstydu, tylko przedłużeniem długoletniej tradycji bezinteresownego patriotyzmu; idei służenia z myślą o kraju, a dopiero później o sobie”.
Być może najbardziej uderzającą i zapadającą w pamięć częścią filmu jest jednak jego zakończenie. W ostatnich scenach starzejące się rodziny, które przez lata nie miały sobie nic do powiedzenia, podejmują próbę spojrzenia na siebie jeszcze raz. Wyprawa Liyun i jej męża do niewidzianego od lat rodzinnego miasta, wyznanie przeszłych win przez osoby współodpowiedzialne za śmierć ich dzieci oraz próba odnowienia relacji z przyjaciółmi z dawnych lat prowadzą do pewnego przełomu – jednak nie na tyle silnego i trwałego, żeby między bohaterami ułożyło się już całkiem dobrze. Czasu nie da się cofnąć, przeżytych traum nie da się prosto anulować, tak samo jak ognia, który spalił ostatnie mosty. Nie bez znaczenia pozostaje też fakt, że w samym kraju zmieniło się bardzo wiele, że różnice w poziomie życia stały się barierą nie do pokonania. To, co kiedyś było normą w życiu bohaterów, schodzi na margines najbardziej burzliwej urbanizacji w dziejach świata. Po starych fabrycznych halach, w których przed laty pracowali, nie ma już śladu, w ich miejscu wyrosły mozaiki sięgających nieba wieżowców, galerii handlowych i bloków z wielkiej płyty. Z niewielu zachowanych reliktów kończącej się dla bohaterów epoki pozostały już tylko stary, popadający w ruinę hotel robotniczy i pomnik radośnie machającego do przechodniów Mao Zedonga. Mąż Liyun na jego widok unosi rękę i z uśmiechem odwzajemnia gest dyktatora. Dla jednych pozostaje symbolem krzywdy, zniszczenia i ciemnych kart historii Chin, dla innych równie istotnym świadectwem oswojonego i dobrze znanego świata, w którym szczera rozmowa i wzajemne zrozumienie dawały poczucie, że można być razem.
„Żegnaj, mój synu”
reż. Wang Xiaoshuai
premiera światowa: 2.03.2020
Z powodu epidemii koronawirusa, film nie doczekał się premiery kinowej i został przez polskiego dystrybutora udostępniony bezpośrednio na platformie vod.pl.