Historia sparaliżowanego Mateusza opowiedziana w hicie tegorocznego gdyńskiego festiwalu, „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy, posiadała fabularny potencjał, który mógł zostać wykorzystany na trzy sposoby. Mógł się stać zarówno podstawą do stworzenia dzieła o hollywoodzkim, oscarowym potencjale, intymnego, małego arcydzieła na wzór „Motyla i skafandra” Juliana Schnabela, jak i kiczowatego wyciskacza łez w stylu TVN-owskich realizacji, przypominających serię „Okruchy życia”. Reżyser wykorzystał jednak elementy każdego z powyższych typów produkcji i opowiedział historię Mateusza na własny sposób. Sprawiło to z jednej strony, że film momentami zdaje się czerpać z estetyki telenowelowej, a z drugiej – techniczny poziom filmu i praca aktorów wyniosły ostateczny efekt na światowy poziom.
Pieprzyca zbyt często uderza w najniższe emocjonalne tony, przez co ma się poczucie uczestniczenia w szantażu, na który chce się zareagować wbrew oczekiwaniom twórcy, pytaniem: dlaczego mnie to nie porusza, choć jest takie poruszające? Losy filmowego bohatera zostały oparte na prawdziwych wydarzeniach, o czym możemy się przekonać, oglądając napisy końcowe, wraz z którymi pojawiają się ujęcia przedstawiające spotkanie pierwowzoru Mateusza z odtwarzającym jego postać na ekranie Dawidem Ogrodnikiem. Ma to niebywałe emocjonalne znaczenie, dodatkowo podsyca wzruszenie rosnące podczas seansu filmu. Bo cóż bardziej może poruszyć niż osamotniony, chory chłopiec dzielnie zmagający się z własnym kalectwem i przeciwnościami nieprzyjaznego świata? Cóż bardziej jest w stanie wycisnąć z naszych oczu łzę niż triumf woli nad fizycznymi ograniczeniami i obojętnością otoczenia? Pieprzyca doskonale zdaje sobie z tego sprawę i nie rezygnuje z żadnej szansy na wyduszenie z widza potoku łez, przez co podczas seansu można się poczuć jak w poczekalni w przychodni w okresie szalejącej grypy – wszyscy wokół pociągają nosem.
Ktoś mógłby się zapytać, a cóż w tym złego? Przecież historia niepełnosprawnego Mateusza, mającego poważne problemy z komunikacją z otoczeniem, jest naprawdę poruszająca. Śledzimy jego dziecięce zmagania z niedowładem ciała, brakiem zrozumienia, następnie młodzieńczą potrzebę miłości, kontaktu z rówieśnikami, o którym jedynie może pomarzyć, spoglądając na świat z okna swego domu, w końcu jego nierówną walkę o godność. To wszystko jest prawdą – jest w tym niesamowity potencjał.
Twórcy byli jednak przekonani, że sama historia potrafi na tyle wzbudzić emocje, że nie trzeba przy niej nic majstrować. Prawdziwy samograj – wystarczy to tylko sfilmować, a kina zaleją potoki łez. Tymczasem w „Chce się żyć” najbardziej dramatyczne wydarzenia z życia Mateusza wzruszają, podczas gdy proza życia wywołuje w widzu zwyczajne wzruszenie ramion. Pieprzycy brakuje wyczucia formy – idzie na łatwiznę jak w serialu telewizyjnym. Rzuca widzom kilka chwytliwych scen bez pomysłu na wydobycie jakiejkolwiek niejednoznaczności z ukazywanych wydarzeń. Wszystko jest przejrzyste, poprawnie sfotografowane i pokazane tak, by nic nie uciekło nawet nieuważnemu widzowi. Grę formą filmową reżyser ograniczył jedynie do ustawienia kamery na wysokości wzroku bohatera, który większą część czasu spędza na podłodze bądź na wózku – dzięki temu możemy spojrzeć na rzeczywistość z jego punktu widzenia.
Temu samemu celowi – zbliżeniu naszej percepcji do sposobu postrzegania rzeczywistości przez Mateusza – służy snuta przez bohatera narracja, w której opowiada o swoim żywocie motyla uwięzionego w skafandrze, która ma wywołać na twarzy widza uśmiech. Przeciwwagą dla codziennych zmagać niepełnosprawnego chłopaka z rzeczywistością stają się więc ciągłe uwagi Mateusza o piersiach kolejnych napotykanych kobiet. Dzięki temu możemy spojrzeć na niego jak na zwyczajną osobę, posiadającą swoje słabostki, fizyczne potrzeby i skryte tajemnice. I chwała reżyserowi za to, bez wewnętrznych monologów Mateusza film byłby zupełnie nie do zniesienia. Niemniej jednak poziom serwowanych żartów nie jest najwyższych lotów, a pomysł oceniania kobiet przez rozmiar stanika jest zwyczajnie żenujący.
Nie można zapomnieć o aktorach „Chce się żyć”. Nie chodzi tylko o Dawida Ogrodnika, odtwórcę postaci dorosłego bohatera, słowa uznania bowiem należą się w takim samym stopniu Kamilowi Tkaczowi, grającemu młodego Mateusza. Dziecięcy aktor, naturszczyk, świetnie poradził sobie z rolą, która postawiła przed nim spore wyzwanie, jakim było naśladowanie nienaturalnych ruchów i skurczów sparaliżowanego organizmu. Nieco w cieniu tych wielkich ról znajduje się postać matki, granej przez Dorotę Kolak, która ponownie – po filmie „Jestem twój” Mariusza Grzegorzka – udowodniła, że jest znakomitą aktorką, potrafiącą wydobyć z najbłahszych czynności dramat i heroizm.
Dla tych trzech ról warto wybrać się na ten zdecydowanie przereklamowany film. Nagrody, którymi szczycą się na plakatach producenci, przyznała przede wszystkim publiczność, która z pewnością pójdzie do kina.
„Chce się żyć”
reż. Maciej Pieprzyca
premiera: 11.10.2013